Actions

Work Header

365 dni z Mystrade

Chapter 8: Srebrny lis kąpany w gorącej wodzie

Chapter Text

— Cholera! — krzyknął Greg, kopiąc mocno krawędź biurka, powodując jego przesunięcie i przewrócenie się znajdujących się na nim przedmiotów. W tym jego kubka do kawy, który wciąż miał w sobie napój. Natychmiast spadł na podłogę, gdzie bez wątpienia pozostawił plamę. Inspektor jednak się tym nie przejmował i zaczął chodzić poirytowany po pomieszczeniu.

— Sir… — Sally Donovan próbowała zacząć coś mówić, ale nie miał na to cierpliwości.

— Prawie ich mieliśmy. Mieliśmy cholerne dowody, na litość boską! Jak to się nadal dzieje?! — kontynuował krzyki, machając z irytacją rękami.

Zostanie rozszarpany przez swojego przełożonego za to, że jeszcze nie zamknął tej sprawy, a jego ostatnią deską ratunku mogło być to, że jeszcze nie minął wyznaczony termin. Był zdesperowany do tego stopnia, że błagał, a i tak wciąż nie mógł przekonać Sherlocka do pomocy. Zaczął ponownie nerwowo chodzić po to, by zatrzymać się i kopnąć w biurko, powodując, że Donovan podskoczyła i westchnęła.

— Idź do domu, Greg — zaczęła go drażnić. Spojrzał na nią gniewnie, a Donovan uniosła ręce w obronnym geście. — Idź do domu, odetchnij, uporządkuj wszystko w swojej głowie. Wtedy możesz wrócić.

— Nadal czegoś nie dostrzegamy — powiedział przez zaciśnięte zęby. Wrócił do biurka, otworzył teczkę i zaczął ponownie przeglądać akta. — Jest coś… Coś, co może wszystko połączyć w jedną całość. Brakujący element. Kurwa, musimy po prostu go znaleźć.

— Nie znajdziesz tego, jeśli nadal będziesz wkurzony — warknęła wreszcie Donovan. — Idź do domu. Uspokój się. Wróć. Może jeszcze raz spróbujesz przekonać tego dziwaka do pomocy.

Greg spiorunował ją wzrokiem, za ponowne nazywanie Sherlocka dziwakiem. Takie wyzwiska nigdy nigdzie ich nie doprowadziły. Poza tym miała rację. Nie mógł uporządkować dowodów, gdy działał impulsywnie. To była kiepska cecha jego charakteru, którą zawsze miał. Kiedy się denerwował, szybko się wściekał. Wzdychając, chwycił telefon i kluczyki do samochodu.

— Wrócę za kilka godzin.

Zdawał sobie sprawę, że prawdziwość tego stwierdzenia była wątpliwa. Był tego świadomy, gdy kilka godzin później siedział w kuchni ze szkocką w dłoni. Nie była to jego pierwsza szklanka, więc szansa na powrót na komisariat dzisiejszego wieczoru była coraz mniejsza i mniejsza. Poza tym, wciąż był wściekły. Powiedzenie, że jego kariera zależała od tej sprawy było zbyt dramatycznie. W końcu bardzo wątpił, że straciłby pracę, gdyby nie zaaresztował tych gości. Nadal… To była wielka sprawa. Greg był pod ogromną presją.

A cholerny Sherlock Holmes nie kłopotał się, by mu pomóc.

Zadręczał się tymi wszystkimi myślami, pijąc swoją szkocką, więc nie usłyszał otwierania i zamykania frontowych drzwi. Znowu wybuchł w nim gniew i po wypiciu ostatniego łyku, odsunął od siebie naczynie. Gdyby nie natychmiastowe pieczenie w dłoni, któremu towarzyszyła wilgoć, ledwo zdałby sobie sprawę, że uderzył szklanką o mebel trochę za mocno. Z szeroko otwartymi oczami spojrzał na blat. Syknął, obracając dłoń, by lepiej zobaczyć miejsce, gdzie potłuczone szło przecięło mu skórę.

— Gregory? — rozległ się łagodny głos, czujny i pełen troski.

Szybkie kroki odbijały się echem po korytarzu i wkrótce potem pojawił się Mycroft, wciąż trzymający płaszcz i parasol. Greg zamrugał, spoglądając na kochanka, a potem z powrotem na swoja krwawiąca dłoń.

— Ja… — zaczął, ale mężczyzna już działał.

Odstawił z niedbałością płaszcz i parasol, co było dla niego niezwykle rzadką rzeczą i podszedł do zlewu, by zmoczyć posiadaną przez niego chusteczkę. Potem natychmiast stanął u jego boku, delikatnie chwytając zranioną rękę i przyciskając do niej materiał. Greg wzdrygnął się, czując jak przeszyło go kolejne żądło bólu. Uniósł wzrok, by napotkać pytające spojrzenie Mycrofta.

— To ta sprawa — westchnął gorzko, trzymając się za czoło nieuszkodzoną dłonią.

— Wypuszczono ich ponownie. — To nie było pytanie. Nigdy nie było. Greg skinął głową. — Czy warto za to było rozbić szklankę?

— Gdyby twój pieprzony brat mi pomógł, nie miałbym z tym do czynienia — warknął gorączkowo.

Kiedy znów spojrzał w górę, poprzednio zaniepokojone spojrzenie stało się surowe. Mycroftt patrzył na niego niemal karcąco.

— Gregory, musisz przestać krzyczeć — powiedział, jego głos był ostry i zimny.

Greg zmarszczył brwi i spojrzał w dół na ich połączone dłonie, obserwując jak młodszy mężczyzna wciąż zajmował się jego raną, nawet wtedy, gdy niemal zaczęli się kłócić. Westchnął ponownie.

— Ta sprawa doprowadza mnie do szaleństwa. — Zmarszczył brwi. Tak bardzo, że miał zamiar rozpocząć kłótnię ze swoim partnerem. Naprawdę musiał się uspokoić. Po chwili uniósł wzrok. — Przepraszam, Myc, ja…

— W porządku, Gregory. — Jego głos znów brzmiał czule. Pochylił głowę. Mycroft schylił się, by pocałować go miękko. — Pozwól mi zająć się twoją raną. Potem możemy udać się do sypialni. Możesz ze mną o tym porozmawiać. Pozwól mi pomóc, jeśli mój marudny brat nie chce.

Greg uśmiechnął się po raz pierwszy tego dnia i skinął głową.

— Co bym bez ciebie zrobił? — westchnął, kiedy szli razem przez korytarze. Mycroft zachichotał.

— Prawdopodobnie już byś się zabił, kochanie.