Actions

Work Header

Crimson Rivers (tłumaczenie)

Summary:

Regulus Black miał piętnaście lat, gdy po raz pierwszy jego imię zostało wyczytane podczas dożynek. Ma dwadzieścia pięć, gdy dzieje się to ponownie. Przez ten czas wiele się zmieniło, a jedną z tych zmian jest to, że teraz jest gotów zrobić wszystko, by wrócić do domu. Nic ani nikt go nie powstrzyma, nawet James Potter.

James Potter nie zamierza powstrzymywać Regulusa Blacka przed powrotem do domu. W rzeczywistości jego plany zakładają coś zupełnie przeciwnego. Ma swoje powody, ale podjął już decyzję, że pomoże Regulusowi wydostać się z areny, nawet wiedząc, że będzie to ostatnia rzecz, jaką kiedykolwiek zrobi.

Syriusz Black miał szesnaście lat, gdy zgłosił się na ochotnika, by zająć miejsce swojego młodszego brata na arenie. Mając dwadzieścia sześć lat, bez możliwości ponownego poświęcenia się, nie ma innego wyboru, jak tylko zostać mentorem dla swojego brata i najlepszego przyjaciela, wiedząc, że tylko jedno z nich może stamtąd wrócić.

Dwa wyczytane imiona, mentor na skraju załamania oraz więcej sekretów i żalu między nimi wszystkimi, niż potrafią udźwignąć. Żadne z nich nie jest przygotowane na to, co nastąpi, ani na to, jak daleko się posuną, by przez to przejść.

Notes:

  • A translation of [Restricted Work] by (Log in to access.)

Chapter 1: Nieszczęście

Chapter Text

Osiemdziesiąte czwarte doroczne dożynki miały być ostatnimi dla Regulusa.

 

Ma dwadzieścia pięć lat, a przed następnymi dożynkami skończy dwadzieścia sześć, co oznacza, że będzie już za stary, by brać w nich udział. Jego urodziny przypadają dwa dni przed corocznym dożynkowym losowaniem, więc pod tym względem ma wyjątkowe szczęście.

 

James Potter jednak nie ma tyle szczęścia. Do dwudziestych szóstych urodzin zostały mu zaledwie dwa miesiące i gdyby urodził się choć kilka miesięcy wcześniej, mógłby uniknąć swojego przeznaczenia.

 

Jego imię zostaje wyczytane jako pierwsze i Regulus nie może powstrzymać się od przeszukiwania wzrokiem tłumu, by zobaczyć, jak James powoli wychodzi na otwartą przestrzeń. Jego rodzice cicho płaczą. Regulus czuje gulę w gardle, gdy przenosi spojrzenie z Jamesa na scenę, gdzie stoi już Syriusz, zaciskający szczękę i kiwający głową w stronę Jamesa, gdy ten wchodzi po schodach.

 

Regulus nie ma żadnych wątpliwości, że Syriusz zrobi wszystko, co w jego mocy, by James przeżył arenę. Będzie błagał, pożyczał i kradł; nauczy Jamesa wszystkiego, co ten powinien wiedzieć; będzie najlepszym mentorem, jakiego ich dystrykt kiedykolwiek miał, i sprowadzi swojego najlepszego przyjaciela do domu. Kimkolwiek okaże się drugi trybut, Regulus już teraz mu współczuje, bo dla Syriusza nie ma życia ważniejszego niż życie Jamesa.

 

— Regulus Black!

 

To już drugi raz, gdy Regulus słyszy swoje imię wyczytane podczas dożynek - a jeszcze przed chwilą miał czelność uważać się za szczęściarza.

 

Za pierwszym razem, gdy usłyszał swoje imię, miał ledwie piętnaście lat i poczuł, jak całe jego ciało momentalnie lodowaci. Początkowo nawet się nie poruszył, zbyt przerażony, niezdolny pojąć, jak to mogło przydarzyć się właśnie jemu. Komuś musiało się to przydarzyć, ale nikt nigdy nie myśli, że padnie na niego - dopóki tak się nie stanie.

 

Regulus zdążył zrobić zaledwie dwa kroki, opuszczając szereg, gdy Syriusz wyskoczył przed niego i zgłosił się na ochotnika, mając tylko szesnaście lat i będąc gotowym rzucić się w ogień, by Regulus nie musiał tego robić.

 

Syriusz trafił na arenę, a Regulus nie wierzył, że jego brat wróci do domu. Dzień po dniu obserwował, jak Syriusz walczy o życie. Dzień po dniu patrzył, jak jego brat ucieka, głoduje i zabija, tylko po to, by przetrwać. Tego ostatniego dnia był świadkiem, jak Syriusz załamuje się, gdy ogłoszono go Zwycięzcą, śmiejąc się jak szaleniec na wszystkich ekranach.

 

Po tym wszystkim już nigdy nie był taki sam.

 

Dziesięć lat później i wszystko dzieje się na nowo. Tym razem nie ma nikogo, kto mógłby zgłosić się na ochotnika w jego miejsce, bo Syriusz jest Zwycięzcą i nie może tego zrobić. Nikt inny by się nie zgłosił, a może nawet gdyby Syriusz mógł, po tylu latach, też by tego nie zrobił.

 

Regulus – zupełnie jak ostatnim razem – stoi jak sparaliżowany, a straszliwe przerażenie pełznie w jego żyłach niczym lód. Jedyna myśl, jaka kołacze mu się w głowie, to dlaczego, dlaczego ja, dlaczego to? Po całym dziedzińcu rozchodzą się szepty i Regulus doskonale wie, co za nimi stoi, co wszyscy mówią. Nie jest tajemnicą, że James to najlepszy przyjaciel Syriusza, a nikt nigdy nie zapomniał, że Regulus jest jego młodszym bratem. Och, to będzie prawdziwa gratka dla mieszkańców Hallow.

 

Obok niego Barty trąca go w ramię, patrząc na niego z ustami zaciśniętymi w wąską linię, więc Regulus rusza się. Zmusza się do tego, stawiając jedną stopę przed drugą, czując się oderwany od własnego ciała, gdy zmierza w stronę sceny. Wspinając się po schodach, unosi wzrok, by napotkać spojrzenie Syriusza, a Syriusz odwzajemnia je przez całe pięć sekund, zanim jego oczy się zamykają, jakby wierzył, że jeśli nie będzie patrzył, to wszystko nie będzie prawdziwe.

 

Regulus życzy sobie, by wszystko było tak proste.

 

Ale nie jest.

 

Odwraca wzrok od brata i jego spojrzenie wędruje ku Jamesowi. Przez długą chwilę po prostu patrzą na siebie, a potem obaj jednocześnie odwracają wzrok.

 

~•~

 

James jest niemal pewien, że zaraz zwymiotuje. Jedynym powodem, dla którego tego nie robi – jak sądzi – jest obecność jego rodziców. Mimo wszystko, dłonie Effie obejmujące jego twarz działają na niego kojąco.

 

— Och, kochanie — szepcze Effie, a jej usta wykrzywiają się w grymasie.

 

— Mamo — chrypi James, a jego oczy pieką. Chłonie wzrokiem jej widok, a także swojego ojca, przenosząc spojrzenie między nimi. Już nigdy więcej ich nie zobaczy, po tym wszystkim.

 

Effie przełyka z trudem ślinę.

 

— Nie patrz tak, James. Możesz wygrać. Rozumiesz? Możesz.

 

Ona wie, o czym mówi. Jako zwyciężczyni 44. Głodowych Igrzysk sprzed czterdziestu lat, mając zaledwie trzynaście lat, doskonale to rozumie. To było jej pierwsze dożynki, jedno nazwisko w kuli, i nikt nie wierzył, że przeżyje – a jednak przeżyła. Nie mówi o tym, nigdy o tym nie mówi, a Syriusz wie więcej na ten temat niż James. W końcu Effie była jego mentorką i pomogła mu wrócić do domu. A potem, gdy skończył osiemnaście lat, jej obowiązki mentorki mogły się skończyć, jeśli Syriusz zgodziłby się zająć jej miejsce, co też uczynił.

 

James mieszkał w Wiosce Zwycięzców przez całe swoje życie, a Syriusz jest jego najlepszym przyjacielem od jedenastego roku życia, kiedy to James przekradł się przez mur za wioską i stoczył się po zboczu, lądując prosto na Syriuszu. Oczywiście widywali się wcześniej, z daleka, ale wtedy żyli zupełnie inaczej. James miał prywatnych nauczycieli – jeden z przywilejów mieszkania w Wiosce Zwycięzców – a Syriusz chodził do szkoły. Kiedy się w końcu spotkali, pierwszą rzeczą, jaką zrobili jako dzieci, była bójka (bo obaj wymknęli się z domów i każdy myślał, że drugi go wyda), a niecałe dwadzieścia minut później obiecali sobie, że będą najlepszymi przyjaciółmi na zawsze – i to obietnica, której żaden z nich nigdy nie złamał.

 

Kiedy Syriusz zgłosił się na ochotnika zamiast Regulusa, mając zaledwie szesnaście lat, James czuł, jakby coś w nim skurczyło się i odłamało, coś, czego już nigdy nie miał odzyskać. Pamięta to, pamięta, jak desperacko walczył, by zobaczyć Syriusza przed jego wyjazdem, i dostał tylko kilka sekund, by go przytulić, zanim został odciągnięty, wyrwany wprost z ramion Jamesa. Ostatnią rzeczą, jaką Syriusz mu powiedział, była prośba. Zaopiekuj się Regulusem, James, proszę, błagał.

 

James próbował, ale Regulus był trudną osobą do zaopiekowania się, zarówno wtedy, gdy miał piętnaście lat, jak i teraz, gdy ma dwadzieścia pięć – tak przynajmniej James przypuszcza. Nie wie, co się stało, ale Regulus przestał go lubić, gdy skończył piętnaście lat. James nie potrzebował, żeby go lubił, nie po to, by się nim opiekować, ale Regulus unikał go na każdym kroku. Głównie dbał o siebie sam, bez względu na to, jak bardzo James się starał. Naprawdę, James mógł zrobić tylko tyle. Jedyny moment, kiedy Regulus go nie unikał, to dni, gdy zbierali się razem na dziedzińcu, by oglądać Syriusza na arenie. James pamięta, że tylko raz Regulus wyciągnął rękę, by chwycić jego dłoń, kurczowo się jej trzymając, gdy obaj patrzyli, jak Syriusz zostaje zaatakowany, a następnie brutalnie morduje swojego napastnika.

 

Kiedy Syriusz wraz z rodziną wprowadził się do Wioski Zwycięzców po powrocie z areny – szesnastoletni, z wojną w kościach i duchami w oczach – to James się nim zajął. Z pewnością nie jego rodzice, którzy zawsze byli zaniedbujący i przemocowi. Regulus – cóż, on nie mógł opiekować się Syriuszem. To nie było takie proste. Syriusz nie był już taki sam jak przed wejściem na arenę, i to James przeprowadzał go przez halucynacje; to James sprawił, że po raz pierwszy zaśmiał się po powrocie do domu; to James pilnował, żeby jadł, wyrywał go z objęć uzależnienia, trzymał, gdy Syriusz rozpadał się na kawałki.

 

James jest jego najlepszym przyjacielem, a on złożył obietnicę – i to tylko część powodu, dla którego patrzy na swoją matkę i uśmiecha się smutno, zanim szepcze:

 

— Nie wrócę do domu, mamo.

 

— James — odzywa się ochryple Monty, a jego oczy lśnią. Ojciec Jamesa jest cichym człowiekiem, mimo swojej postury. Łagodny olbrzym, jak zawsze nazywała go Effie, gdy nie mówiła na niego Pchełka, żeby go podroczyć, wyłącznie dla ironii. Pchły są maleńkie; Fleamont Potter jest ich przeciwieństwem. To prosty człowiek, domator i uczony, szczęśliwy, gdy może być ze swoją rodziną, kochający mąż i najlepszy ojciec, o jakim James mógłby marzyć. Teraz wygląda na zdruzgotanego. — Synu, nie... nie mów tak. Jeśli będziesz walczył...

 

— Będę walczył — przerywa cicho James. — Naprawdę będę. Ale kiedy nadejdzie koniec i zostaniemy tylko my dwaj... nie będę z nim walczył.

 

Effie zamyka oczy, jej wargi drżą, zanim zaciska je i opuszcza głowę. Przesuwa dłonie z jego policzków na ramiona, ściskając je mocno. Z jej gardła wydobywa się straszliwy dźwięk, a jej głos brzmi jak złamany, gdy szepcze:

 

Proszę.

 

— Przepraszam — wydusza z siebie James, przełykając z trudem. Monty odwraca wzrok, jego szczęka pracuje, gdy spływają po niej łzy. Effie wypuszcza drżący oddech i podnosi głowę, by na niego spojrzeć, jej twarz jest ściągnięta smutkiem. James próbuje się uśmiechnąć, ale uśmiech drży na jego twarzy. — Mamo, tato, przepraszam. Nie mogę tego zrobić. Nie zrobię tego Syriuszowi. Zamierzam dopilnować, żeby Regulus wydostał się z areny. O to będę walczył.

 

— W arenie jest... niezliczona ilość sposobów, by umrzeć, James — mówi ochryple Effie. — Chcesz walczyć, żeby wydostać Regulusa? W porządku, ale jeśli... tylko jeśli on nie da rady, jeśli coś się stanie, walcz ze wszystkich sił, żeby wrócić do domu, rozumiesz? Twoje serce... masz takie wielkie serce, pełne miłości, i nigdy nie chcę, żebyś to stracił, ale tam? Nie możesz pozwolić, by to stanęło na drodze twojego przetrwania.

 

James kiwa niepewnie głową.

 

— Dobrze, mamo. Dobrze, ale to się nie stanie, bo wyciągnę go stamtąd, nawet jeśli mnie to zabije. — Milknie na chwilę, po czym wykrzywia usta w słabym uśmiechu. — Cóż, właściwie to mnie zabije, więc tak naprawdę…

 

— James, nie żartuj teraz — przerywa Monty.

 

— Chcę, żebyście mnie zapamiętali właśnie takim — szepcze James, a oni patrzą na niego porażeni. — Takim, jak teraz, bo to, co stanie się tam, zanim odejdę... Nie chcę, żebyście to zapamiętali. Czy to zbyt wiele, jeśli poproszę, żebyście nie oglądali?

 

— Tak — mówi stanowczo Effie. — Jesteś naszym synem, James. Nie ma nic, co mógłbyś zrobić na tej arenie, co zmieniłoby to, jak cię widzimy, albo jak bardzo cię kochamy. My... my kochamy cię tak bardzo.

 

— Ja też cię kocham, mamo. Kocham was oboje — chrypi James, czując, że nie wyjaśnił wystarczająco, że jego słowa są zbyt ubogie, by właściwie wyrazić, jak bardzo jest wdzięczny za to, że ich ma.

 

Effie przyciąga go do siebie w mocnym uścisku, a Monty podchodzi, by objąć ich oboje ramionami. James zamyka oczy i pozwala rodzicom się przytulić. Większość ludzi nie wie, kiedy ostatni raz będzie miała okazję przytulić swoich rodziców.

 

James wie.

 

~•~

 

Syriusz chodzi w tę i z powrotem, wsłuchując się w ciche pomruki rodziców dobiegające zza drzwi. Nie słyszy, by Regulus odpowiadał, co oznacza, że milczy. Syriusz może się domyślić, co mówią rodzice, nawet nie słysząc ich dokładnie - zapewne wydają krótkie rozkazy, by wrócił do domu albo nie umarł śmiercią, która okryłaby rodzinę hańbą. Nic innego niż to, co powiedzieli Syriuszowi dziesięć lat temu.

 

Syriusz wrócił do domu, po tym jak zrobił haniebne rzeczy, by móc wrócić - rzeczy, które do dziś kryją się pod jego paznokciami i za powiekami. Nie umarł śmiercią, która okryłaby rodzinę hańbą, ale odkąd wrócił, żyje życiem, które z pewnością to robi.

 

Cóż, tak przynajmniej widzą to jego rodzice. Czasami trudno jest pochodzić z rodziny pełnej Zwycięzców, a jeszcze trudniej, gdy samemu jest się Zwycięzcą. Syriusz uważa to za absurdalne, bo przecież ani Walburga, ani Orion nigdy nie byli na arenie. Tylko Alphard, Cygnus, Bellatriks i Narcyza - wszyscy byli Zwycięzcami. Alphard nie poradził sobie dobrze z konsekwencjami areny i wywoływał wiele publicznych scen, zanim w końcu praktycznie zabił się alkoholem i złym stanem zdrowia. Cygnus radził sobie dobrze i wychował trzy córki, które również miały sobie poradzić, gdyby kiedykolwiek znalazły się w takiej sytuacji. A kiedy Bellatriks i Narcyza rzeczywiście się w niej znalazły, udowodniły to.

 

Po swoich igrzyskach Narcyza wyjechała, by poślubić kogoś z pierwszego dystryktu, najbliższego Hallow. Jako Zwyciężczyni mogła to zrobić, a także zabrać ze sobą siostry. Bellatriks wyjechała razem z nią, ale Andromeda nie. Została, by związać się z mężczyzną o imieniu Ted, którego rodzina zupełnie nie akceptowała. Teraz jest wyobcowana z rodziny, ale nie z Syriuszem, który zawsze wymyka się, by odwiedzić ją i małą Nimfadorę, najsłodsze dziecko, jakie kiedykolwiek spotkał. Walburga i Orion machnęli na Syriusza ręką już lata temu i od dawna nie rozmawiają z nim ani go nie uznają, mimo że chętnie korzystają z przywilejów, które otrzymują dzięki temu, że jest Zwycięzcą. Wciąż jednak kontrolują Regulusa, więc zabraniają mu widywać się z Andromedą, a Regulus ich słucha.

 

Oczywiście Regulus słucha, bo jeśli tego nie robi, nigdy nie kończy się to dobrze. Syriusz potrafi to zrozumieć, nawet jeśli doprowadza go to do szału, ponieważ on sam nigdy nie słuchał. Oczekiwanie tego samego od Regulusa jest bezcelowe. Regulus robi tylko to, na co ma ochotę.

 

To go zabije.

 

Żołądek Syriusza skręca się. Pamięta, jak zgłosił się na ochotnika zamiast swojego młodszego brata - pierwszy ochotnik od dziesięcioleci, przynajmniej w ich dystrykcie. Musiał to zrobić, bo gdy tylko usłyszał wyczytane imię Regulusa, wiedział, że jego młodszy brat zginie. Regulus - w tamtym wieku - nigdy nie przetrwałby areny.

 

Szczerze mówiąc, Syriusz nie był pewien, czy sam przetrwałby arenę, ale jednak przetrwał. Czasami żałuje, że tak się stało. Czasami nienawidzi Regulusa za to, że jest kimś, kogo kocha tak mocno, że poszedłby za niego. Ale nigdy - ani razu - Syriusz tego nie żałował. Nigdy nie będzie żałował uratowania życia swojego młodszego brata.

 

To uczucie jest jak splunięcie w twarz. Jakby tylko odwlekał nieuniknione. Bo oto stoi Regulus, jego imię wciąż odbija się echem w uszach Syriusza, a tym razem Syriusz nie może go uratować.

 

A potem jest James.

 

Sama myśl o tym wywołuje mdłości u Syriusza. Jego najlepszy przyjaciel. Cholera, jego najlepszy przyjaciel też idzie na arenę, a Syriusz nie może zająć jego miejsca. James jest... szczerze mówiąc, całym światem Syriusza. Bez niego Syriusz nie byłby teraz żywy. Bez niego Syriusz nie wiedziałby, co ze sobą zrobić.

 

James wchodzi na arenę razem z Regulusem. Jak to może być sprawiedliwe? Co Syriusz ma z tym w ogóle zrobić? To sprawia, że chce krzyczeć, uderzać w ściany jakiegoś wewnętrznego więzienia, wbijać pięść w cokolwiek, co jest najbliżej, aż jego umysł się wyciszy. Nie da rady. Nie może... nie wie, jak sobie z tym poradzi. Nie ma, kurwa, wyboru.

 

Syriusz ma ich trenować. Przygotować. Nauczyć. Ma przekazać im każdy trik, wskazówkę i narzędzie potrzebne do przetrwania, a potem patrzeć, jak stawiają czoła śmierci. Syriusz nigdy nie sprowadził trybutów do domu, ani razu w ciągu ostatnich ośmiu lat, a teraz jego młodszy brat i najlepszy przyjaciel będą szukać u niego pomocy. Nie wie, jak im powiedzieć, że nie ma dla nich ratunku, że tak naprawdę, ostatecznie, wszystko sprowadza się do desperackiej potrzeby przetrwania.

 

Może włożyć broń w ich ręce, nauczyć ich, jak uniknąć śmierci z odwodnienia czy głodu, kazać im zapamiętać trujące rośliny i przekazać ogólne zasady, co robić, a czego nie, by zwiększyć ich szanse - ale prawda jest taka, że przeżyją tylko wtedy, gdy będą tego wystarczająco mocno pragnąć. Syriusz wygrał swoje igrzyska, dusząc człowieka gołymi rękami - nie było to jego pierwsze zabójstwo ani nawet najbardziej makabryczne - ale był wtedy wygłodzony do granic możliwości, na wpół martwy z odwodnienia i wykrwawiający się. Tamten człowiek miał nóż, a Syriusz ranę kłutą. Tamten miał przewagę, a Syriusz - wolę przetrwania.

 

Tamten człowiek powinien był przeżyć, ale Syriusz dopilnował, żeby tak się nie stało.

 

To dziwne, bo Syriusz uważa - i zawsze uważał, od czasu swojego zwycięstwa - że śmierć na arenie to w gruncie rzeczy łaska. Ale to było zanim ludzie, których kocha, stali się trybutami. Może to samolubne, bo niezależnie od tego, czy to łaska czy nie, i tak chce, żeby obaj przeżyli, a to niemożliwe. Nie obaj.

 

To jak prosić Syriusza, by wybrał między sercem a płucami. Serce przestaje bić, gdy płuca nie pracują, a płuca nie działają, gdy serce przestaje bić. Muszą współistnieć; nie przetrwa utraty żadnego z nich.

 

Drzwi otwierają się i wychodzą przez nie Walburga i Orion. Oboje zatrzymują się na moment, by na niego spojrzeć, gdy gwałtownie przystaje. Jego matka wypowiada tylko jedno polecenie:

 

— Sprowadź go do domu.

 

Po tych słowach, nie mówiąc nic więcej, wychodzą.

 

Biorąc głęboki oddech, Syriusz rusza naprzód i prześlizguje się przez drzwi, a jego serce ściska się boleśnie na widok Regulusa. Wygląda tak drobnie, mimo że ma dwadzieścia pięć lat, ale może to dlatego, że Syriusz patrzy na niego i widzi go takim, jakim był, gdy miał zaledwie piętnaście lat. Po prostu jego młodszy brat. Zawsze jego młodszy brat.

 

Nie rozmawiają już tak jak kiedyś. Są zbyt różni, a jednocześnie zbyt podobni. Syriusz przeszedł zbyt wiele, a Regulus się zdystansował. Regulus wciąż mieszka w tym domu z ich apodyktycznymi rodzicami i choć może już ich nie biją, odkąd dorośli, nie oznacza to, że ich metody wychowawcze się poprawiły. Syriusz nie wrócił do domu, odkąd miał szesnaście lat, odkąd definitywnie odszedł i wprowadził się do Potterów mieszkających kawałek dalej przy tej samej ulicy. Kiedyś poprosił Regulusa, by poszedł z nim. Regulus odmówił.

 

— Mam wyjątkowego pecha — stwierdza Regulus sucho, a Syriusz wpatruje się w niego przez dłuższą chwilę, zanim nie parska słabym śmiechem i zamyka drzwi. Dla kogokolwiek innego Regulus wyglądałby zapewne na niewzruszonego, co najwyżej lekko zirytowanego, ale Syriusz dostrzega strach tlący się głęboko w jego oczach. Próbuje go ukryć, ale Syriusz widział zbyt wiele podobnych sytuacji w swoim życiu, by teraz tego nie zauważyć, bez względu na to, jak bardzo się od siebie oddalili. — W końcu jestem dosłownie jedyną osobą na świecie, która została wylosowana dwa razy.

 

— Tak, to naprawdę do dupy — przyznaje Syriusz. Opiera się o drzwi i pozwala swojej głowie uderzyć o nie z głuchym łupnięciem.

 

Zapada między nimi cisza, ciężka i gęsta. Syriusz pamięta, gdy to on był trybutem. Regulus poczekał, aż zostaną sami, zanim przylgnął do niego i rozpłakał się, błagając go, by nie odchodził, błagając, by wrócił. Syriusz pamięta, jak wrócił, a wszystko wydawało się... wykrzywione. Cały świat był, i wydaje mu się, że Regulus mógł go znowu przytulić, gdy wrócił, ale nie potrafi sobie tego przypomnieć. Jego wspomnienia są jak kalejdoskop, jedynie połamane światło, czasem niemożliwe do rozpoznania i zawsze zmienne.

 

Wspomnienia sprzed areny są blade i wydają się pochodzić z zupełnie innego życia. Wspomnienia tuż po arenie, nawet rok później, są jak ulotne smugi dymu; ledwo może je dostrzec i nie wie, co się w nich kryje. To przynajmniej cały rok jego życia, którego nie potrafi sobie przypomnieć. Gdyby nie James, prawdopodobnie żyłby tak już na zawsze.

 

Rzecz w tym, że Syriusz wszedł na arenę i walczył z całych sił, by wrócić do domu, zupełnie nieświadomy tego, co przyniesie ze sobą, gdy mu się to uda. Jeśli żyjesz wystarczająco długo, by wydostać się z areny, zabierasz ze sobą jej fragmenty, a te fragmenty pozostają z Syriuszem do dziś. James albo Regulus to zrozumieją, jeśli przeżyją. Jeden albo drugi, ale nie obaj.

 

Syriusz nie wie, jak ma z tym żyć.

 

— Byłeś już u Jamesa? — mruczy Regulus. Jego głos jest cichy, napięty z powodu jakiegoś niewypowiedzianego napięcia. Najprawdopodobniej ma to coś wspólnego z Jamesem, jeśli Syriusz miałby zgadywać. Był taki czas, lata temu, gdy Regulus nie nienawidził Jamesa, ale Syriusz nie potrafi sobie tego naprawdę przypomnieć. Nie w pełni. Nie całkowicie. Ta czułość również została nadszarpnięta przez czas.

 

— Jest ze swoimi rodzicami — odpowiada Syriusz, wpatrując się w jakiś punkt ponad ramieniem Regulusa. — Chciałem dać im trochę czasu.

 

Regulus prycha.

 

— Więc przyszedłeś najpierw do mnie. Co za zaszczyt.

 

— Nie rób tego — mówi stanowczo Syriusz, przenosząc wzrok na Regulusa i patrząc mu prosto w oczy. — Nie rób tego, Regulus. Twoja uraza, rozgoryczenie, cokolwiek to jest - to już nie może mieć znaczenia, rozumiesz? Nie ma miejsca na nic innego poza wolą przetrwania. Posłuchaj mnie... nie, zamknij się. — Regulus zamyka usta, które przed chwilą otworzył, by zaprotestować, ale Syriusz nigdy w swoim pieprzonym życiu nie był bardziej poważny. — Zostawiasz to wszystko tutaj. Cokolwiek mogłoby cię zachwiać, stanąć na drodze twojego przetrwania, musisz to odrzucić, tu i teraz. To nie może istnieć na arenie.

 

— Igrzyska jeszcze się nie zaczęły — szepcze Regulus.

 

— Igrzyska zaczęły się w momencie, gdy wyczytano twoje imię, i skończą się dopiero wtedy, gdy umrzesz — poprawia go Syriusz bez ogródek.

 

— Myślisz, że zginę? — pyta Regulus.

 

Oddech Syriusza więźnie mu w gardle, a serce boleśnie zaciska się w piersi na samą myśl. Regulus patrzy na niego nieustępliwie, czekając, a Syriusz nie wie. Nie wie, czy jego młodszy brat zginie. Nie wie, czy jego najlepszy przyjaciel zginie. Nie wie, jak ma im pomóc przetrwać, wiedząc, że tylko jeden z nich może.

 

Wypuszczając drżący oddech, Syriusz może jedynie powiedzieć:

 

— Masz jedną szansę na dwadzieścia cztery, Regulus.

 

— Twój najlepszy przyjaciel jest jednym z tych dwudziestu czterech — przypomina mu Regulus. — Czy zamierzasz prosić mnie, żebym go nie zabijał? — Znów czeka, ale Syriusz nie wie, jak na to odpowiedzieć. Nie wie, co robi. — Bo zrobię to, jeśli będę musiał. Nie oszczędzę jego życia i nie poświęcę własnego tylko dlatego, że jest dla ciebie ważny. Może nie będę go specjalnie szukał, żeby zabić, ale jeśli do tego dojdzie, Syriusz, nie zawaham się.

 

I gdyby chodziło o kogokolwiek innego niż Jamesa, Syriusz odczułby ulgę, słysząc to, wiedząc, że Regulus planuje walczyć o przetrwanie. Ale to jest James, więc Syriusz czuje, jakby ktoś miażdżył mu płuca, a przerażenie osiada w jego żołądku ciężkie jak ołów.

 

— Planujesz wrócić do domu, Reggie? — chrypi Syriusz.

 

— Tak — odpowiada Regulus stanowczo.

 

— Cóż — szepcze Syriusz, poruszając szczęką, po czym daje krótkie skinienie głową i sięga do drzwi — sądzę, że powinienem się z nim zobaczyć, skoro tak chętnie wysyłasz go do grobu.

 

— Czy jesteś gotów posłać mnie do grobu, dla niego? — odcina się ostro Regulus, a mięsień na jego policzku drga, gdy zaciska szczękę. Jego oczy są zimne. Zawsze takie są, w tych czasach.

 

Syriusz odwraca się, otwiera drzwi i wychodzi.

 

James nie jest zbyt daleko, a Syriusz przybywa akurat w momencie, gdy Effie i Monty są odprowadzani na zewnątrz. Oboje płakali rzewnymi łzami, to oczywiste, a Syriusz ma ochotę do nich podejść, zawołać ich, zwrócić na siebie uwagę i znaleźć jakiś sposób, by to wszystko naprawić. Nie może jednak tego zrobić, więc trzyma się z tyłu, pozwalając im odejść, nie zauważając jego obecności.

 

Gdy tylko James dostrzega Syriusza, rusza naprzód, by porwać go w objęcia. Syriusz z całych sił powstrzymuje się od wybuchnięcia płaczem, ale nie pozwala sobie na to, bo to nie on za chwilę zostanie wrzucony na arenę - tylko dwie osoby, które kocha najbardziej na świecie. James trzyma go tak, jakby nigdy więcej nie miał mieć ku temu okazji, a Syriusz... Syriusz doskonale wie, co to oznacza.

 

— Nie — chrypi Syriusz, cofając się, jakby został ukąszony. Potrząsa głową, nie chcąc stawić czoła rzeczywistości. — Nie, James, nawet się, kurwa, nie waż. Nie…

 

— Przestań — przerywa mu łagodnie James, wyciągając ręce, by chwycić go za ramiona i spojrzeć mu prosto w oczy. — To nie podlega dyskusji, Syriusz. Sprowadzę go do domu, rozumiesz?

 

Syriusz słyszy własny jęk, który wyrywa mu się z ust, a najgorsze jest to, że wcale nie jest tym zaskoczony. Oczywiście, że James by to zrobił. Oczywiście, że by to zrobił, bo jest bezinteresowny i szlachetny, bo jest dobry. Niekoniecznie z dobroci serca - choć ma jej pod dostatkiem - ale dlatego, że wie, z czym będzie mógł żyć, a z czym nie. Jego zasady moralne, jego poczucie tego, co słuszne - za to wszystko jest gotów umrzeć.

 

Na arenie nie ma miejsca na poczucie tego, co słuszne, ani na moralność. Liczy się tylko przetrwanie, nic więcej. Musisz zrobić wszystko, co konieczne, by przeżyć, nawet jeśli oznacza to najgorsze rzeczy, jakie możesz sobie wyobrazić. Jedna chwila zawahania, bo chcesz być dobrym człowiekiem - to właśnie tak umiera się na arenie. Dobro tam nie istnieje, a jeśli próbuje zaistnieć, zostaje szybko zdławione. James nie jest... nie jest stworzony do takich rzeczy. Jest jasny i kochający, mimo tego gównianego świata, i zależy mu na sprawach i ludziach bardziej niż komukolwiek, kogo Syriusz kiedykolwiek poznał.

 

To go zabije.

 

Bezradnie, Syriusz myśli o różnicy między Jamesem a Regulusem - jeden bez wahania powiedział mu, że nie poświęci się dla niego, podczas gdy drugi bez wahania oznajmił mu dokładnie przeciwną deklarację. Syriusz nie jest w stanie tego znieść.

 

— James — wyrzuca z siebie Syriusz zdławionym głosem.

 

— Powiedziałem, że to nie podlega dyskusji, więc nie... — James bierze głęboki oddech, po czym powoli wypuszcza powietrze. — To twój młodszy brat.

 

— Jesteś moim najlepszym przyjacielem.

 

— Właśnie. To jeden z powodów, dla których podjąłem tę decyzję.

 

Syriusz wzdryga się.

 

— Nie możesz…

 

— Powiedziałem jeden — przerywa James, utrzymując jego spojrzenie. — Tylko jeden z wielu powodów, Syriusz. To nie twoja wina, jasne? I nie będziemy o tym rozmawiać. Przygotujesz mnie, a ja pójdę tam i sprowadzę Regulusa do domu, i tyle. Nie myśl nawet przez sekundę, że będę tego żałował. To moja decyzja i ty ją uszanujesz, rozumiesz? O to tylko cię proszę. Po prostu ją uszanuj.

 

Nie mogę, myśli Syriusz. Dziękuję, myśli Syriusz. Chcę, żebyście obaj wrócili do domu, myśli Syriusz. Nie wiem, jak mam sobie z tym poradzić, myśli Syriusz. A ostatecznie Syriusz nie mówi nic.

 

James przyciąga go z powrotem do uścisku, dopóki - po raz drugi w zamianie ról, na którą Syriusz nigdy nie mógłby się przygotować - nie zostaje wyrwany prosto z ramion Jamesa.