Actions

Work Header

Pogoda na dziś // Weather Forecast

Summary:

PL: Moce Pata są coraz bardziej aktywne i bolesne. W czasie takich dni wolałby nie istnieć i nie robić innym kłopotów. Ale jego rodzina ma inne zdanie na ten temat i zrobią wszystko, żeby Patowi pomóc. // ENG: Pat's powers are getting more active and painful. On days like these, he'd rather not exist and not make trouble for others. But his family has a different opinion and they will do anything to help Pat.

Notes:

(See the end of the work for notes.)

Chapter 1: Pogoda na dziś

Chapter Text

Pat budził się pierwszy, ale jako ostatni wychodził z łóżka. Ich poranny rytuał był niezmienny. Wraz z promieniami słońca rozlegało się ciche pikanie zegarka. Pomimo zamkniętych powiek i niemrawej senności Pat czuł jak Mark szybko wyłącza alarm i ostrożnie wysuwa się z łóżka. Zawsze był rannym ptaszkiem, chętnym do akcji od samego ranka. To on pierwszy korzystał z łazienki. Szum wody, podnoszone i odkładane przedmioty, szmer ręcznika i mycia zębów. Pat lubił z miękkiego łóżka przysłuchiwać się tej muzyce, szczególnie kiedy Mark zaczynał do tego nucić. Następną melodią był budzik w telefonie Nicole. Zbierała się z łóżka ospale i niechętnie, poganiając samą siebie, bo ciągle miała wrażenie, że już jest spóźniona. Szturchała Pata w ramię i mówiła coś, czego zazwyczaj zaspany nie rozumiał. Znikała szybko w kuchni, żeby przygotować śniadanie. Czasem umyślnie zwlekał ze wstaniem, czekając aż usłyszy wodę przemieniającą się w kawę. To był ostateczny znak, że teraz była jego kolej. Powinien stoczyć się i pomóc Dionowi przygotować się do szkoły. Ale dzisiejszy dzień zapowiadał się gorzej niż pozostałe. Nie mógł zlokalizować swoich kończyn, chęci do życia ani jakiejkolwiek odwagi.

Migreny były coraz mocniejsze. Nacisk i dotkliwa aura nie zatrzymywały się w głowie, ale szły niżej i głębiej. Wsiąkały w ciało i paraliżowały niepewnością. Ból atakował gorącem jakby ktoś drażnił się z nim, zbliżając rozpaloną pochodnię na milimetr od skóry. Później przeszywały go dreszcze i do żaru bólu dochodziło ostre zimno. Jakby skakały po nim błyskawice i wyładowania elektryczne. Najgorsze były chwile w czasie których tracił wzrok. Świat stawał się niewyraźny, przed oczyma miał czarne mroczki, aż wreszcie jedyne co mógł to kulić się z bólu, zawijając się w zburzone prześcieradło. Ale było coś jeszcze gorszego.

– Pat? 

Tak bardzo nie chciał jej martwić. Głos Nicole był odległy, ledwo przebijał się przez warstwy tępego bólu, który owijał go niczym szorstki szal. Elektryzujące pieczenie i szczypanie przy skroniach paraliżowały, odkładający się ciężar na dnie płuc utrudniał oddychanie. Zacisnął zęby i schował twarz w kołdrze. Pomimo zasłon i zaciśniętych powiek poranne światło raziło go. Ich wspólne łóżko było w nieładzie niczym po bitwie, a on kulił się w nim jak ranny żołnierz.

– Pat?! Ciągle  jesteś w łóżku? Idź pomóż Dionowi! – przypomniała mu Nicole, podnosząc głos z kuchni. – Nie chcę, żeby się znów spóźnił. Ani wy do pracy. Ani ja! I po co język strzępię, codziennie to samo... Dion? Dion, co ty robisz? Czemu jesteś dalej w piżamie? – Jej kuchenny ponaglający monolog trwał. – Pat? Pat, pomóż mu się ubrać. Zrobię śniadanie. – Znów zawołała w stronę ich sypialni.

Miał ochotę umrzeć. Jej słowa mieszały się z szuraniem przesuwanych krzeseł, stukaniem talerzy i kubków o blat. W łazience huczała woda. Mark kończył poranną toaletę, Nicole była zajęta w kuchni z Dionem. Teraz, szybko, teraz, pogonił samego siebie Pat, zmuszając się egzystencji poza łóżkiem. Zanim zauważą, że jest coraz gorzej! Chciał wstać i ukryć się za uśmiechem. Chciał patrzeć jak Mark wychodzi odświeżony z łazienki i zaczyna się przebierać. Idąc do pokoju Diona chciał pocałować Nicole w policzek i nie dawać im więcej powodów do zmartwień. Przełknął ślinę i ostrożnie wywinął się z kołdry. Rzeczywistość szybko zweryfikowała wszystkiego jego zamiary, choć przecież nie prosił o zbyt wiele.

– Wszystko… w porządku? – spytała Nicole.
Zaskoczyła go. Pojawiła się znikąd jakby sama miała moce teleportacji. Oparta o framugę drzwi patrzyła na niego ze zmarszczonymi brwiami. Pat znał ten wyraz twarzy – z nietęgą miną próbowała ustalić poranne priorytety. Nie mogła jednocześnie robić śniadania, wyprawiać Diona do szkoły, samej się przygotowywać do wyjścia, a na domiar tego jeszcze go niańczyć. Przetarł powoli zmęczoną twarz, starając się trzymać głos w ryzach. Nie stękaj, rozluźnij szczękę, oddychaj normalnie, sapanie nie pomoże… Boże, jesteś taki żałosny.
– Tak, tak, tylko wiesz. Znów te migreny – rzucił, machając ręką niedbale. Spróbował wstać. Wraz ze zbyt gwałtownym ruchem cały świat runął mu na głowę. Opadł z powrotem na skraj łóżka chowając twarz w dłoniach. Nie zdołał powstrzymać syku bólu spomiędzy zaciśniętych zębów.
– Wystarczy tego, nie możesz tak dłużej ciągnąć. Powinieneś iść z tym do lekarza –  powiedziała Nicole przysiadając się. Dotyk jej dłoni był kojący i troskliwy. Zgarbił się, czując się jak brzemię, którego nie powinna nosić.
– Nie, nie, wiesz przecież, że nie mogę. Robimy postępy w badaniach. Mark powiedział, że…
– Mark jest inżynierem – przerwała mu Nicole – nie lekarzem.
– Przecież wiesz – powtórzył żałośnie – że nie mogę…

Nicole objęła go i pocałowała w skroń. Przez chwilę siedzieli zwinięci, bez ruchu, obydwoje zamyśleni i zmartwieni. Odkąd Pat i Mark wrócili z Islandii, po badaniach zorzy polanej, wiele się zmieniło w ich życiu. Nic nie mogło pozostać jakie samo po Zorzy. Wydarzyło się wiele dobrego – Mark dostał awans w pracy, Nicole zaszła w ciążę, Pat wprowadził się do Warrenów. A później… zaczęły objawiać się ich moce. Mark zniknął na tydzień w chatce nad jeziorem. Czasem tam jeździł, żeby skupić się na badaniach albo od nich odpocząć, dla nikogo nie był dziwny jego wyjazd. Po powrocie oznajmił Nicole i Patowi co się z nim działo. Niewidzialność, teleportacja, przenikanie przez obiekty? Nie było wątpliwości, że był to efekt nietypowych zjawisk i radiacji po islandzkich wydarzeniach. Nie podejmowali żadnych pochopnych kroków. Choć sam wyjazd i badania były organizowane przez BIONE, obydwoje z Markiem zgodzili się, że tak niespodziewany efekt wymagał nadzwyczajnej ostrożności. Nie zdali jeszcze raportu na ten temat. Z fascynacją badali moce Marka, zastanawiając się co dalej z tym zrobić i czy kontaktować się innymi uczestnikami islandzkiej ekspedycji. Z kolei odkrycie, że Pat również ma moce, zajęło im o wiele dłużej. Początkowo myśleli, że jurta w której został w czasie pierwszego kontaktu z zorzą polarną ochroniła go przed radiacją. Tymczasem jej działanie było opóźnione, odmienne i setki razy bardziej bolesne do sytuacji Marka.

Z łazienki wynurzył się Mark, uśmiechnięty i pachnący wodą kolońską. Pat drgnął.
– Wszystko w porządku? – spytał Mark z niepokojem.
– Tak, oczywi--
– Nie – przerwała cierpko Nicole. – Mark, wasze badania nic nie zmienią, musicie wreszcie to zgłosić. Popatrz na niego!

Mark kucnął przed Patem i zamknął jego drżące dłonie w swoich ciepłych i spokojnych.
– Pat? Pat, popatrz na mnie, proszę.

Pat podciągnął nosem i uniósł wreszcie głowę, kręcąc nią z zażenowaniem. Nie chciał, żeby widzieli go takim stanie. Nicole położyła dłoń na jego ramieniu, dodając mu otuchy. Mark czuł, że dłonie Pata chcą wyślizgnąć się z jego, więc uścisnął je lekko i powtórzył:
– Pat, popatrz na mnie. W porządku, wszystko jest w porządku. Co się dzieje?
– Mark, to takie niesprawiedliwe – jęknął Pat. Napięcie elektryczne przeskoczyło mu przez palce. Obydwoje drgnęli, ale Mark nie puścił go. – Ty dostajesz super moce, a ja muszę się zwijać z bólu? I okazjonalnie czuje się, jakbym miał zaraz zamienić się w… w nie wiem, wielki kłąb pulsującej energii, rozumiesz, jak… jak burzowa chmura. I ten ciągły… ciągły głód, rozumiesz Mark? To coś wewnątrz mnie, czegoś chce, czegoś więcej, jakby chciało coś wyssać ze świata, żeby się wzmocnić. Och mówię ci najpierw wyssie mnie a potem będzie mnie nosić jak kukłę wysysając wszystko dookoła… Będę jak zombie ale zamiast mózgów będęsiężywił ludzką energią. Jak, jak emocjonalny wampir ale zamiastemocji będzietoludzkawitalność i…
–Pat, Pat, stop, stop – przerwał mu Mark. – Już dobrze, weź wdech, dobrze… i wydech.

Powtórzyli to kilka razy, aż jego oddech nie uspokoił się nieco. Pat przyłożył dłoń do burzy myśli i natłoku bólu, które przechodziły mu przez głowę.
– Jest coraz gorzej, Mark – powiedział wreszcie cicho, uśmiechając się rozpaczliwie. –  To boli. Rozsadza mnie. I jest głodne. Ale nie możemy powiedzieć BIONE.
– Nie możemy – przyznał Mark. Obydwoje próbowali ukryć się przed spojrzeniem Nicole. To nie ona musiała stawiać czoła Suzanne Wu, która potraktowałaby ich jak radioaktywne potwory i wsadziła pod klucz na obserwacje, a nie pogłaskałaby Pata po głowie i priorytetowo starałaby się go uleczyć.
– Obiecuję ci, że dojdziemy do tego, dobrze? Wiesz, że zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby ci pomóc.

Pat potrząsnął głową, bo nie mógł wydobyć z siebie głosu. Choć wszystko szczypało, ćmiło i przeszkadzało mu, czuł też jak jego serce otula ciepły kocyk zaufania i wsparcia. Mark pocałował go w czoło i obydwoje z Nicole objęli Pata, którego ramiona zatrząsały się od próby zduszenia łez. Boże, jak oni ich kochał. I oni kochali jego.

– Ej, wszystko w porządku? – spytał nowy głos. W wejściu stał Dion, dezorientacja z ciekawością mieszały się na jego twarzy.
– Ty jeszcze w piżamie?! – zawołała Nicole, zerkając nerwowo na zegarek.
– Och, tak tak pewnie, kolego – powiedział Pat, przecierając szybko oczy i policzki wierzchem dłoni. – Chodź, zaraz się tym zajmiemy – rzucił i wziął Diona za rękę, wychodząc odwrócił twarz do Nicole i Marka, układając usta w słowo dziękuję.
– Wiesz, jeśli jesteś smutny, mogę ci pożyczyć mój ulubiony komiks, wiesz, ten z Super Człowiekiem Tygrysem na okładce rozgryzającym statek Kapitana Sardyna na pół?
– Mówisz? Dzięki.
– Nie ma sprawy.

Dzisiejszy dzień zapowiadał się gorzej niż pozostałe. Ale wystarczyła chwila wśród rodziny, i pomimo wszystkiego, gdzieś tam zza ciemnych burzowych chmur, bólu i wątpliwości, zaczął wyłaniać się miękki promień nadziei.

Chapter 2: Weather Forecast

Summary:

ENG

Chapter Text

Pat was the first to wake up but the last to get out of bed. Their morning routine was always the same. With the first ray of sunshine, or even before the sun appeared in the sky, the quiet clock alarm of the watch started beeping. Despite his closed eyes and sluggish sleepiness Pat could feel how Mark quickly turned off the alarm and carefully slid out of bed. He was always an early bird, ready to go from the very morning, from the moment he opened his eyes. He was the first to use the bathroom. The hum of running water, objects being picked up and put down, the murmur of a towel, and brushing of teeth. From the soft bed, Pat liked to listen to this music, especially when Mark started to croon. The next melody was from Nicole’s alarm phone. She got out of bed sluggishly and reluctantly, urging herself because she always felt like she was already late. She poked Pat on the arm and said something the sleepy man usually didn't understand. She disappeared quickly into the kitchen to prepare breakfast. Sometimes he deliberately delayed getting up, waiting to hear the water turn into coffee. It was the final sign that it was now his turn. He should roll over and help Dion get ready for school. But today was going to be worse than any other day. He couldn't locate his limbs, or the will to live, or any courage to even try to look for them.

The migraines were getting stronger. The pressure and severe aura did not stop in the head, but went lower and deeper. It soaked into the body and paralyzed with uncertainty. The pain attacked with heat, as if someone were teasing him by holding a hot torch within a millimeter of his skin. Then came the shivers and the heat of the pain was joined by the sharp cold. It was as if lightning and electrical discharges were jumping all over his body. The worst, however, were the moments when he lost his vision for a moment. The world became indistinct, he had black shadows before his eyes, until finally all he could do was cringe in pain, wrapping himself in a torn sheet. But there was something even worse.

“Pat?”

He didn't want to worry her. Nicole's voice was distant, barely breaking through the layers of dull pain that wrapped around him like a rough shawl. The electrifying burning and pinching at the temples paralyzed him, the weight deposited at the bottom of his lungs made it difficult to breathe. He clenched his teeth and buried his face in the blanket. Despite the drapes and closed eyelids, the morning light dazzled him. Their shared bed was as messy as after a battle, and he was curled up in it like a wounded soldier.

“Pat?! Are you still in bed? Go help Dion!” Nicole remained him, raising her voice from the kitchen. “I don't want him to be late again. Or you to your work. Well, I don't want to be late either. And why do I talk in vain, it's the same every day... Dion? Dion, what are you doing? Why are you still in your pajamas?” Her kitchen urging monologue continued. “Pat? Pat, go help him get changed. I'll make breakfast.” She called back to their bedroom again.

He wanted to die. Her words mixed with the scrape of moving chairs, the clatter of plates and cups against the countertop. The water was roaring in the bathroom. Mark was finishing his morning toilet, Nicole was busy in the kitchen with Dion. Now, quickly, now, Pat chased himself, forcing himself to exist out of bed. Before they notice it's getting worse! He wanted to get up and hide behind a smile. He wanted to Mark come out of the bathroom refreshed and watch him start changing. Going to Dion's room, he wanted to kiss Nicole on the cheek and not give them any more reasons to worry. He swallowed and carefully rolled out of the duvet. Reality quickly verified all his intentions, although he did not ask for too much, didn’t he?

“Are… are you all right?” asked Nicole.

She surprised him. She appeared out of nowhere as if she had teleportation powers herself. Leaning against the doorframe, she looked at him with furrowed brows. Pat knew the look on her face as she tried to sort out her morning priorities with a hesitant expression. She couldn't make breakfast, get Dion off to school, get ready herself to go out, and babysit him at the same time. He rubbed his tired face slowly, trying to keep his voice steady. Don't groan, relax your jaw, and breathe normally, panting won't help… God, you're so pathetic.

“Yeah, yeah, you know... Those migraines again,” he said, waving his hand casually. He tried to get up. With too much movement, the whole world collapsed on his head. He fell back on the edge of the bed, burying his face in his hands. He couldn't stop the hiss of pain from between clenched teeth.
“Enough is enough, you can't go on like this anymore. You should see a doctor about this,” Nicole said, sitting next to him. The touch of her hand was soothing and caring. He hunched over, feeling like a burden she shouldn't be carrying.
“No! No, you know I can't. We're making progress in research. Mark said that…”
“Mark is an engineer," Nicole interrupted him, “not a doctor.”
“You know,” he repeated plaintively, "that I can't—"

Nicole wrapped her arms around him and kissed his temple. For a moment they sat curled up, motionless, both lost in thoughts and worried. A lot has changed in their lives since Pat and Mark returned from Iceland after studying the Northern Lights. Nothing could remain the same after Aurora. A lot of good things happened - Mark got a promotion at work, Nicole got pregnant, Pat moved in with the Warrens. And then… their powers began to manifest. Mark disappeared for a week in a cabin by the lake. Sometimes he went there to focus on research or to take a break from it, it was not strange for anyone that he left for a while. When he came home, he told Nicole and Pat what had happened to him. Invisibility, teleportation, passing through objects? There was no doubt it was the result of unusual phenomena and radiation from the Icelandic events. They didn’t take any hasty steps. Although the trip itself and the research were organized by BIONE, both he and Mark agreed that such an unexpected effect required extreme caution. They haven't reported it. They studied Marek's powers with fascination, wondering what to do next and whether to contact other participants of the Icelandic expedition. It took them much longer to discover that Pat also had powers. At first they thought that the yurt he was in during his first contact with the Northern Lights protected him from radiation. Meanwhile, its effect was delayed, different and hundreds of times more painful than Mark's situation.

Mark emerged from the bathroom, smiling and smelling of cologne. Pat shuddered.

“Everything's all right?” Mark asked anxiously.
“Yes, of course--”
“No,” Nicole interrupted tartly. “Mark, your research won't change anything, you need to finally report it. Look at him!”

Mark crouched down in front of Pat and closed his partner's trembling hands in his warm and calm. “Pat? Pat, look at me, please.”

Pat sniffed and finally lifted his head, shaking it with embarrassment. He didn't want them to see him like this. Nicole placed a hand on his shoulder reassuringly. Mark felt Pat's hands want to slip out of his, so he squeezed them lightly and repeated:

“Pat, look at me. It’s all right, everything's fine. Just tell me what's going on?”
“Mark, it's so unfair,” Pat moaned. Electricity jumped through his fingers. They both flinched, but Mark didn't let go of his hands. "You get super powers and I have to curl up in pain? Sometimes I feel like I'm about to turn into a… I-I don't know, a big ball of pulsing energy, you know, like… like a thundercloud. And this constant… constant hunger, do you understand, Mark? This… This thing, this hunger inside of me wants something, something more, as if it wants to suck something out of the world to make itself stronger. Oh I'm telling you, first it'll suck me dry and then it'll carry me around like a dummy sucking everything around… I will be like a zombie but instead of brains Iwillfeed on human energy. Like, like an emotional vampire butinsteadofemotions itwill behumanvitality and…”
“Pat, stop, stop," interrupted Mark. “It's okay, slow down. Slow down, good. Breathe in, okay… and breathe out."

They repeated this several times until his breathing calmed down a bit. Pat put his hand to the storm of thoughts and pain that ran through his head.
“It's getting worse, Mark,” he finally said quietly, smiling desperately. “It hurts. It's tearing me apart from the inside. And it's hungry. But we can't report BIONE about it.”

"We can't," Mark admitted.

They both tried to hide from Nicole's gaze. She didn't have to deal with Suzanne Wu, who would have treated them like radioactive monsters and put them under lock and key for observation. She wasn't the type of person who would pat Pat on the head and prioritize his treatment. No, she was a monster in an expensive suit.
“I promise you we'll get to this, okay? You know I'll do everything in my power to help you.”

Pat shook his head because he couldn't get his voice out. Although everything stung, was dizzy and bothered him, he also felt how his heart was wrapped in a warm blanket of trust and support. Mark kissed his forehead and he and Nicole both hugged Pat, whose shoulders were shaking from trying to hold back tears. God, he loved them. And they loved him back.

“Hey, are you okay?” asked a new voice. Dion stood in the doorway, confusion and curiosity mixed on his face.
“Are you still in pajamas?” Nicole exclaimed, glancing nervously at her watch.
“Oh, yea, sure, buddy,” Pat said, wiping quickly his eyes and cheeks with the back of his hand. “Come on, we need to take care of it,” he said and took Dion's hand. As he left he turned his face to Nicole and Mark, mouthing a thank you.
“You know, if you're sad, I can lend you my favorite comic, you know, the one with Super Tiger-Man on the cover biting Captain Sardin's ship in half?”
“No way, seriously? Thanks.”
“No problem.”

Today was worse than any other day. But a moment among the family was enough, and despite everything, somewhere from behind the dark storm clouds, pain, and doubt, a soft ray of hope began to emerge.

Notes:

🥺🥺🥺🌤️🛏️

(Kudosik zawsze w cenie, zostaw kudosa jeśli ci się podobało! Rzuć komentarzem, jeśli chcesz dodać coś od siebie. :)
(Kudos are nice, leave a kudos if you liked the story! Leave a comment if you want to add something from yourself. :) Also English isn't my first language. If you want to point out some really bad grammar and such, feel free to leave the comment, thank you!