Actions

Work Header

Przemyślenia i szkice na temat wiedźmińskich znaków

Summary:

Jaskier już taki był – wesoły, beztroski, jakby wyrwany prosto z dziecięcego snu. Mienił się w słońcu tysiącem barw. Geraltowi wystarczyło jedno spojrzenie, żeby przejrzeć jego misterną iluzję. Nie podniósł srebrnego miecza tylko dlatego, że dość miał już tej śmierci, dość miał złamanych serc i krwi przelanej na darmo.

Więc Jaskier żył i miał się dobrze; a jeżeli spisywał sny Geralta w notesie, nikt nie mógł go o to oskarżyć. Na pewno nie wiedźmin, bo ten, jak raz, spał smacznie każdej następnej nocy.

Lub:
Geralt śpi przy ognisku, a Jaskier zapisuje wszystkie te przemyślenia i szkice na temat wiedźmińskich znaków.

Notes:

No hej.

Zdziwię cię, jeżeli powiem, że tak właściwie to nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi? Zaczęłam pisać, szło mi całkiem nieźle i nagle skończyłam z Jaskrem, który jest dżinem. I hej, podoba mi się ten pomysł. Tak samo jak ten, w którym Jask zapisuje pomysły w notesie, a później Geralt o tym śni. Jeżeli chcesz, ukradnij to i napisz mi dobre, soczyste fanfiction.

A tak serio: mamy tutaj sporą dawkę poetyckich wyrażeń, jakieś kilo wiedźmina z zaparciami, wiadro angstu i trochę bezsensownego puchu. Tytuł i opis tak naprawdę łączą się z fabułą tylko na słowo honoru, ale czułam potrzebę chociaż minimalnego wyjaśnienia genezy Jaskra. A tak, i rasa dżinów jest żywcem ukradziona z Supernatural, a więc mogą oni tworzyć sny, modyfikować sny i ogólnie bawić się podświadomością ofiary. Cechą charakterystyczną są niebieskie wzory na ciele, co wygląda po prostu uroczo na Jaskrze. Jeżeli nie wiesz, dlaczego dżin podróżuje z wiedźminem, po prostu nazwij to bezsensownym fanfiction.

Trzymaj się ciepło <3
____________________
Dla siostry.

Work Text:

Geralt chciał udawać, że jest cały z kamienia.

Jego skóra i mięśnie, i kości, i hart ducha – one wszystkie były z marmuru. Był legendą wykutą w kamieniu i tylko najstraszliwszy z potworów mógł naruszyć jego fundament. Niczym posąg ze spiżu; jak miasto wzniesione z metalu; dokładnie jak góra i nie mniej niż wyspa na morzu – tak potężni byli wiedźmini.

Geralt był dumny ze swojego ludu. Szkoda, że większość jego braci wróciła do ziemi, która dawała im siłę. 

Siła w Geralcie rosła z każdym kamieniem rzuconym w jego kierunku. Jego potęga czerpała z wyzwisk ludzi i przekleństw istot takich jak on, istot lasu. Niczym ogień siejący zniszczenie wśród pól i łąk; tak silny był Geralt. Rósł i rósł w siłę, pielęgnował w sobie płomień nienawiści już od najmłodszych lat; od kiedy ludzie mieli czelność wejść na jego ziemię i wybić jego rodzinę. Od tamtego momentu ogień nieprzerwanie palił się i siał zniszczenie gdzieś na dole jego żołądka.

Geralt nie podpalił świata tylko dlatego, że nie chciał być większym potworem niż ten, za kogo go mają. Ludzie obwiniali go o to, że za mało w nim było człowieka; a on czuł się, jakby słuchał wyrzutów o to, że Księżyc świeci za słabo. 

Nieobca była mu idea nocy, owszem; w nocy łatwiej było wyciszyć ogień, uspokoić ciało i umysł, zatopić się we własnych myślach. Geralt lubił noce; przypominały mu spokojny, chłodny staw z krystalicznie czystą wodą. Chciał udawać, że jego cierpliwość była jak taki staw; że mógł z niej czerpać i czerpać, i nigdy nie zabrakłoby mu wody. Chciał być bez dna.

W końcu wiedźmini byli też wolni; samotni, owszem, i bez grosza przy duszy; ale byli wolni niczym wiatr, albo chmury, jak babie lato lub szum liści w lesie. Nic ich nie ograniczało. Geralt chciał wierzyć, że jest jak wiatr; mniej jak powietrze. Powietrza nikt nigdy nie zauważa.

(— Hej, Geralt! — krzyknął bard kiedyś na szlaku. Krzyknął też w karczmie, na targowisku, wśród drzew w lesie, na łące, w wąwozie, na dziedzińcu, w łaźni, w oborze, krzyknął na wzgórzu, gdy Geralt był w dolinie i z okna kochanki, i zza krat więzienia. Zawsze krzyczał, gdy był w zasięgu wzroku wiedźmina.)

Geralt przez tyle lat nie był w centrum niczyjej uwagi. Nawet wtedy, gdy ludzie zwracali się bezpośrednio do niego; nawet wtedy był samotny i niewidzialny. Ludzie chcieli tylko jego oczu i serca, a on tak naprawdę nie miał niczego, co mógłby im zaoferować w zamian. Był narzędziem stworzonym specjalnie po to, żeby rozwiązywać problemy tych, którzy zapłacą więcej.

(Jaskier nie płacił mu nawet florena. Łaził za nim jak cień, wędrował od Doliny Kwiatów po Przylądek Melitene, a później od Wyżyny LeMat po Góry Smocze; i przez cały ten czas wyglądał, jakby to było spełnieniem jego marzeń. Jaskier nie sięgnął łapczywie w kierunku jego oczu, nie chciał przebić jego serca srebrnym sztyletem; opiekował się jego dłońmi i stopami, szył jego skórę jak najdroższy z jedwabiów, pielęgnował jego włosy, jakby naprawdę były wykonane z platyny).

Geralt nie potrafił odwrócić od niego spojrzenia.

Niektóre potwory czerpały swoją siłę ze słońca. Południce, wróżki, dżiny, syreny i elfy, one wszystkie były związane ze słońcem, z jego ciepłem i beztroskim istnieniem. Wiedźmini należeli do cienia. Geralta stworzono w piwnicy, wśród ciemnej nocy, pod zakrytym księżycem. Bliżej mu było do wampirów, do północnic, do upiorów i zjaw. W jego żyłach kłębił się zimny Chaos; nie ciepłe promienie słońca.

(Jaskier; Jaskier był jego słońcem. Jakże łatwo było przystanąć i pławić się w jego promieniach. Bard miał w sobie coś z istot utkanych z promieni słonecznych; miał to nienazwane przyciąganie , tę lekkość, z jaką zaprzyjaźniał się ze wszystkimi i z każdym. Geralt nie mógł odwrócić wzroku od obietnicy letniego poranka).

Nie raz i nie dwa zastanawiał się, dlaczego to właśnie on znalazł się w centrum wszechświata Jaskra. Słuchał w milczeniu jego ballad, obserwował sposób, w jaki każdego dnia zbliżał się i zbliżał coraz bardziej. Zastanawiał się, dlaczego nie czuje cierpkiego zapachu strachu ani dusznego, zakurzonego znudzenia; w końcu był tylko wiedźminem. To Jaskier z ich dwójki trzymał w dłoniach całe słońce i nosił na palcach te wspaniałe, złote sygnety. Musiał wiedzieć, że Geralt nie znaczy nic dla takich jak on.

Pewnego wieczoru objawienie rozświetliło jego umysł i osiadło lodowatym dreszczem wzdłuż jego kręgosłupa. Rozgryzł to, przejrzał grę, w którą grał bard.

Usiadł na posłaniu, gdy tylko objawienie zakwitło w jego umyśle. Jaskier siedział po drugiej stronie ogniska, wpatrywał się w ciemne drzewa.

— Jeszcze dwie godziny do zmiany — powiedział tak po prostu. To wiele znaczyło, że to on trzymał wartę, nie Geralt. Wiedźmini nie spali na Szlaku, jeżeli nie mieli obok osoby, której ufali nad własne życie. 

Geralt poczuł żółć w ustach. Wyplątał się z koców, podszedł do Jaskra bezszelestnie jak duch. Bard tylko na niego spojrzał. Nawet w nocy jego oczy były ciepłe i bystre jak letni poranek. Może to była iluzja księżyca; może senne cienie zaplątały się gdzieś w drodze między drzewa – na skórze Jaskra tańczyły ledwo widoczne, fantazyjne, błękitne linie, jakby narysowane dłonią elfiego dziecka.

— Nie jesteś człowiekiem — szepnął. Nie wiedział, czego się spodziewać. 

Jaskier zmarszczył uroczo brwi. Przez chwilę patrzył w jego oczy, jakby szukał tam odpowiedzi. W końcu uśmiechnął się lekko i odwrócił wzrok. Wcześniej rwał źdźbło trawy na drobniejsze części; teraz też wrócił do tego zajęcia. Geralt chciał sięgnąć w kierunku jego ramienia.

— Jestem, Geralt — westchnął, zupełnie jak matka tłumacząca oczywistość dziecku. Przechylił głowę w bok, odsłonił szyję. — Ale nie krępuj się; powiedz, dlaczego nie mogę nim być.

— Wciąż tu jesteś — wciąż szeptał. Jaskier też; może taki był urok nocy, może księżyc kazał im szeptać w swojej obecności, żeby nie zbudzić gwiazd. — Czemu wciąż tu jesteś?

— Gdzie indziej miałbym być? — odpowiedział łagodnie. Sięgnął po nowe źdźbło. — Skoro siedzę tu i wpatruję się w ciemny las, zamiast spać gdzieś w pałacu, to chyba tylko znaczy, że podoba mi się ten styl życia, czyż nie?

— Nie starzejesz się — zauważył i był taki pewny swoich racji.

Tym razem Jaskier milczał dłużej niż wcześniej. Ognisko trzeszczało cicho, umierając za ich plecami. Cienie pogłębiły się, kolory straciły ostrość. Były tam, wyraźne jak na dłoni; zmarszczki na twarzy barda. Ukryły się w odcieniach czerni i złota, dopasowały się do rysów mężczyzny, jakby towarzyszyły mu od dnia jego narodzin. Gdy Geralt przyjrzał się uważniej, widział w tych zmarszczkach echo uśmiechu barda, jego zmarszczone czoło, ballady, które śpiewał ponad ciszą Szlaku; tam, w kącikach jego ust – to właśnie tam spało miękkie, czułe przezwisko, ciche wiedźminie. Jaskier wypowiadał to z uczuciem, nie z hańbą, jakby naprawdę wierzył, że los można zmienić. 

— Starzeję się — westchnął w końcu bard, może ze smutkiem, może z gorzką melancholią. Odwrócił wzrok i uśmiechnął się kwaśno. — Wolno, tak; ale szybciej niż ty. Ludzie żyją dziesiątki lat, wiesz to, prawda? Ty nie śledzisz czasu, bo dla ciebie on nie ma znaczenia. Czymże jest rok na przestrzeni całego wieku? Nie rozpamiętuję każdej sekundy, wiedźminie, ponieważ gorąco wierzę, że nasz wspólny czas zmierzę dekadami; nie miesiącami. Jednak tak; nie jestem nieśmiertelny.

— Nie boisz się? — zapytał, chociaż nie to miał na myśli. Słowa już zawisły między nimi, już nabrały gorzkiego posmaku z tyłu ich języków. 

Jaskier wciąż na niego nie patrzył, jakby nie potrafił zmierzyć się z jego spojrzeniem. Geralt nie miał mu tego za złe. 

— Czego? — zapytał miękko. Na jego ustach błąkał się uśmiech, ale nie dosięgnął on jego oczu. — Śmierci? Czy boję się śmierci?

— Nie boisz się? — odpowiedział zdziwiony, bo tak to zabrzmiało. Jaskier uśmiechnął się miękko i spojrzał prosto na niego. 

— Boję się — przyznał szczerze. Spojrzał gdzieś w dal; spochmurniał. — Ale nie swojej. Śmierć zabrała mi już tylu bliskich. Gdyby zabrała też mnie, dołączyłbym do nich gdzieś w piekle. Ale boję się śmierci. Mam jeszcze tylu ludzi, których mogę stracić.

Geralt zmieszał się, wycofał nieznacznie. Znał smutną historię rodziny Jaskra, znał ballady na cześć jego bliźniaka i ojca. Jaskier nie mówił o tym otwarcie, potrzebował alkoholu i złamanego serca, żeby poruszyć ten temat; na dobrą sprawę Geralt nie mówił też o innych Wilkach. Byłby nikim innym jak hipokrytą, gdyby miał mu to za złe. 

— A ty, wiedźminie? — odezwał się cicho Jaskier. Patrzył na niego niewinnie, zupełnie jak syrena czekająca na skale na statek pełen żeglarzy. — Czy boisz się śmierci?

— Wiedźmini nie znają strachu — odpowiedział bez wahania. 

Jaskier tak po prostu parsknął, odrzucił głowę do tyłu, śmiał się szczerze i beztrosko. Geralt czekał w ciszy na spokój. Gasnący blask ogniska pomalował skórę Jaskra na ciemny odcień roztopionego cukru; zabarwił jego włosy mieszanką ognia i dymu. Geralt czekał w ciszy i patrzył. 

— Wiedźmini nie znają strachu — przedrzeźniał go Jaskier. Spojrzał na niego wesoło. — Czy idzie to w parze z wiedźmini nie potrzebują nikogo?

Tak — odpowiedział spokojnie. Uśmiechnął się krzywo. Odwrócił wzrok. — I rymuję się z wiedźmini nie chcą niczego. 

— Oh biedny, biedny wiedźmin. — Poklepał go dramatycznie po ramieniu. Nie zabrał ręki, jakby gorąco wierzył, że tam jest jej miejsce. — Powiedz mi, Geralt; jak ty przeżyłeś wszystkie te lata?

— Moje miecze były ostre, a ruchy pozbawione wahania — syknął. Spiął się, gdy dłoń Jaskra opuściła jego ramię, ale nie jego ciało. Bard dotykał jego obojczyka, jego piersi, oparł wszystkie pięć opuszków palców nad jego sercem. Spojrzał na niego z dołu i może jednak miał coś z syreny, ponieważ Geralt nie potrafił odwrócić od niego spojrzenia.

— Nie o to mi chodzi i ty doskonale to wiesz — upomniał go. 

Geralt odwrócił wzrok. Zmarszczył brwi, siłą przypomniał sobie, dlaczego w ogóle rozmawiają. 

— Czy jesteś przeklęty? — zmienił temat. Jaskier uśmiechnął się miękko. Przez chwilę wyglądał, jakby nie złapał przynęty, jakby chciał dalej naciskać i naciskać, aż zniszczy marmurowy pancerz Geralta. Geralt instynktownie sięgnął w kierunku Chaosu w żyłach, sięgnął do samego, ziemistego rdzenia swojego istnienia.

Jaskier odwrócił wzrok. Zabrał dłoń. Minę miał, jakby posmakował czegoś gorzkiego, a Geralt nie mógł nagle znaleźć siły, żeby udawać, że go to nie obchodzi.

— Nie, Geralt — szepnął bard. — Nie jestem przeklęty. Nie założyłem się z nikim. Nie mam ukrytych motywów. Jestem człowiekiem i ty doskonale to wiesz, bo wystarczy ci jedno spojrzenie, żeby rozpoznać nawet najbardziej ludzkie potwory, czyż nie? Wystarczy ci jeden dotyk medalionu, żeby wyczuć magię w powietrzu. Dalej, wiedźminie. Dotknij go, przekonaj się, czy jestem przeklęty.

— Nie potrafię wyczuć magii Znaków — szepnął. Tam; Jaskier po raz pierwszy wyglądał, jakby się bał, że jego misterne kłamstwo zostanie odkryte.

Cisza trwała o tę sekundę za długo. Jaskier roześmiał się, ale nie dźwięcznie jak słowik, a bardziej jak lis zagoniony w potrzask.

Geralt widział to jak na dłoni. Bolało go serce.

— Czy jesteś przeklęty? — zapytał ponownie, słowa raniły jego krtań i płuca.

Jaskier objął kolana ramionami. Patrzył gdzieś w bok, może na czarne drzewa, może w głąb siebie, na czarne wspomnienia.

— Jakie to ma znaczenie? — zapytał cicho. Jego głos był mokry, zapach zmienił się i nabrał w sobie soli. Jaskier przestał przypominać letni poranek, na rzecz deszczowych chmur zbierających się w jego oczach. — Czy to źle? Czy tak bardzo przeszkadza ci, że się ciebie nie boję?

— Mogę to naprawić — zaoferował. Już ułożył palce w luźną pięść, sięgnął do studni Chaosu w piersi. 

Jaskier zacisnął nagle oczy i zasłonił uszy dłońmi. Komicznie wyglądał, niczym pięciolatek.

— Nie naprawiaj tego — zawołał pospiesznie. Uchylił niepewnie jedno oko. Spojrzał żałośnie na Geralta. — Lubię to tak, jak jest teraz.

— Zostałeś zaczarowany — upomniał go. Mógł się tylko domyślać w jakich okolicznościach. Nie podobał mu się żaden scenariusz, jaki podsuwał pomocnie jego umysł. — Pozwól mi, Jask. Nawet tego nie poczujesz.

— Lubię to tak, jak jest teraz! — zawołał ochronnie. Zasłonił głowę ramionami, jakby to miało mu pomóc uchronić się przed axii . — Poczekaj, daj mi to wytłumaczyć, żebyś ty też zrozumiał. To nic złego, że nie boję się istot lasu.

— Istot lasu? — powtórzył za nim z niepokojem. — Nie boisz się potworów?

— Rozumnych nie — odpowiedział szczerze. Uśmiechnął się lekko, nieśmiało, jakby chciał za to przeprosić. — Znaczy, jasne, przerażają mnie zęby wampira. Ale na dobrą sprawę mam ciarki na plecach za każdym razem, gdy twoje oczy odbijają światło niczym ślepia wilka. Nie liczy się wygląd, Geralt. Wierzę, że to wasze serce jest najpiękniejsze.

— Zostałeś zmuszony do tej wiary — burknął. Odwrócił wzrok, bo siedzieli pod światło i prawdopodobnie jego oczy świeciły jak ślepia wilka. 

Jaskier oparł dłoń na jego ramieniu. Uśmiechnął się miękko i szczerze.

— Nie, wcale nie — zapewnił łagodnie. Potarł pocieszająco jego łopatkę. — Dalej, usiądź wygodnie. Mogę opowiedzieć ci, jak to się stało, że spotkałem innego wiedźmina.

Geralt kiwnął bez słowa głową. Usiadł wygodnie. Jaskier był bardem; wiedział jak mówić, żeby wydobyć ze swojego głosu to, co najlepsze.

A mówił długo. Opowiadał najpierw o swoim wujku Rolandzie, o chartach, które hodował. Śmiał się, nucił, używał wyszukanego słownictwa. W pewnym momencie usiedli inaczej; położyli się na ściółce ramię w ramię, pod sennymi gwiazdami. Jaskier gestykulował; Geralt obserwował niebo nad ich głowami.

— Nie pamiętam, dlaczego tam wszedłem — szeptał Jaskier. Jego głos złagodniał, stał się bardziej odległy. Geralt odważył się spojrzeć na jego profil. Ładnie wyglądał, otulony srebrnym blaskiem księżyca, z platynowymi oczami utkwionymi w morzu gwiazd. — W pokoju… Wiesz, to takie śmieszne uczucie. Ludzie potrafią wyczuć potwory, mogę się o to założyć. Gdy wszedłem do pokoju, wiedziałem, że tamten mężczyzna nie jest człowiekiem. Nie widziałem jego twarzy, nie czułem jego ciepła. Stał nad krzesłem wuja. Byłem za mały, żeby wiedzieć, jak pachnie krew. Ten zapach był tak bardzo przytłaczający.

Geralt śledził spojrzeniem tor lotu spadającej gwiazdy. Emocje w jego piersi były tylko przypływami i odpływami odczuć. Oddychał równomiernie, wsłuchał się w szum powietrza. Chciałby być taki jak ono; chciałby mieć w sobie lekkość wiatru, beztroskie istnienie chmur, ciepłe pocieszenie, jakie niesie ze sobą oddech drugiego człowieka.

— Wiedźmin zdjął maskę, gdy do mnie podszedł. — Szept Jaskra niósł się pomiędzy nimi. Geralt mógł wyciągnął rękę w jego kierunku; nie zrobił tego, bo bał się świadomości, jaka się z tym wiązała. Bał się, gdyby miało się okazać, że odległości między nimi jest większa, jest chłodniejsza i bardziej nie do przebycia. — Bałem się go, dasz wiarę? Miałem sześć lat, gdy ostatni raz bałem się wiedźmina. Myślałem, że mnie porwie i włoży mi cudze oczy do czaszki.

— Nie tak tworzą się wiedźmini — odetchnął. Spojrzał ostrożnie w bok, w każdej chwili gotowy się wycofać.

Jaskier leżał z rękami na brzuchu, z twarzą zwróconą w jego kierunku. Uśmiechnął się blado, gdy ich spojrzenia się skrzyżowały. 

— Powiedział mi nie bój się — wyszeptał samymi wargami. Wciąż się uśmiechał, gdy bezbarwna łza urodziła się w kąciku jego oka i spłynęła w poprzek jego nosa. Zamrugał, ale nie odwrócił spojrzenia. — Tylko tyle, dasz wiarę? Gdy teraz o tym myślę, nie mogę uwierzyć, jak wielką moc miały te słowa. Mógł powiedzieć mi wszystko, mógł zmusić moje serce, żeby stanęło. Dlaczego nie kazał mi zamilknąć na wieki? — Wciąż mówił, ale jego oddech rwał się przez szloch. Geralt powinien był go pocieszyć.

Axii — odpowiedział równie cicho — czerpie swoją siłę z serca. Wyobraź sobie, że Chaos tworzy ocean wokół ciebie, a ty możesz tylko próbować ze wszystkich sił nie utonąć. Gdyby kazał ci zamilknąć, ten wiedźmin płynąłby pod prąd.

— Utonąłby? — zapytał ze zmarszczonym czołem. 

Geralt wzruszył niezdarnie ramionami. Przekręcił się na bok, twarzą do Jaskra. Bard zrobił to samo.

— Gdy w coś mocno wierzysz, zawsze będziesz płynąć z prądem — spróbował w inny sposób. Odwrócił wzrok, zapatrzył się na pierś Jaskra. — Zlecenia na ludzi nie są łatwe, nawet dla asasynów ze szkoły Kota. Skoro po tylu latach wciąż nie boisz się wiedźminów i innych istot, tamten wiedźmin musiał naprawdę mocno chcieć, żebyś tego nie robił.

— Nienawidzę go, że zabił mi wujka — powiedział tak po prostu, prosto i szczerze. Przesunął dłonią po twarzy, westchnął ciężko. Położył się na plecach. — Ale gdy ująłeś to w ten sposób… Bogowie, żal mi jego duszy, jeżeli gdziekolwiek jeszcze żyje. 

Geralt parsknął, gdy to usłyszał. Pokręcił głową z naganą. 

— Ty i twoje wielkie serce — upomniał go. Jaskier uśmiechnął się niewinnie w odpowiedzi.

— Uczę się od najlepszych — zripostował. Geralt tylko mruknął w odpowiedzi. 

Pozwolili, żeby cisza przeciągnęła się i otuliła ich niczym kokon. Obaj patrzyli w gwiazdy, ale każdy z nich szukał tam czegoś innego. Jaskier w pewnym momencie zaczął do siebie nucić. Geralt nie próbował go już uciszyć, bo po tych wszystkich latach nauczył się, że jest to płonne zajęcie.

— Nie zrozumiałem — powiedział, albo pomyślał. Jaskier przestał nucić, więc prawdopodobnie to usłyszał. Geralt zerknął na niego krótko. 

— Czego nie zrozumiałeś, mój drogi wiedźminie? — zapytał łagodnie. Geralt zmarszczył brwi na określenie, ale nie upomniał go. Zdusił w sobie wszelkie emocje.

— Dlaczego chcesz zatrzymać ten urok? — doprecyzował. Bolało go serce. — Mógłbym sprawić, że bałbyś się nas jak każdy inny człowiek. Rzucałbyś kamieniami za wiedźminami, zamiast szukał w nich nowych przyjaciół; plułbyś na elfy, zamiast im pomagał. Mógłbym sprawić, że będziesz normalny.

— Oh biedny, biedny wiedźminie — westchnął i brzmiał dziwnie melancholijnie. — Gdybym stał się jak inni ludzie, kto przyszedłby na moje miejsce i ochroniłby cię przed całym tym złym światem?

— Nie potrzebuję ochrony — warknął. Jaskier przekręcił się na bok, włożył dłonie pod policzek. Wyglądał tak młodo i krucho.

— Wiem — odpowiedział łagodnie. Wzruszył delikatnie ramionami. — A jednak, oto jesteśmy. Co zrobisz, wiedźminie? Rzucisz na mnie axii? Utoniesz przez własny kaprys?

— Nie utonę, jeżeli ty będziesz tego chciał — syknął. Nie podobała mu się ta rozmowa. Czuł, że traci grunt pod nogami.

Jaskier zaśmiał się perliście, ale wcale nie miło. Brzmiał jak drapieżnik, który tylko czeka na potknięcie swojej ofiary. Mógł być utkany z czystego słońca, ale miał w sobie mroczną nutę, miał rysę gdzieś w sercu, z której czerpał całe to okrucieństwo. Geralt spojrzał na niego i tam, pod słodkim syrenim głosem, pod elfim wdziękiem, sukkubim wyglądem, beztroskim życiem godnym każdej szczęśliwej wróżki; tam czaiły się kły, czaił się głód, żyła zimna elegancja wyższego wampira. Jaskier miał w sobie tę samą gorycz, która oblepiła każde wiedźmińskie serce.

— Gdybym powiedział ci, Geralt, że kocham cię mocno i szczerze; wyśmiałbyś mnie?

— Nie — odpowiedział cicho. Słyszał własne serce w uszach, zagłuszało ono cały ten wielki świat. — Żal by mi było, bardzie.

— Mnie? — odpowiedział z goryczą. 

Geralt pokręcił gwałtownie głową. 

— Mnie — odpowiedział szczerze. Zamknął oczy, odetchnął głęboko. — Żal by mi było wyłącznie mnie. Twoja miłość przypomina mi igni.

Opowiedz mi o igni — poprosił go. Geralt czuł jego dotyk na ramieniu, lekki jak piórko i zimny jak pocałunek demona. Dreszcz przebiegł mu po plecach. Jaskier wbił paznokcie w jego obojczyk. — Opowiedz mi.

Igni czerpie z brzucha zaczął. Spowiadał się księżycowi. — Wyobraź sobie Chaos kłębiący się w twoich jelitach. Ten Chaos utrzymuje cię przy życiu przez wszystkie te lata, rozgrzewa cię w najzimniejsze z nocy, buzuje i gotuje się, gdy jesteś zły, a jednak…

— A jednak? — ponaglił go Jaskier. Geralt czuł jego oddech na policzku, zimny i martwy jak jego własny oddech.

— A jednak, gdy sięgasz w jego kierunku, jego tam nie ma — szepnął. Zamknął oczy, ponieważ był taki zmęczony. — To tylko iluzja. Wcale nie jest ci ciepło, wcale nie czujesz się żywy. Gdy chcesz rozpalić ogień, musisz oddać część siebie, musisz poświęcić własne ciepło. Co się stanie, jeżeli nie będę miał już niczego do zaoferowania?

Jaskier nie odpowiedział. Leżał z głową na jego piersi, słuchał jego serca. Geralt skupił się na własnym oddechu, na sposobie, w jaki musiał włożyć w to odrobinę więcej siły, żeby unieść pierś obciążoną ciężarem Jaskra. Było w tym coś dziwnie pociesznego; niemal sprawiło, że wszedł w stan medytacji.

— Miłość nie zawsze jest jak ogień — odezwał się nagle bard. Geralt otworzył oczy na jego głos. Spojrzał na niego niezdarnie, ale widział tylko brązowe loki rozświetlone pierwszymi przebłyskami świtu.

Parsknął, a Jaskier uniósł się na jego piersi. Był odrobinę cięższy, lepiej dopasowany. Geralt mógłby sięgnąć po niego i objąć go ramionami dla równowagi. 

— Powiedz, że miłość jest jak sztylet — prowokował go. Przewrócił oczami. — Poeci. Powiedz, że jest piękna, ale może cię zranić.

— Miłość przypomina mi dźwięk końskich kopyt na ubitej ziemi — szepnął, głuchy na zaczepki. Nie poruszył się i teraz Geralt też wrócił do leniwego oddychania, żeby nie zniszczyć tej chwili. — Wiesz, miłość przypomina mi jaskółcze ziele. Zmęczenie promieniujące w kościach po całym dniu marszu. Miłość ma złote oczy.

— Nie rób tego — poprosił go cicho. Otworzył gwałtownie oczy, gdy Jaskier nagle uniósł się z jego piersi. 

— Oh biedny, biedny ja! — zawołał Jaskier do budzącego się dnia. — Że też przyszło mi zakochać się w potworze bez uczuć! Przyszło mi cierpieć ból złamanego serca dla bezdusznego wiedźmina!

Geralt wycofał się, odsunął zraniony, ukrył w cieniach nocy. Bolało go gardło, bolały go dłonie i głowa. Chciałby wrócić do chwili, gdy wszystko było łatwe i spokojne, chciałby wrócić wieki wcześniej, gdy wciąż był człowiekiem.

Przełknął gulę w gardle. Jaskier obserwował go jak wygłodniały sęp, jak upiór, który tylko czekał na jego potknięcie.

— Mógłbym sprawić, żebyś o mnie zapomniał — zaoferował bez tchu. 

Jaskier uśmiechnął się kwaśno przez łzy leniwie płynące w dół jego policzków.

— Wciąż w to wierzysz, czyż nie? — zapytał łagodnie. Odetchnął, co brzmiało jak szloch. — Oh, Geralt. Kiedy zaznamy szczęścia, my, zakochani idioci?

— Nie kocham cię, Jaskier — przyznał i był tego pewny. Jaskier parsknął cicho, trochę mokro, ale ze szczerym uczuciem.

— Wiem. — Pokręcił głową. — Bogowie, wiem. Nie ważne co bym nie robił, ty wciąż będziesz wiedźminem, a ja wciąż będę bardem. Nie ma dla nas szczęśliwego zakończenia, prawda? To nie ten rodzaj bajki, czyż nie?

Geralt pozwolił, żeby słowa go obmyły, osiadły w jego sercu zaraz obok Chaosu i strzaskanego człowieczeństwa. Nie wiedział, jaka była poprawna odpowiedź.

— A jednak — zaryzykował — oto jesteśmy.

Gdy uniósł wzrok, został nagrodzony jednym z tych uśmiechów Jaskra. Ten uśmiech mówił wszystko o słońcu, dorównywał mu ciepłem i serdecznością. Geralt znał ten uśmiech z autopsji, ponieważ nawet jeżeli zabroniono mu patrzeć prosto w słońce, to słońce wciąż sięgało po niego. Wcale nie musiał wciąż dawać i dawać, uświadomił sobie z oddechem. Nie musiał ogrzewać nocy wokół jego istnienia. Mógłby po prostu tu zostać, mógłby nie ruszać się z miejsca i jak raz po prostu brać. Oh, jakże kusząca to była wizja. 

— Za każdym razem gdy rzucam aard , oddaje część własnego oddechu — przyznał bez tchu. Jaskier uniósł jedną brew, uśmiechnął się figlarnie.

— Oh? — zapytał tak po prostu. Geralt sięgnął po niego, złapał go za łokcie, za ramiona, zacisnął palce na koszuli na jego plecach.

— Tak właśnie się teraz czuję — zakończył kulawo. Jaskier zaśmiał się wesoło w jego ramionach. Był taki beztroski, taki pełen miłości. 

— Poeci — westchnął dramatycznie, przykładając dłoń do czoła. — Co ja z wami mam najlepszego?

Geralt przytrzymał go mocniej. Spojrzał mu prosto w oczy z tak bliska. Piękne były, oświetlone liliowym blaskiem wschodu, rozgrzane szczęściem i uwielbieniem. Uśmiechnął się i spojrzał niżej, na wiśniowe wargi barda.

— Oh biedny, biedny ty — zakpił z uczuciem. Dreszcz przebiegł po jego plecach, gdy Jaskier przygryzł wargę, żeby się nie śmiać. — Jak ty przeżyjesz wszystkie te lata?

Jaskier nie odpowiedział żartem, jak się tego spodziewał. Coś w spojrzeniu barda się zmieniło, kolor jego oczu stał się bardziej intensywny, w jego zapach zakradła się melancholia. Jaskier uniósł rękę, sięgnął nią tak ostrożnie, wplątał dłoń we włosy Geralta. Geralt pozwolił mu na to wszystko, ponieważ był ciekawy, do czego to zmierza.

Jaskier pochylił się; Geralt zamknął oczy, gotowy na każdy z wyborów barda. Coś szarpnęło w okolicach jego kamiennego serca, gdy poczuł lekki jak piórko pocałunek na czole. Wstrzymał oddech, sam nie wiedział czy ze strachu, czy z nadzieją 

Quen — szepnął Jaskier w jego skórę. Chwilę później ogrzał to miejsce uśmiechem. — Wciąż wątpisz, że zasługujesz na szczęście, piękny chłopcze?

I bogowie; Geralt sięgnął po niego i pocałował go, i nawet, jeżeli wszystko było tak nierealne, tak słodkie i jakby wyrwane z łzawej ballady, Geralt nie żałował nawet sekundy. Mógłby właśnie umierać, uświadomił sobie ze spokojem. Prawdopodobnie umierał, a to było jego ostatnie, miłe wspomnienie.

Odsunął się na długość ramienia, spojrzał prosto w te niebieskie oczy pełne miłości. Jaskier uśmiechał się; miał w sobie coś z dżina. Geralt oddychał miarowo, bo nawet jeżeli naprawdę był na skraju śmierci, nie zamierzał okazać strachu.

— Śnię? — zapytał równo i spokojnie. Jaskier uśmiechnął się szerzej. Wdrapał się na jego kolana, przywarł do niego niczym wygłodniały sukkub.

— Nawet jeżeli tak, to co z tego? — powiedział wesoło. Ponownie go pocałował, ale Geralt odwrócił twarz od niego. Jaskier westchnął cicho. Odsunął się. — Tak, śnisz. Śnisz na jawie.

— Umieram? — Był dumny, że głos mu nie zadrżał. Jaskier uśmiechnął się drapieżnie w odpowiedzi.

— Ty mi powiedz — syknął przebiegle. Popchnął go na miękką ściółkę, a Geralt patrzył prosto w jego oczy, gdy spadał, spadał, spadał.

Usiadł gwałtownie na posłaniu; kręciło mu się w głowie. Jaskier siedział po drugiej stronie wygasłego ogniska i pisał w notesie. Uśmiechnął się wesoło.

— Geralt, hej! — zawołał beztrosko. Przechylił głowę w bok. — Dobrze spałeś? Śniłeś o czymś? Podobało ci się?

— Czemu się mnie nie boisz? — wypalił, umysł wciąż zamglony snem.

Jaskier zmarszczył brwi, prawdopodobnie nie tego się spodziewając. Odłożył powoli węgiel i notes.

— Powinienem? — zapytał niepewnie. Zmarszczył nagle brwi z irytacji. — Oi! Jeżeli znowu zaczniesz to całe jestem wiedźminem, jestem potworem, to nie ręczę za siebie! Takiś ty straszny, jak tygodniowe wilcze szczenię.

Geralt uśmiechnął się lekko, słysząc to. Pokręcił głową z czułą naganą.

— Zginiesz kiedyś, przez tę twoją dziecinną naiwność — upomniał go, ale nie miał w tym serca. 

Jaskier uśmiechnął się wesoło. Ukłonił się, raczej niezręcznie, ponieważ wciąż siedział. 

— Tylko taka śmierć mnie satysfakcjonuje — odpowiedział żartem. Wstał wesoło ze swojego miejsca i zwinął z rozmachem siennik. — Dalej, Geralt! Wstał nowy dzień, czas ruszać w wielki, zły świat!

Geralt odpowiedział mruknięciem. Wstał, przeciągnął się, związał włosy w kok. Zwinął posłanie i ruszył w kierunku Płotki.

Pochylił się nad Jaskrem, gdy go mijał. Przeczesał jego włosy dłonią, a gdy bard wyprostował się, żeby na niego spojrzeć, pocałował go w czoło. Uśmiechnął się do niego ze zmęczeniem.

— Dzięki za ten sen — mruknął. Jaskier przez chwilę wyglądał, jakby chciał udawać, że nie wie o co chodzi, ale później po prostu uśmiechnął się i odwrócił skromnie wzrok.

— Wyglądałeś, jakbyś wolał to, niż koszmary — mruknął. Geralt przesunął kciukiem po jego policzku, prześledził ledwo widoczne niebieskie ślady na jego skórze.

— Wolałem — potwierdził szczerze. Pochylił się nad uchem chłopaka. — Szkoda tylko, że skończył się tak szybko.

Jaskier spojrzał na niego szybko. Nie powiedział nic, ale tak naprawdę nie musiał nic mówić. Uśmiechał się i nawet w ciepłych promieniach słońca miał w sobie coś z dżina. Geralt oddał uśmiech i jeszcze raz pocałował go w czoło. Odsunął się i klepnął go w ramię. 

— Chodź, bardzie — mruknął. — Czas na nas.

I poszli, prosto na wschód; wiedźmin i jego bard. Nie musieli być ludźmi, żeby być razem szczęśliwi.

Series this work belongs to: