Actions

Work Header

Casual

Summary:

Przed drzwiami Maria pojawia się dawno nie widziany gość.

Notes:

Jest to moja pierwsza opublikowana praca na AO3. Mam nadzieję, że żadna znajoma mi osoba (szczególnie koledzy i koleżanki z klasy) jej nie znajdzie, bo to będzie koniec mojej persony na polu społecznym. Ale wątpię, bo oni o takim relikcie jak AO3 nie słyszeli; zatrzymali się gdzieś na Wattpadzie. No cóż, ktokolwiek to przeczyta, mam nadzieję, że będzie się bawić doskonale.

(See the end of the work for more notes.)

Work Text:

Poranek był dosyć ponury. Zrywał się wiatr, który szargał gałęziami niewielu drzew ostałych na Polach Everwind. Niebo pokrywały chmury w kolorze zwiastującym deszcz. Lodowate powietrze boleśnie przeniknęło do płuc astronoma, kiedy tylko wyściubił nos poza dom. Wiało z północnego wschodu, czyli najgorzej jak się tylko dało, bowiem w tamtym kierunku ulokowana była Kraina Ukrytych Dinozaurów. Astronom zawsze uważał, że była to śmieszna i nieodpowiednia nazwa, jak na najbardziej tajemnicze, niepokojące i niebezpieczne miejsce na Jorviku. Choć należało przyznać, że rzeczywiście kryły się tam dinozaury, a przynajmniej ich szczątki. Kraina Wiecznego Mrozu i tak byłaby bardziej adekwatna.

Nie zamierzał dzisiaj wychodzić ze swojego gniazdka uwitego w obserwatorium. W lodówce miał jeszcze dużo zapasów, głównie konserw, więc nie miał potrzeby podróżować na piechotę parę kilometrów do sklepu. Ale i tak kompletnie nie miał tego dnia apetytu. Najchętniej zwinąłby się w kłębek na swoim niewielkim łóżku i zapomniał o otaczającym go świecie. W dodatku przez tą pogodę bolały go niektóre kości. Pomiędzy jedną myślą a drugą, na dworze rozpadało się. Słyszał szum kropli kolektywnie upadających na jego obserwatorium. Raptem w uszach astronoma zadźwięczał dzwonek do drzwi. Mężczyzna z trudem zwlekł się z ciepłego łóżka i ciężko skierował swe kroki ku metalowym drzwiom.

- Witaj, Mario.

Nagle poczuł się tak, jakby jego wnętrzności miały być pożerane. W jego drzwiach stał Ydris "możesz mi mówić jak chcesz, byle było to coś niezwykłego" Wspaniały. Przez chwilę głos utknął mu w gardle z przytłoczenia, ale potem powiedział łamiącym się głosem:

- Wynoś się stąd!

- Zmieniłeś się.

- A ty ani trochę. Wynocha.

Ale Ydris dalej patrzył na niego swymi przenikliwymi, przedziwnymi oczami. Jedno, lodowato błękitne, przynoszące na myśl dzisiejszy wiatr, a drugie, ciemnofioletowe, niczym jego ojczysta Pandoria. Oba jednak tak samo uwodzące, przebijające na wylot ludzką duszę oraz zmuszające do poddania się zwodniczemu urokowi cyrkowca. Mario znowu poczuł się jak wyrzucone na deszcz niechciane szczenię. Jak tamtego feralnego, jesiennego wieczora, gdy dowiedział się, że nic nie znaczy. Gdy jego osobowość uległa zmianie, a gwiazdy na niebie liczył już w samotności.

- Oj, nie bądź taki niemiły, książę - odrzekł Ydris, trochę przeciągając samogłoski, drocząc się. Jednak Mariowi zebrało się na wymioty, gdy po tylu latach ponownie usłyszał z ust Ydrisa magiczne "książę" skierowane w jego stronę. Odblokowało to w umyśle astronoma niezliczone ilości wspomnień. Zebrało mu się na płacz. Odwrócił wzrok. - Przyniosłem dla ciebie bilet na nową trasę Cyrku Marzeń. Z wyjątkowym miejscem na widowni. Byłbyś wprost zachwycony! - dodał iluzjonista, nie zważając na biednego Maria.

- Naprawdę myślisz, że po tym, co mi zrobiłeś dalej będę chciał ciebie oglądać? Ciebie i te twoje parszywe mistyfikacje?! - podniósł ton, a Ydris ostentacyjnie dotknął swojej piersi, jak gdyby jego serce zostało urażone. Mario jednak doskonale wiedział, że człowiek stojący przed nim nie miał serca, a jeśli już, to było litą skałą.

- To było lata temu... Ze dwadzieścia przynajmniej. Powinieneś mi już wybaczyć za tamto. - Cyrkowiec ponownie odezwał się tym denerwującym, znudzonym, drażliwym głosem. Potwornie zlekceważył temat.

- Jedenaście, Ydrisie! Jedenaście lat. To, co nazywasz "tamtym" było najgorszym momentem mojego życia. I od tamtego czasu cierpiałem. Cierpiałem, wiedząc, że już mnie nie potrzebujesz, że przestałem być muzą dla wszystkiego, co tworzyłeś. Cierpiałem, gdy nie przyznałeś się do mnie przed swoimi przyjaciółmi. Gdy powiedziałeś im, że jestem "nikim ważnym"! - W tym momencie Mario się rozpłakał. Nie chciał już dłużej przebywać obok Ydrisa. Wywoływał u niego wstręt. Gdy tylko przypomniał sobie tamtą chwilę, wszystkie emocje wróciły. Wtedy już nie był dla niego ani "księciem", ani "małym księciem", jak zwykł czasami mawiać, a "nikim ważnym".

- Nie wiedziałem jak zareagują na to...

- Czy ty wiesz jak ja się wtedy poczułem? Jak dziwka. Darmowa dziwka. Albo lepiej! Darmowa, szmaciana dziwka, którą można rzucić w kąt i zapomnieć o niej. Później powiedziałeś mi jeszcze, że nie możemy się więcej spotykać i nawet nie wytłumaczyłeś dlaczego! I wiem, że doskonale to pamiętasz.

Ydris żachnął się na te słowa. We własnych oczach nie był aż tak okrutny i według niego były ciut za mocne. Postąpił krok w stronę Maria, lecz ten odsunął się. Jego oczy były zaczerwienione, pełne łez naznaczonych cierpieniem.

- Są pewne rzeczy, których byś nie zrozumiał. Żadna ludzka istota nie byłaby w stanie zrozumieć, dlaczego to zrobiłem. Powinieneś się tego domyślić, wiążąc swoje nadzieje z Pandorianinem. - odpowiedział bezczelnie, zaciskając wargi, które Mario zapamiętał jako aksamit. - To by nie zadziałało.

- I co ja miałem powiedzieć swojemu bratu? Że mężczyzna, którego uznawałem za światło mojego życia porzucił mnie na rzecz jakichś pozaziemskich wymysłów? Po prostu się mną znudziłeś, przyznaj.

- Po prostu TY byłeś zbyt naiwny. Nie odpowiadam za twoją naiwność.

- Wiążąc się w relację z kimkolwiek należy brać za nią odpowiedzialność. Czy to nie właśnie dlatego nazywałeś mnie "małym księciem"?. Bo dbałem o ciebie, a ty potraktowałeś mnie jak gówno. Jak Róża i Mały Książę.

Ydris wpierw nie odezwał. Wiatr przybrał na sile, ale on nie obawiał się o swój cylinder. Patrzył tylko z litością zmieszaną ze swego rodzaju obrzydzeniem w stronę blondyna. Nie zamierzał do niczego się przyznawać, bowiem uważał, że to wszystko było problemem Maria. Nic mu nie obiecywał. Żadnej przyszłości, ślubu, wspólnego domu. Biedaczek po prostu za bardzo wziął sobie do serca "kocham cię" i zbytnio się przywiązał. Tak się czasami zdarza, ale według Ydrisa absolutnie nie był to powód do tak długotrwałego uszczerbku na psychice. Zdarzało mu się czytać książki, w których ludzie nawet popełniali samobójstwa po odrzuceniu przez ukochane osoby, ale zawsze myślał, że był to wyłącznie zabieg mający dodać dramatyczności do dzieła. Ludzie są doprawdy dziwni. I czasem zabawni.

Czuł jakiś dziwny instynkt wobec Maria, który nakazywał mu się nim zaopiekować i wynagrodzić, co poszkodowany stracił. Istota ludzka nazwałaby to sumieniem. Ale nie Ydris. Dla Ydrisa byłoby to upokarzające, choć najpewniej sprawiłoby ulgę. Myślał o tym przez chwilę, ale jego ego wygrało.

- Proszę, idź. Nie mogę na ciebie dłużej patrzeć. - Mario wypowiedział te słowa słabiej. Wcześniejsze jego zdania były pełne gniewu, choć przeplatane płaczem. Te z kolei brzmiały jakby się poddał.

- Mógłbyś zamknąć mi te drzwi przed twarzą, książę. Zakluczyć je i już więcej na mnie nie patrzeć. - Nie zamierzał odpuścić mężczyźnie. Nie wiedział dokąd zaprowadzi go to okrucieństwo ani dlaczego tak właściwie je wykonuje. Może podświadomie chciał zrobić sobie mały eksperyment i sprawdzić jaka była granica Maria oraz co ona definiowała. - Mógłbyś, ale z jakiegoś powodu dalej tego nie robisz.

Na jego przystojnej twarzy pojawił się nikły uśmieszek zapowiadający jakiś misterny, manipulacyjny plan. Jednak zanim Ydris się odezwał, Mario zaskoczył go. Otarł łzy i powiedział:

- Żegnam.

W tym samym momencie metalowe drzwi obserwatorium zatrzasnęły się z hukiem. W zamku zachrobotał klucz i cyrkowiec już wiedział, że więcej nie porozmawia z astronomem. Pewnie nigdy go nawet nie zobaczy. Trochę tęsknił za dawnym Mariem. Ale on nie był taki jak kiedyś; już mu nie ufał. Ydris nie zamierzał się tym przejmować ani trochę. Jeśli według samego siebie Mario nic dla niego nie znaczył, to tak właśnie było.

I teraz stał tak przed zamkniętymi drzwiami. Zamyślił się trochę i mogło to wyglądać nieco dziwnie. Wiatr chlastał go po twarzy i nie pozostawało mu nic innego, niż wrócić do cyrku i nie mówić Zee ani słowa o tym, co się przed chwilą stało.

Notes:

Mam nadzieję, że nawet spoko. Przypomniałem sobie jak to jest pisać fanfiki bez uprzedniego rozplanowania fabuły, a wymyślać ją w trakcie pisania. Wydaje mi się, że przez to wyszło trochę messy, ale chyba git. Cóż, to tyle.