Actions

Work Header

Current affairs

Summary:

chihuahua na hulajnodzie nation rise up!!11!!!!1

btw to jest pisane z POV mentosa tak jak sobie wyobrażam że on może myśleć, nie reprezentuje to moich poglądów ani spojrzenia na opisane sytuacje

tytuł z piosenki Lorde <3

Chapter 1

Notes:

(See the end of the chapter for notes.)

Chapter Text

Sławomir Mentzen raz po raz przemierzał nerwowo długość jednego z pokojów swojej kancelarii zaadaptowanego na studio nagrań. Gąbkowe panele na ścianach skutecznie wygłuszały dźwięk jego kroków, a także wszystkie inne dźwięki, dlatego pozwolił sobie na soczyste przekleństwo wysyczane pod nosem. Kamera była już ustawiona a mikrofon wpięty do klapy marynarki, wszystko gotowe do nagrywki najnowszego materiału. Materiału o Szymonie Hołowni. Poczuł, jak jego serce mimowolnie przyspiesza, i przejechał z frustracją dłońmi po twarzy.

 

Minęło już niemal siedem tygodni od drugiej tury wyborów prezydenckich. Od tamtego czasu owszem, nie mógł się powstrzymać przed wrzucaniem okazjonalnych docinków czy eksponowania specjalnie zamówionej figurki z podobizną własnej osoby prowadzącej chihuahuę-Szymona na smyczy w tle swoich filmów, ale nie wchodził już w bezpośrednie konfrontacje z marszałkiem, jak stało się to ich zwyczajem podczas długiej kampanii. Nawet do sejmu rzadko kiedy przychodził podczas jego dyżurów, starając się zapomnieć i ochłonąć. Wydawałoby się, że prawie dwa miesiące powinny być do tego czasem w zupełności wystarczającym. A jednak dreptał teraz jak debil po małym studio, starając się uspokoić na tyle, żeby być w stanie przekonująco przywlec na twarz swój charakterystyczny ironiczny uśmiech i nagrać filmik, który miał się przysłużyć jego partii, jego sprawie. Nie było żadnego powodu usprawiedliwiającego, dlaczego tak ciężko było mu się za to zabrać – powodem był chyba tylko sam obiekt omawianej kontrowersji.

Mimo braku kontaktu, Mentzen śledził uważnie poczynania Hołowni przez ostatnie tygodnie – nie było w tym nic dziwnego, przecież nadal byli konkurentami na scenie politycznej. Oczywiście, Mentzen mógłby czytać prasówki, zamiast samodzielnie oglądać każde wystąpienie marszałka, ale przecież nie ufał dziennikarzom. A mowa ciała też miała znaczenie w interpretacji komunikatów słownych – przekonywał sam siebie.

 

Krótko po wynikach wyborów czuł ogromną satysfakcję i nawet przez chwilę liczył, że lider Polski 2050 obrazi się na politykę i z niej prędko zniknie – przynajmniej Mentzen nie musiałby go więcej oglądać. Hołownia trzymał się jednak dobrze i szybko odzyskał dawny humor i polot, co tylko podsycało irytację Sławomira. Na początku próbował przychodzić na posiedzenia Sejmu i nawet miał plan jakoś marszałka zaorać, może znowu znaleźć pretekst to wyzwania go od psów – tu jego wzrok mimowolnie spoczął na zdobiącej półkę figurce. Jednak za każdym razem, gdy przenikliwe oczy Hołowni wpijały się w niego ze szczytu sali obrad, a w jego wzroku widniała ta sama wyzywająca pewność siebie i iskra rozbawienia, coś w żołądku Mentzena podrywało się niebezpiecznie, a jego opuszczała cała waleczność. Nienawidził się tak czuć, więc po prostu przestał przychodzić – no bo co mu zrobią, to nie tak, że to jego praca. Zajął się zamiast tego dalszym budowaniem zaufania i sympatii wyborców, nawet w tej chwili planował pokampanijną trasę po gminach, w których uzyskał największe poparcie.

Rozpad Trzeciej Drogi był długo oczekiwanym faktem wiszącym w powietrzu jeszcze od wyników pierwszej tury, dlatego w zupełności go nie zdziwił. PSL, jak zawsze, sprawnie odciął się od koalicjanta niedającego nadziei na utrzymanie czy zdobycie stołków, było to oczywiste jak śmierć i podatki. Partia Hołowni, w równie oczywisty sposób, musiała robić dobrą minę do złej gry i przedstawiać rozpad niedawnej formacji jako dwustronną decyzję i dobrowolny ze swojej strony krok. Oglądał jednak klipy z konferencji prasowych w tej sprawie – częściej niż chciałby się przyznać – gdzie Szymon mówił o rzekomo szczerej przyjaźni nawiązanej z liderem PSL-u o dwojgu nazwisk i dwojgu twarzy. Już wcześniej darzył starszego o 5 lat polityka pogardą, ale od tego momentu mijając go na sejmowych korytarzach musiał aktywnie powstrzymywać się od zaciskania szczęki. W czym niby było Hołowni bliżej do niego, niż do Sławomira? Przecież on też nie chciał rozwodów i opierał się na wartościach katolickich, w dodatku szczerze, bo w przeciwieństwie do Kosiniaka-Kamysza nigdy rozwodu nie wziął. Polityczny sojusz to jedno, ale co ludowiec miał w sobie takiego prywatnie, co przyciągało do niego Szymona? Zakładając oczywiście, że mówił prawdę, a tego w polityce zakładać nigdy nie wolno.

 

Mentzen podniósł figurkę z półki i obrócił ją bezmyślnie w rękach. Zastanawiał się, czy Hołownia w ogóle ją zauważył – albo raczej, czy ktoś z jego otoczenia zwrócił mu na nią uwagę, bo szczerze wątpił, żeby marszałek oglądał jego kanał. Ta myśl zaciążyła jak kamień w jego żołądku. Plastikowa postać w garniturze uśmiechała się do niego pogodnie, podobnie na zadowolonego wyglądał wielkouchy piesek trzymany przez nią na smyczy. Sławomir mimowolnie pogłaskał go palcem po głowie. Tandetne gówno rozpadło się w jego rękach i piesek poleciał na obitą wykładziną podłogę. Mentzen zaklął ponownie – ostatnio zdarzało mu się to dużo częściej niż chyba przez całe jego dotychczasowe życie, naprawdę był zawsze grzecznym chłopcem – i podniósł odłamany element. Trzymał teraz w jednej dłoni siebie, a w drugiej Hołownię – zerwanego z łańcucha, co w sumie stanowiło zaskakująco dobrą metaforę.

 

Bo Hołownia faktycznie jakby zerwał się w życiu politycznym z łańcucha. Mentzenowi wydawało się, że trochę się miota i sam nie ma za pewności, w którym kierunku chce iść, co chce osiągnąć, bo nie postępował wedle żadnego utartego scenariusza politycznego, działał w sposób niedający do końca się przewidzieć. Sławek jednak wiedział, że o nim samym wielokrotnie wypowiadano się w ten sposób, a potem na swoich nieszablonowych działaniach wychodził zwykle zwycięsko, dlatego nie byłby teraz tak głupi, żeby lekceważyć Hołownię. Zwłaszcza Hołownię wzgardzonego przez wyborców, odrzuconego przez koalicjanta, tępionego przez rząd – tym bardziej nieobliczalnego, że nie mającego już wiele do stracenia. Twardo odrzucał platformerski szał sfałszowanych wyborów i szalone sugestie blokowania zaprzysiężenia prezydenta elekta, nawołując do tak rzadkiego w jego obozie politycznym rozsądku. Dziwne to było uczucie, móc się w czymś zgodzić z Hołownią, ale nie wywoływało w nim dyskomfortu, tak jak się spodziewał. Może faktycznie w niektórych kwestiach możliwa była zgoda ponad podziałami dla dobra Polski – chociaż Sławek nigdy nie spodziewał się, że akurat z tym politykiem.

Sławek wiele by dał, żeby wiedzieć, co działo się w głowie Szymona. Świadomość, że ze swojej pozycji konfederaty w ogólności a Sławomira Mentzena w szczególności, nigdy tej wiedzy nie dostąpi, kłuła go nieprzyjemnie w piersi.

Chyba właśnie po części dlatego trafił go jasny szlag, kiedy zaczęły pojawiać się doniesienia medialne o nocnym spotkaniu marszałka z Adamem Bielanem, politykiem Prawa i Sprawiedliwości. Sławek kojarzył gościa właściwie tylko ze słów o jego rzekomej odpowiedzialności za ewentualną wygraną Trzaskowskiego, z których zresztą potem się wycofał i przeprosił, zapraszając go nawet na piwo w geście pojednania. Dlatego spędził teraz trochę czasu guglując o nim informacje, jednocześnie odświeżając portale internetowe w oczekiwaniu na więcej informacji o nocnym rendezvous wrogich sobie polityków. Tak naprawdę do zrozumienia kontekstu potrzebna mu była tylko partyjna przynależność europosła, ale teraz zaciskał i rozluźniał szczękę, czytając na wikipedii o jego gdańskim pochodzeniu (znowu pieprzony Gdańsk! samych debili tam rodzą, czy jak?), rozwodzie (w jaki sposób partie pozujące na konserwatywne nie wywalały takich jednostek na bruk?), działalności politycznej w latach, kiedy Sławek chodził jeszcze do gimnazjum. To ostatnie chyba z jakiegoś powodu rozsierdziło go najbardziej, mimowolnie zastanawiał się, czy Szymon, będący wszak równolatkiem Bielana, uważa go naprawdę za gówniarza? Polityk centroprawicy dobrze się trzymał, więc Sławek jakoś nigdy wcześniej nie skupiał się na ich różnicy wieku, zwłaszcza że rekompensowała ją przeciwstawna różnica w doświadczeniu politycznym, ale teraz zastanawiał się, jak Hołownia go widzi. Nie chciał się nad tym zastanawiać, nie powinien się nad tym zastanawiać.

Hołownia szybko potwierdził doniesienia dziennikarzy, nazywając przy tym zainteresowanie opinii publicznej nieuzasadnionym i niewskazanym, tłumacząc się standardową linią o rozmowach ponad partyjnymi podziałami. Wszystko fajnie, ale w prywatnym mieszkaniu? O drugiej w nocy?! Sławek nie kupował gadania o “jedynym dostępnym slocie” na spotkanie, nie kupował ani trochę, zwłaszcza kiedy z karty przeglądarki spoglądała na niego zarośnięta morda Bielana. Sławek nigdy w swoim 38-letnim życiu nie był w stanie wyhodować porządnego zarostu, i mimo że w żadnym wszechświecie nie określiłby pisowca jako przystojnego, to… O czym on w ogóle myślał?! Nie chciał, ale wyobraźnia nie przestawała mu podpowiadać pewnych obrazów, które napełniały go w równej mierze wstrętem jak i jakąś dziwną furią. Przecież byli tam we dwójkę przez jakieś 50 minut zanim przyjechał Prezes (o ile faktycznie znajdował się w swojej limuzynie) – co robili? No dobra, był jeszcze Kamiński, który nie wiadomo od kiedy tam siedział, ale jego obecność wcale niczego w oczach Sławka nie przekreślała. Aż się zarumienił kiedy tak rozważał w głowie różne scenariusze. Powstrzymał się przed wstawieniem tweeta z takim podtekstem, chyba byłoby to dziwne zważywszy, że nie natrafił na taką narrację, którą mógłby podchwycić. Serio, czy tylko on to pomyślał? Może rzuci jakąś aluzję między słowami w wideo, jego wyborcy lubili homofobiczne żarty, podejrzewał zresztą, choćby przez swoje doświadczenia z Ruchem Narodowym, że wielu z tych najbardziej wokalnych w tej kwestii samemu było kryptogejami.

 

No właśnie, wideo. Długo zastanawiał się, co ma powiedzieć, jak ustosunkować się do sprawy, jak najlepiej rozegrać rosnące wręcz logarytmicznie napięcia w koalicji rządzącej, żeby jak najwięcej na tym ugrać. Do tej pory siedział cicho, poza jednym tweetem uderzającym w Lisa. Sam nie wiedział nawet, czy wstawił go bardziej z własnej antypatii do publicysty i po prostu przyzwyczajenia do orania go, czy kierował się pobudkami politycznymi, chęcią utrzymania narracji, że rozmowy ponad podziałami, nawet w niestandardowych okolicznościach, budują zjednoczoną Polskę, a krzyczący “zdrada!” są tej Polski wrogami. Sam przecież pamiętał, jakie wiadro gówna wylało się na niego samego po piwie z Trzaskowskim i Sikorskim, i chyba nawet trochę współczuł marszałkowi podobnego położenia, w którym się teraz znalazł, a obelgi rzucane przez Lisa sprawiały, że otwierał mu się nóż w kieszeni. Nie mógł oczywiście wspierać działań Hołowni wprost, ale nie zamierzał też dołączać się do nagonki na niego – raz, że godziłoby to w jego własną wiarygodność, a dwa, wcale nie zależało mu na dobrych relacjach jego partii z resztą koalicji rządzącej. Trochę niepokoiło go jego przystawianie się do PiSu w kontekście wyborów w 2027 i ewentualnej koalicji Konfederacja-PiS, ale Hołownia był już w zasadzie skończony, więc jego działania w którąkolwiek stronę nie stanowiły specjalnego zagrożenia, jedynie ewentualną korzyść.

Mentzen przerwał swój marsz i opadł na krzesło, czując, jak zaczął się pocić od lekkiej aktywności fizycznej, a na jego twarz znowu wystąpił rumieniec. Potarł mostek nosa palcami w zamyśleniu. W co Hołownia właściwie grał? O czym było to spotkanie? Nie miał już zupełnie siły przebicia w polityce, dlatego Sławek nie wyobrażał sobie, co takiego mógł zaoferować, żeby ściągnąć samego prezesa PiSu (który wszakże jego zaproszeniem do rozmów wzgardził!) do warszawskiego mieszkania w środku nocy. Przecież nie przejście jego partii do opozycji, to nie miałoby w obecnym klimacie najmniejszego sensu, co więc? Może jednak wariant z zamachem stanu, ale z marszałkiem w kieszeni PiSu – dającym się wygryźć, zanim zrobi im realną szkodę, podgrzewającym przy tym nastroje tak, że mobilizajca w 2027 byłby większa niż nawet w 2023 i PiS zwycięstwo miałby jakby w kieszeni. Tylko dlaczego Hołownia miałby to robić? Jasne, mocny PiS dałby mu i stołek (może nawet jego upragnione szołmeńskie miejsce marszałka), i ewentualne ułaskawienie, ale czy Szymon by się do tego posunął? Mentzenowi zawsze wydawało się, że jego nienawiść do PiSu jest szczera i niezłomna, stanowiąca główny motor całej jego kariery politycznej, ale kto wie, co 5 lat taplania się w tym gównie i krańcowa desperacja polityczna mogą zrobić z człowiekiem. Może mogą go nawet pchnąć go do ryzykowania autentycznej wojny domowej, byle tylko ratować własny tyłek. Sławek jakoś sam w to nie wierzył, nie znał Szymona tak dobrze, ale to mu po prostu do niego nie pasowało – ale musiał rozważać każdą opcję w toczącej się grze, kierując się w swoim rozumowaniu rachunkiem zysków i strat bardziej, niż swoim wyobrażeniem o charakterach graczy.

Pytanie, czy Hołownia wiedział, że sprawa wycieknie do mediów, czy w ogóle się z tym liczył. Jeśli nie, to po pierwsze faktycznie był nieopierzonym debilem bez pojęcia o polityce, a po drugie byłoby to o tyle niepokojące, że “mięso” całej sprawy musiałoby wtedy faktycznie leżeć w rozmowie toczonej za zamkniętymi drzwiami. Sprawy takiej wagi omawiane pod osłoną nocy przez wrogich sobie polityków nigdy nie zwiastowały dobrze, zwłaszcza dla lidera partii, która nie brała w owych rozmowach udziału.

Natomiast jeżeli afera medialna była wkalkulowanym kosztem, a może nawet główną przyczyną spotkania – tu Mentzen musiałby Hołowni pogratulować rozgrywania szachów 5D przy poparciu tak małym, że właściwie nie powinien mieć już jak czegokolwiek rozgrywać. Cała Koalicja trzęsła się obecnie, próbując udawać, że to z oburzenia, a nie ze zwyczajnego strachu. Piękna by to była zemsta i na Tusku, i na Kosiniaku-Kamyszu, a jednocześnie pokazanie im, że nadal ma siłę polityczną, zagwarantowanie sobie pozycji nawet w obliczu niechęci Tuska i nadchodzącej restrukturyzacji rządu. Dużo ryzykował grając w taką grę, bo premier słynął wręcz ze sprawnego radzenia sobie z osobami, które postrzegał jako zdrajców, ale Sławek musiał przyznać, że ta nowo odkryta odwaga i nieobliczalność polityka mu imponowały.

A może za bardzo to wszystko analizował? Może Hołownia był po prostu politycznym dzieciakiem, który nie miał pojęcia co robił i nie umiał przewidywać jakie jego decyzje będą miały konsekwencje, jak zostaną odebrane? W takim wypadku nie zazdrościł mu zderzenia z jadem połowy polskiego twittera – sam przecież też musiał przyznać, że nie spodziewał się tak gwałtownej reakcji na tamto niesławne piwo. Może Hołownia naprawdę chciał po prostu porozmawiać – o jakiejś ważnej, ale zwykłej sprawie, w której akurat zgadza się z PiSem, a którą może pomóc im wygrać, czy to w głosowaniu, czy na audiencji u premiera. Może działał po prostu ideowo – takiego wariantu też nie mógł wykluczyć.

 

Fascynowały go poczynania Hołowni, uważał go za inteligentnego człowieka (choć w życiu by się do tego publicznie nie przyznał) i wiele by dał, żeby móc przeniknąć jego umysł. Czasami fantazjował o alternatywnej rzeczywistości, w której nie byli politycznymi wrogami, i w której Sławomir mógłby naprawdę usiąść z nim po przyjacielsku na piwie i zwyczajnie pogadać, wymienić się uszczypliwościami już nie pod adresem siebie nawzajem, ale tych wszystkich debili na polskiej scenie politycznej, może nawet mógłby podzielić się z nim swoimi pomysłami na strategię, zapytać o radę, podyskutować. Nienawidził siebie za to, że naprawdę zaczął szanować a nawet trochę podziwiać wrogiego polityka, i nie mógł przestać. Nie mogąc przestać robił więc wszystko, żeby to zamaskować, wymyślając coraz to nowe kynologiczne obelgi pod adresem mężczyzny – co nie było trudne przy tym, jak dużo i tak zwykł o nim codziennie myśleć. Strategia ta działała – każdy wiedział o ich nieskrywanej wzajemnej nienawiści – ale sprawiała też, że do jego mieszkania Szymon nigdy by nie przyjechał pod osłoną nocy na prywatne spotkanie. Sławek nie wiedział nawet, dlaczego miałby tego chcieć, nie specjalnie były w tej chwili polityczne tematy, które chciałby z nim poruszyć. Wiedział tylko, że coś zapadało się boleśnie w jego klatce piersiowej za każdym razem, kiedy uświadamiał sobie na nowo, że w tym życiu Szymon Hołownia nigdy nie będzie chciał z nim rozmawiać.

Po tym filmiku tym bardziej nie będzie chciał, ale może chociaż się do niego jakoś odniesie, może jeszcze raz wbije Sławkowi celną szpilę, którą ten będzie mógł odbić. Może w ten sposób dostanie chociaż namiastkę przyjemnego dreszczyku tak dobrze znanego z kampanii, za którym cholernie jednak tęsknił, jak bardzo nie starałby się tego wypierać czy racjonalizować.

 

Mentzen westchnął, włączył kamerę, poprawił nie do końca na nim dzisiaj leżące marynarkę i uśmiech, i zaczął przemawiać do ludu.

Notes:

dobra teraz z następnym rozdziałem czekamy aż memiec wypuści o tym filmik na kanale bo nie wierzę że odpuści sobie taką okazję, i zakład o 5 złotych polskich że znowu wyzwie szymona od psów w jakiś sposób (błagam i need to fuel my delusions)

Chapter 2

Notes:

no i co, no i bym teraz nie miał pięciu złotych (a jak wiadomo mieć pięć złotych a nie mieć pięć złotych to już razem dziesięć złotych)

ignore me i've followed politics too closely and i've lost my miiiiind

(See the end of the chapter for more notes.)

Chapter Text

Sławomir patrzył niewidzącym wzrokiem na pasek postępu wgrywania filmiku na youtube’owy kanał i czuł, jak się w nim gotuje. Na obniżenie temperatury nie wpływało nawet zimne piwo, które właśnie kończył pić. Zaciskał i rozluźniał miarowo pięści, obracając wydarzenia ostatnich dni w głowie.

 

Po zakończeniu nagrywki kilka dni temu i lekkim montażu, wysłał materiał na groupchat liderów Konfederacji do ostatecznej akceptacji czy ewentualnych poprawek. Konrad – wiecznie uśmiechnięty i entuzjastyczny Konrad, wpatrzony w niego jak w obrazek – od razu podchwycił temat i zaczął śmiać się z co lepszych fragmentów. Mentzen uśmiechnął się, wiedząc że nie jest to próba zapunktowania, tylko szczere rozbawienie jego przyjaciela. Berkowicza nie było zresztą trudno rozbawić, nie Sławkowi. Zaczęli śmieszkować sobie na grupie, lekko i naturalnie, jak to często między nimi bywało. I wtedy zadzwonił Krzysiu Bosak.

Bosak wkurwiał ostatnio Mentzena, chociaż musiał przyznać, że bardzo wiele rzeczy go ostatnio wkurwiało, tak jakby jego cierpliwość została rozciągnięta do granic możliwości podczas wyścigu po fotel prezydenta i teraz zaczynała powoli pękać. Nie mógł jednak dać po sobie tego poznać, musiał grać swoją rolę silnego lidera, bo na terapię jak tęczowy Rafałek przecież nie pójdzie. Nie mógł też za bardzo naskoczyć na Narodowca, nieważne jak bardzo miał na to ochotę, bo mimo że jego własne poparcie wystrzeliło i pięło się wedle wszystkich sondaży coraz wyżej, Bosak był jednak liderem drugiego skrzydła partii i nie mógł teraz ryzykować z nim konfliktu.

Dlatego musiał zagryźć zęby i potulnie znieść właściwie pouczanie ze strony starszego kolegi, że to nie moment na taki przekaz, że trzeba maksymalnie grzać temat granicy i imigrantów. To już nie kampania Sławek, nic już nie ugrasz atakując Hołownię, jakkolwiek dobrze by się tego nie oglądało. – dźwięczały mu w głowie jego słowa. Najgorszy był w nich chyba nawet nie lekko protekcjonalny ton, ale to, że w gruncie rzeczy Bosak miał rację. Mentzen nienawidził przyznawać komukolwiek racji, ale prawdą było, że teraz musiał być liderem poważnej partii, a nie influencerem wdającym się w jakieś wojenki dla zasięgów – czy też dla własnej satysfakcji.

Poczucie upokorzenia złagodził trochę fakt, że Krzysiu sam poprosił go o nagranie filmiku o sytuacji na granicy, ze względu na jego większe zasięgi i zaufanie wyborców, co mile połechtało jego ego. Bosak jeździł na granicę i łaził po tych wszystkich radiach i telewizjach, a to i tak właśnie jego, wielkiego prawie-prezydenta Mentzena, chciał słuchać lud. Nagrał więc jeszcze tego samego dnia nowy materiał, ze skryptu nadesłanego przez Bosaka ale jednak wzbogaconego o kilka autorskich docinków pod adresem rządu Donalda Tuska. Przynajmniej na nim Sławek mógł się trochę wyżyć. Przeszła mu przez głowę myśl, czy to na pewno dobrze, że homogenizują z Bosakiem przekaz – zbliżając swoje nisze do siebie, ryzykowali scenariusz przejęcia w przyszłości wyborców jednego przez drugiego, a razem z wyborcami całej partii – ale na razie to on był na topie, a liderowi Ruchu Narodowego wyraźnie naprawdę zależało w tej chwili bardziej na dotarciu do ludzi z przekazem partyjnym niż na własnej pozycji. Mimo całej antypatii do Narodowca, musiał to docenić.

 

Mimo oficjalnego braku zainteresowania i stanowiska Konfederacji w tej sprawie, Mentzen nie mógł się oczywiście powstrzymać przed bliskim śledzeniem kolejnych doniesień w sprawie Hołowni. Scena polityczna chwiała się i chybotała, politycy różnych partii latali po mediach, a same media stawały na głowie, żeby przedstawić sprawę w zgodny ze swoją agendą sposób. Tak więc Onet, ustami anonimowych dziennikarzy Onetu a jakże, głosił z pewnością godną wyroczni tezy o spisku mającym obalić rząd i podawał nawet, co konkretnie miało się znaleźć na stole podczas nocnego spotkania. Co ciekawe narracji tej wtórował też kanał Zero (Onet i Zero po jednej stronie barykady? Mentzen musiał przyznać, że Hołownia swoimi dziwnymi ruchami odniósł sukces jeżeli nie w rozbijaniu duopolu, to przynajmniej jeśli chodzi o wprowadzenie absolutnego chaosu w tej dziedzinie) – chociaż tam głównie grillowali Hołownię i jego partię. Kamiński uwiódł Hołownię, twierdził Zalewski z zerowego studia, a potem snuł dalsze fantazje o jego fantazjach o byciu marszałkiem pod premierem Kosiniakiem-Kamyszem. Republika natomiast pierwotnie ogłosiła, cytując jako źródło… właśnie Republikę, że rzekomo Polska 2025 w duecie z PSL-em spiskowały, aby obsadzić w fotelu premiera Radosława Sikorskiego (skąd w tym wątku Sikorski?!), a informacja o nocnym spotkaniu miała rzekomo wypłynąć do mediów za sprawą służb ochrony państwa, będących na smyczy mściwego Tuska. Tuskowe media faktycznie wykorzystywały okazję, żeby maksymalnie zglebić Hołownię i jego partię, ale Mentzen wątpił, że Tusk strzeliłby sobie tak bardzo w kolano tylko po to, żeby zastrzelić i tak już ledwo dychającego Hołownię. PiSowcy i podległe im media oczywiście powtarzały to, co im najbardziej na rękę, czyli że rozmowy ponad podziałami są dobre, normalne i potrzebne, podobnie jak cała Polska 2050, z której z hukiem odeszło lub zostało usuniętych parę posłów tej tezy widocznie nie podzielających.

Mentzen słuchał tego wszystkiego z niemałym rozbawieniem. Jak zwykle nic nie było wiadomo, a dziennikarze i wyroby dziennikarsko-podobne stawały na głowie i robiły inne dziwne akrobacje według melodii granej przez strony zapewniające im rację bytu. Na rynku dostępne były już absolutnie wszystkie możliwe narracje, interpretacje i nadinterpretacje, a opinia publiczna była w tym wszystkim zagubiona jak nigdy. W tej sytuacji Konfederacja mogła sobie pozwolić na stanie z dumnie wyprostowanymi plecami i patrzenie na to wszystko z góry, co tylko pomagało budować ich image jako jedynej (może poza lewicą Zandberga, niechętnie musiał to przyznać) poważnej i merytorycznej partii. Bosak zapytany o komentarz w wywiadzie u Grochal (swoją drogą, skąd on miał tyle cierpliwości i opanowania, żeby chodzić do tych wszystkich ścieków? Mentzen naprawdę mu tego zazdrościł, sam nienawidził głupich pytań od głupich dziennikarzy prawie tak bardzo jak podatków) był bardzo ostrożny w swoich tezach, ucinając fantazje dziennikarki o mniej lub bardziej egzotycznych koalicjach i skupiając się na programie partii oraz, oczywiście, na sytuacji na granicy. Wszystko szło po ich myśli.

A jednak Sławek nie był wcale w nastroju do świętowania, a jego rozbawienie było tylko powierzchowne, podszyte czymś buzującym tuż pod powierzchnią. Oglądał też konferencję prasową samego Szymona.

Musiał przyznać, że wyglądał fatalnie – już nie jak skamląca chihuahua, ale jak po prostu zbity pies, stojąc tam z podkrążonymi oczami i nietypową dla siebie sztywnością w ramionach. Wygłaszał przemówienie szybko, nerwowym tonem, głosem miejscami wpadającym w tony o jakieś pół oktawy wyższe niż zwykle. No debil po prostu, dał się zrobić ludziom Kaczora, a teraz stał sam przeciwko całemu światu przy tej lichej mównicy z orłem białym i próbował odpierać oskarżenia dziennikarzy, tłumaczyć się, ironizować – tak jakby jakakolwiek retoryka mogła mu w tej chwili jeszcze pomóc. Jednak widać Szymuś cały czas nie rozumiał, że polityków obowiązywały inne zasady niż celebrytów. Mentzen trochę pluł sobie w brodę, że jeszcze kilka dni temu był gotowy uwierzyć, że jego polityczny przeciwnik miał jakiś błyskotliwy plan na rozegranie sceny politycznej, a trochę chyba mu po prostu współczuł.

–Bo dzisiaj największym zagrożeniem dla Polski, w moim głębokim przekonaniu, jest nie to, że zmieni się partia u władzy, tylko zmieni się pozycja geopolityczna Polski. I tak jak dzisiaj jesteśmy od bardzo wielu lat na Zachodzie, znajdą się tacy, którzy będą próbowali przesunąć nas na Wschód.

Na to Mentzen przewrócił ze złością oczami i zrobił ruch jakby chciał zamknąć okno przeglądarki, ale finalnie tylko wyciszył dźwięk i patrzył na kiwającego się nerwowo Hołownię. Nie było złudzeń, kogo marszałek miał na myśli, mówiąc “tacy”. Granie przeciwko Konfederacji strasząc Rosją, oprócz tego że w obecnej sytuacji po prostu bezsensowne, było też wyjątkowo cyniczne. Trudno było się nie zgodzić, że Putin był niebezpiecznym szaleńcem, ale zagrożenie lewactwa i komunizmu płynących z Zachodu było według Sławka dużo bardziej realne. I tym bardziej niebezpieczne, że część społeczeństwa nie uznawała ich w ogóle za zagrożenie. Poza tym, atak Rosji Polska w swojej historii przetrwała już niejednokrotnie, dobrowolne oddanie suwerenności – to mógłby być jej koniec. Trzeba było bronić racji stanu. Poszedł do kuchni, a kiedy po chwili wrócił z kuflem piwa, przelogował się z anonimowego konta na swoje oficjalne i kliknął “Prześlij film”, po czym zaczął wklepywać jego tytuł, opis, tagi. Z drugiej karty towarzyszył mu Szymon Hołownia, z już przywróconym prawem do głosu. Z każdym jego słowem wkurw Mentzena rósł.

 

“Granica z Niemcami” wreszcie się przemieliła i pod filmikiem zaczynały pojawiać się pierwsze komentarze – na razie oczywiście same boty. Mentzen wyzerował resztkę piwa i odruchowo odświeżył kartę. W proponowanych pośród wielu ujęć twarzy Szymona Hołowni pojawiła się nowa, sprzed kilkunastu minut. Sławek zamrugał – druga konferencja w ciągu dwóch dni. Ależ miał parcie na szkło ten Hołownia. A on musiał tego teraz słuchać, pomyślał z irytacją klikając w podpowiedziany filmik. Tym razem marszałek stał już bardziej wyprostowany, ale za to wyraźnie zniecierpliwiony, szybko wypluwając z siebie słowa i bawiąc się nerwowo swoimi dłońmi, tak jakby serio uważał, że sprawa została już zamknięta, i nie rozumiał czego jeszcze od niego chcą. W ogóle Hołownia chyba jednak niewiele rozumiał. Gadał coś o ustawach przegłosowanych tego dnia w sejmie, Sławek bywał tam na tyle rzadko, że nawet nie za bardzo się orientował, o co biega, a i też nie za bardzo go to obchodziło. Patrzył na zdenerwowanie Szymona i z zaskoczeniem odkrywał, że kiedy nie było spowodowane przez niego, nie przynosiło mu już wcale tyle satysfakcji. Budziło się w nim raczej współczucie, a w każdym razie tak interpretował uczucie lokujące się nieprzyjemnie w jego klatce piersiowej. Sławek nie potrzebował nawet swojej słynnej wyobraźni, żeby wiedzieć, jak marszałek się czuje – w końcu wylewała się na niego fala hejtu chyba nie mniejsza niż na niego samego po tamtym feralnym piwie. Tyle że on odnosił się do tego wyłącznie na twitterze, unikając pytań dziennikarzy jak plagi, a Hołownia stał teraz posępnie w ich ogniu.

W pewnym momencie “dziennikarz” wPolsce24 zadając swoje pytanie nie omieszkał zaznaczyć, że według niego nie było w nocnej rozmowie z Kaczyńskim nic dziwnego (dlaczego osoba podająca się za dziennikarza czuła się uprawniona do wtrącania swojej opinii?!). Mentzen obserwował uważnie, jak na te słowa marszałek rozpromienił się – jeden nieprofesjonalny i politycznie motywowany komentarz jakiegoś dziennikarzyny wystarczył, żeby z jego ramion opadła przynajmniej połowa trzymanego tam napięcia, a na twarz wystąpił uśmiech tak promienny, że mógłby rozświetlić cały sejmowy korytarz. Żałosne. Sławek cofnął fragment i obejrzał go ponownie, a potem czynność jeszcze dwukrotnie powtórzył. Czy naprawdę tylko tyle było Hołowni potrzebne do szczęścia, czy naprawdę tak bardzo nie miał znikąd indziej wsparcia, nawet od swoich najbliższych współpracowników, że musiał żywić się takimi okruchami ciepłego słowa? W takim razie jak zareagowałby, gdyby Sławek… Otrząsnął się z tych myśli. Hołownia popełnił błąd i teraz mierzył się po prostu z konsekwencjami, nie było jego rolą być rycerzem na białym koniu i go pocieszać. Nawet we własnej wyobraźni. Puścił filmik dalej. Szymonowi szybko zrzedła mina, kiedy w kontynuacji pytania padła krytyka Donalda Tuska (serio, to jest dziennikarstwo?!). Sławek przewrócił oczami. Trochę się wyłączył i średnio słuchał co tam Hołownia gadał dalej, kiedy:

–Taka jest moja ocena, od kampanii prezydenckiej próbuję ją państwu suflować, moim koalicjantom, wszystkim naokoło, że dzisiaj w Polsce krytycznym podziałem nie jest podział lewo-prawo, nie jest – przepraszam, złamię tutaj dogmaty, ale taka moja rola – Platforma-PiS. Dzisiaj podstawowym wyzwaniem jest to, że my za chwilę możemy mieć ekstremistów na pokładzie z łącznie liczonym pewnie około 30-procentowym poparciem. I to jest dzisiaj zagrożenie dla Polski. I ja dzisiaj próbuję, i będę robił wszystko, żeby był w Polsce pokój a nie wojna. Dlatego będę rozmawiał z różnymi osobami. Z Jarosławem Kaczyńskim też będę rozmawiał, kiedy będzie chciał rozmawiać.

Sławek aż podniósł się nieznacznie w swoim krześle obrotowym na te słowa, czując tak dobrze znany dreszcz gwałtownie wzrastającej wściekłości na swoich plecach. Czyli ta kukiełka Tuska, ten żałosny człowieczek, marszałek promocyjny z poparciem nie dorastającym pięciu procent, który oparł cały swój kapitał polityczny na tępieniu PiSu, był teraz gotów wejść Kaczyńskiemu do łóżka. Samo to nie było w polityce takie szokujące, ale w imię czego! Nie wcale w imię własnego politycznego interesu, ale w jakiejś bezsensownej próbie uderzenia w Konfederację. Czego on niby oczekiwał, że ktoś za nim stanie? Że stanie się twarzą nowego frontu “byle nie Konfederacja”? Z Kaczyńskim u boku? Dobre sobie. Głupiec, kompletny głupiec!

Może było i w tym coś satysfakcjonującego, że bał się Konfederacji tak bardzo, że zdawał się porzucić resztki zdrowego rozsądku. Może Sławomira powinno to cieszyć albo przynajmniej bawić, albo przynajmniej nie obchodzić. Hołownia i jego sezonowa partyjka byli przecież skończeni, nie mogli mu już zaskoczyć, tylko ośmieszać siebie. To powinno być zabawne, to powinno go bawić, a nie ranić na dużo bardziej personalnym poziomie, niż sam przed sobą chciałby przyznać. Dlaczego bolała go myśl, że Szymon naprawdę widział w nim niebezpiecznego faszystę którego trzeba powstrzymać za wszelką cenę, nawet za cenę własnej kariery? Że to wszystko w kampanii to nie była tylko gra, ale szczera nienawiść? Przecież nie miało żadnego znaczenia, co myślał. Przecież Sławek też szczerze go nienawidził. Nienawidził go. Poczuł szczypanie w kącikach oczu i uderzył pięścią w blat, aż zatrząsł się ze szczękiem stojący na nim kufel. Nie chciał się tak czuć ani analizować dlaczego tak właśnie jest. Potrzebował czegoś mocniejszego.

Podniósł się z impetem na nogi i kilkoma krokami pokonał odległość dzielącą go od szafy. Otworzył znajdujący się w niej sejf i wyjął stamtąd czekającego już blanta, skręconego z marihuany medycznej zdobytej na stuprocentowo legitną receptę od lekarza online. Odpalił i opadł na krzesło, zaciągając się. Jego płuca szczypały, ale przynajmniej było to uczucie znajome, a poza tym zapowiadało mającą nadejść lada chwila ulgę. W tle usłyszał jeszcze, jak Hołownia z ekranu mówi coś o otwartości na dialog z wszystkimi politykami i o braku nienawiści pomimo różnic w poglądach, ale szybko przestawała go ta hipokryzja obchodzić. Właściwie to nawet było to trochę zabawne. Nawet bardzo zabawne, uświadomił sobie z zaskoczeniem, po czym wybuchnął śmiechem. Wyciągnął telefon. Złota zasada internetu głosiła, aby nie tweetować pod wpływem substancji psychoaktywnych. Zasady są po to, aby je łamać. Kliknął w ikonkę z literą X. Bosak go zabije. Wyobraził sobie wykrzywioną w złości facjatę swojego partyjnego kolegi i ta wizja sprawiła, że znowu aż zgiął się ze śmiechu.

@szymon_holownia jeżeli naprawdę uważa pan, że warto rozmawiać z KAŻDYM politykiem wybranym przez obywateli, to ja zapraszam - mogę podać adres, mam akurat wolny wieczór ;)

 

Po czym Mentzen wyłączył komórkę i zaciągnął się kolejnym buchem.

Notes:

jak się przyjrzycie to zobaczycie że timeline się nie zgadza, więc błagam nie przyglądajcie się xd mam dość

Chapter 3

Summary:

A ze wszystkich rzeczy, które się nie wydarzyły, ta nie wydarzyła się najbardziej

Notes:

nie wiem co ja piszę ani w ogóle po co xdd ogólnie straciłam trochę zapał i przekonanie do tego pomysłu ostatnio więc teraz próbuję podejść do tego trochę inaczej, co przekłada się na to że spójność i pacing umarły, wybaczcie, ja nie umiem pisać

(See the end of the chapter for more notes.)

Chapter Text

 

Sławek nie wiedział nawet do końca, ile czasu minęło, zanim przyjemny szum w głowie ustąpił mgiełce delikatnego ćmienia za oczodołami. Na telewizorze leciał kolejny odcinek jakiegoś głupiego serialu animowanego dla dzieci o furasach, w który wciągnął się, chociaż teraz nie umiałby powiedzieć, o co chodziło ani co mu się w nim podobało. Opuszki jego palców oblepione były pomarańczowym pyłem jakichś chrupek, podobnie przyozdobiony był front jego powyciąganej domowej bluzy i poduchy kanapy w polu rażenia o promieniu jakiegoś metra dookoła niego, na których walało się także kilka pustych opakowań po różnego rodzaju pochłoniętych przekąskach. Mentzen przeciągnął się i mlasnął z niezadowoleniem. Czuł się już dużo spokojniejszy i zrównoważony, złość na gadanie Hołowni zeszła gdzieś zupełnie na dalszy plan, ale za jaką cenę? Postawił sobie za cel schudnąć do kampanii prezydenckiej, wyszło jak wyszło, a teraz, kiedy się już zakończyła, wcale nie szedł w dobrym kierunku. Przed 2027 zdecydowanie będzie musiał zainwestować w trenera personalnego.

 

Niechętnie zerknął na telefon leżący wciąż ekranem do dołu na biurku po przeciwległej stronie pokoju. Potrzebował tej chwili relaksu, ale teraz pora była wrócić do rzeczywistości. Coś czuł w kościach, że będzie się teraz musiał z tą rzeczywistością nieźle naużerać, pamiętając mgliście swojego tweeta. Miał nadzieję, że jeśli nawet wywołał jakąś burzę (całkiem prawdopodobne w obecnym napiętym klimacie), to uda mu się ją w miarę bezproblemowo nawigować.

Pierwsze, co zobaczył po odblokowaniu telefonu, to 4 nieodebrane połączenia od Krzysztofa Bosaka i kilkanaście więcej prywatnych wiadomości na telegramie od tegoż. Na razie je olał, podobnie jak kilka wiadomości na czacie Konfederacja Świat Dominacja 2027 🔥🦅🇵🇱. Najpierw musiał wybadać szerszą reakcję na swoje słowa, żeby wiedzieć, w którą stronę grać z kolegami z partii.

Wszedł więc na twittera – na swoje drugie konto do bezpiecznego stalkowania takich rzeczy. Iga Świątek na Wimbledonie. Filmik z AI przedstawiający groźnie wyglądających smagłych mężczyzn krzyczących coś w stronę kamery. Kilka antyimigranckich postów Berkowicza pod rząd. Tiktok faceta bez koszulki tańczącego do wyciszonej muzyki w psiej masce – wzdrygnął się przewijając szybko dalej, cholerny algorytm. “Czarzasty ostro o Hołowni: Jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego”. Długi wywód wychwalający koncept bezpartyjnego marszałka, którego nie chciało mu się czytać. Kolejny tiktok, tym razem tzw edit, który za to przyciągnął jego uwagę – na ekranie migały dziwnie wyostrzone klipy jego i Szymona Hołowni. Włączył dźwięk i z głośników popłynęły dźwięki popowej piosenki.

Lord save me, my drug is my baby
I’ll be using for the rest of my life

Nie zrozumiał wprawdzie jej doboru, ale musiał przyznać, że młodzież umiała w edycję wideo – wyglądał całkiem korzystnie w krótkich dynamicznych przebitkach z podciągniętym kontrastem ułożonych w rytm muzyki. Szymon zresztą też, pomyślał i poczuł dziwną frustrację liżącą jego żołądek, której źródeł wolał nie dochodzić. Sklął się w duchu za to, że znowu dał się zdenerwować temu cziłale, i już miał wyłączyć filmik i scrollować dalej, kiedy:

They say, she’s gone too far this time – opatrzone tweetem Szymona. Tweetem z dzisiaj. Tweetem zaadresowanym do niego.

@SlawomirMentzen Rozmawialiśmy już sporo w kampanii, więc Pan wie, że ja się dialogu nie boję. Też już nawet trochę zatęskniłem. Zapraszam, może trafi Pan do mojego gabinetu mimo tego jak rzadko Pan bywa w Sejmie 🤗.

Sławek przewrócił oczami na oczywisty przytyk i postarał się zignorować przyjemne ciepło, jakie rozlało się w jego klatce piersiowej na słowa Szymona. To była tylko kolejna głupia zaczepka, oczywiście, ale może był w niej chociaż cień prawdy, może Hołownia też w jakiś dziwny sposób tęsknił za ich utarczkami słownymi. Może nawet Sławek faktycznie mógłby przejść się do jego gabinetu – jako kompletna opozycja raczej nie mieli realnie o czym rozmawiać, ale dobrze byłoby pokazać, że Konfederacja jest otwarta na dialog z każdym, że patrzą na wszystkie karty na stole. Oczywiście to samo starał się w tej chwili zrobić Szymon dla Polski 2050, ale ta formacja była już właściwie martwa, spisana na skanibalizowanie przez Tuska lub samotną śmierć pod progiem. Ciekawiło go, na ile Szymon to wiedział, a może patrzył na to inaczej? Cholera, naprawdę korciło go, żeby z nim porozmawiać, spróbować go wybadać.

 

Oddzwonił więc do Bosaka, krzywiąc się tylko minimalnie przy wybieraniu jego numeru. Nienawidził pytać kogokolwiek o opinię ani tym bardziej o pozwolenie, ale musieli jednak działać razem dla dobra partii, a chyba na dzisiaj Mentzen wyczerpał już pulę samowolki.

Krzysiu odebrał po drugim sygnale. Sławek od razu wyczuł w jego z pozoru spokojnym głosie nutę skrywanej złości i uśmiechnął się do siebie z zadowoleniem. Lubił wytrącać ludzi z równowagi, lubił poczucie władzy, jakie dawała mu świadomość, że wpływał na czyjeś emocje, że ktoś tracił przez niego kontrolę. Nie to, co taki Bosak, który robił wszystko, żeby pozostać spokojnym i rzeczowym, nawet teraz, kiedy wyrzucał mu impulsywne działania bez konsultacji z kimkolwiek i znowu przywoływał kampanijne piwo w pubie. Sławek zanudziłby się w polityce z tylko takimi ludźmi jak on czy Adrian Zandberg. Na szczęście byli też tacy ludzie jak Hołownia, z którymi mógł się bawić tak, jak lubił.

W odpowiedzi na sugestię spotkania z marszałkiem Bosak spiął się jeszcze bardziej, Mentzen usłyszał w słuchawce westchnięcie świadczące o tym, że tamtemu zaczynały puszczać nerwy.

–No i na co ci to? Teraz faktycznie pewnie powinieneś się tam pokazać, żeby nie było znowu gadki że uciekasz przed debatą. Ale po co ci w ogóle było znowu go zaczepiać na twitterze?

–Dla contentu. – Sławek uśmiechnął się szeroko, napawając się podniesionym głosem rozmówcy.

–Nie wydaje mi się, żeby wyborcy podzielali twoją obsesję na punkcie Hołowni. Platformujesz go tylko. On powinien zniknąć.

Sławek przełknął wrzutkę o obsesji i pozostawił ją bez komentarza.

–Spokojnie, może i będzie o nim znowu słychać, ale przecież wszystkim szambo wybije, że nie dość że z pisowcami, to jeszcze z konfederatą gada. Jego elektorat tego nie wytrzyma, znowu będzie wycie o zdradzie.

–A widziałeś sondaż?

–Jaki znowu sondaż? Wiesz, że nie interesuję się tymi bzdurami.

–Tym razem może się zainteresuj. Najlepiej następnym razem zanim zaczniesz robić dziwne ruchy bez konsultacji z rzeczywistością.

I Bosak rozłączył się, zanim Mentzen miał okazję odszczeknąć mu, że rzeczywistość to on kreuje, a nie się z nią konsultuje.

Wszedł z DM-y z Krzysztofem. Faktycznie pośród długich nasączonych jadem wiadomości z jego analizą sytuacji – Mentzena średnio obchodziło, co Bosak myślał, prześlizgnął się tylko po nich wzrokiem – znajdował się link do sondażu na zlecenie Super Expressu. Hołownia powinien spotykać się z opozycją? Wyniki sondażu zaskakują. Kliknął i czytał, a jego brwi wędrowały coraz wyżej. Wprawdzie duża większość respondentów oceniła samo spotkanie a także jego formę negatywnie, ale aż 68% odpowiedziało twierdząco na tezę “to dobrze, że Szymon Hołownia spotyka się z opozycją”. Artykuł kończył się słowami: Mimo chwilowych spadków poparcia dla Polski 2050, ekspert przewiduje, że odwaga Hołowni może przynieść wzrost notowań. Zdaniem Domańskiego, ryzyko, jakie podejmuje Hołownia, może być docenione przez wyborców. Sławek podrapał się po głowie. Musiał przyznać, że tym razem chyba sam uległ medialnej propagandzie, która bezlitośnie jechała po Hołowni, i nie spodziewał się tak pozytywnej reakcji społeczeństwa – zwykłych ludzi, zmęczonych politycznymi wojnami. Mentzen rozumiał już, czemu Bosakowi puszczały nerwy, ale w gruncie rzeczy taki nastrój społeczny był korzystny dla Konfederacji i potwierdzał tylko słuszność strategii, którą Sławek wymyślił i której konsekwentnie się trzymał – rozmawiać z każdym. Ciekawe jak Bosak zareagowałby, gdyby Sławkowi udało się ściągnąć na piwo takiego Biedronia, pomyślał Sławek i zachichotał.

 

Mentzen przelogował się na swoje oficjalne konto, zobaczyć, w czym jego wyborcy go pooznaczali i może rzucić błyskotliwym dowcipem czy dwoma. Wszedł w powiadomienia – i zamarł.

Wiadomość prywatna od szymon_holownia.

Upewnił się, że to jego prawdziwe konto, ale tak, wszystko się zgadzało. Czując jak jego serce przyspiesza, kliknął w powiadomienie.

Szymon Hołownia: jeśli serio chcesz pogadać podaj adres, mogę być po 20

Żołądek Sławka zrobił kilkanaście salt. Dziesiątki myśli przeleciały mu przez głowę, za szybko, by móc się na którejkolwiek skupić (z czego w sumie powinien się cieszyć, bo części z nich nie chciał przyglądać się z bliska). Szymon Hołownia zaprosił go na spotkanie. Szymon Hołownia wprosił się na spotkanie do jego domu. Za – tu zerknął na godzinę i mało nie podskoczył –jakieś dwie godziny od teraz. O czym miałby chcieć z nim rozmawiać, prywatnie i w tajemnicy? Nie miał jeszcze dość afer? A może właśnie szukał następnej? Po co? Polubił atencję całej Polski, czy jednak miał w tym jakiś interes? Jeśli miał, to czy był on w opozycji do interesu Konfederacji? Próbował przekalkulować na chłodno, czy jest coś, co Hołownia mógłby zrobić, a co zaszkodziłoby bardziej Sławkowi niż jemu, ale szczerze ciężko mu się w tej chwili myślało jakkolwiek chłodno. Od Szymona w jego mieszkaniu – czegoś, co ledwie kilka dni temu wydawało się niezaprzeczalnie poza jego zasięgiem – dzieliło go wysłanie jednej wiadomości. Jak na wyciągnięcie ręki, zakazany owoc wisiał przed nim dojrzały i gotowy do zerwania.

To było głupie, absurdalnie głupie, nieodpowiedzialne, szczeniackie, impulsywne – słyszał teraz w głowie wypowiadane wściekłym półgłosem Bosaka. Nie miał jeszcze sensownych argumentów przeciwko tym zarzutom, sam nie umiał powiedzieć, dlaczego wpisywał teraz lekko drżącymi rękami adres swojego wynajętego warszawskiego mieszkania w okno twitterowego czatu. Trochę liczył, że z tej rozmowy wyniknie coś, co uzasadni podejmowane absurdalne ryzyko. A trochę po prostu go to ryzyko podniecało, granie w grę o nieznanych zasadach i z nieznaną nagrodą sprawiało, że czuł przyjemne buzowanie w całym ciele. Fascynowały go ruchy Hołowni, polityk był w tej chwili jak najbardziej wciągająca powieść detektywistyczna, stanowił zagadkę, której Mentzen nie mógł się oprzeć. Przecież Sławek był inteligentny i popularny, cokolwiek by się nie miało w najgorszym scenariuszu stać, będzie umiał wymyślić, jak wyjść z tego z twarzą. Nawet po intensywnej acz krótkiej histerii związanej z “aferą piwną”, zaufanie do jego osoby ciągle rosło. Mentzen czuł się niezwyciężony.

Wziął głęboki wdech i kliknął “Wyślij”. Sam adres, bez żadnych ozdobników. Na potyczki słowne będą mieli wystarczająco dużo czasu, przynajmniej taką Sławek żywił nadzieję. O ile Szymon w ogóle przyjedzie. O ile będzie faktycznie chciał z nim rozmawiać, nie wyzwie go od ruskiej onucy i nie wyjdzie jak Stanowski z wywiadu z Maciakiem. O ile… Było tak dużo niewiadomych różnych potencjalnych scenariuszy wdzierających się do głowy Mentzena, że postanowił nie marnować na nie czasu i zamiast tego zająć się robotą.

 

A roboty było sporo. Rozejrzał się dookoła siebie. Mieszkanie nie było sprzątane od dobrego tygodnia, opakowania po jedzeniu na wynos i puste szklanki nagromadzone przez kilka dni piętrzyły się na stole, w kątach zaczynały się już formować kłęby kurzu, blat kuchenny był lepki od rozlanego tam dwa? trzy? dni temu piwa, śmieci pod zlewem śmierdziały okrutnie i praktycznie same wychodziły z kosza. Sławek wzdrygnął się, nienawidził sprzątać i zawsze odkładał to na ostatnią chwilę. Cóż, ta chwila właśnie nadeszła, pomyślał zbierając pospiesznie losowe porzucone naczynia i niosąc je do kuchni. Boże, a w co on ma się ubrać? Głupio byłoby we własnym domu siedzieć w koszuli, jakby stroił się specjalnie na spotkanie z Hołownią (przecież dokładnie tak było, podpowiedział złośliwie jakiś głos z tyłu głowy), ale nie miał ze sobą w Warszawie za dużo alternatywnych opcji, chyba tylko spraną koszulkę jakiegoś zespołu i wyciągnięty dres. Poczuł się bardzo głupio mając rozterki jak nastolatka przed pierwszą randką, dlaczego aż tak się tym denerwował? To przecież tylko Hołownia. Tylko Szymon Hołownia w jego domu, sam, w nocy. Potrząsnął głową, starając przywołać się do porządku.

 

***** ***

 

Szymon Hołownia faktycznie się pojawił, faktycznie był sam i faktycznie było to w nocy, ledwo kilka minut po zapowiadanej dwudziestej. Mentzen zdążył po pobieżnym ogarnięciu mieszkania wziąć jeszcze szybki prysznic, naciągnąć na siebie t-shirt, zauważyć jak prześwitują mu przez niego sutki, zmieszać się nie wiadomo dlaczego, zmienić t-shirt na białą koszulę z podciągniętymi rękawami, skląć się w duchu za sprawdzanie w lustrze jak wygląda co najmniej tak skrupulatnie, jakby zaraz miał wyjść na debatę, popsikać się wodą toaletową i za to również się skląć – kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi, jednym krótkim sygnałem, który sprawił, że jego serce poderwało się w ekscytacji. Nie wiedział kompletnie, czego się spodziewać, a to zdawało się zamieniać krew w jego żyłach w żywy prąd. Bardzo starając się tego po sobie nie pokazywać, otworzył drzwi i szybko zaprosił stojącego za nimi Szymona Hołownię, swojego zaciętego wroga, lidera Polski 2050, marszałka sejmu, do środka.

Przez dłuższą chwilę żaden z nich się nie odzywał, napięcie wisiało w powietrzu jasno oświetlonego przedpokoju w namacalny wręcz sposób. Patrzyli tylko na siebie nawzajem, jakby obaj próbowali wybadać telepatycznie sytuację, uchronić się przed zrobieniem fałszywego ruchu na tym nowym, nieznanym gruncie.

Szymon miał na sobie bluzę z kapturem, który, sądząc po stanie nieładu jego włosów, jeszcze niedawno musiał mieć naciągnięty na głowę. Lustrował go teraz w skupieniu błękitnymi oczami, jakby szukając jakiegoś znaku, zatrzymując się dłużej na wciąż jeszcze wilgotnych włosach Mentzena.

–Byłem- byłem na siłowni. – powiedział głupio. Serio, Sławek debilu, to jest pierwsze, co do niego mówisz?! Starając się zapanować nad rumieńcem zakłopotania pchającym się na jego twarz, zapytał szybko:

–To… nie wiem, napije się pan czegoś? – w sytuacji stresowej konwenanse wzięły jednak górę. – A potem może mi pan powiedzieć, co pan tu właściwie robi. – starał się bardzo, aby jego uniesione brwi wyrażały jedynie chłodną nieufność.

–Ale to ty mnie zaprosiłeś; bo myślę, że w obecnej sytuacji możemy już przejść na “ty”? – Sławek skinął na to tylko głową, wciąż trochę oszołomiony – Może być jakieś białe wino, słyszałem, że lubisz.

–Ale ty przyjąłeś zaproszenie. Widzę, że oglądało się moje materiały? – sparował w obu wątkach jednocześnie.

–Pewnie to jest ostatnia rzecz, jaką powinienem teraz robić, ale cóż, ciekawość wygrała. Czegóż takiego może chcieć ode mnie Sławomir Mentzen? – prawda była taka, że Sławomir Mentzen sam chciałby to wiedzieć. – Nie czuj się wyróżniony, głupotą byłoby nie śledzić materiałów wszystkich moich kontrkandydatów w kampanii.

–Wszystkich? To jakie wino lubi Trzaskowski? Nawrocki? – uśmiechnął się przebiegle i poczuł satysfakcję, kiedy Szymon zmrużył na niego oczy w odpowiedzi, ale nic nie powiedział.

Sławek wykorzystał ten moment, żeby pójść do kuchni po wino, faktycznie białe, jego ulubione, które już chłodziło się w lodówce. Złapał kontakt wzrokowy ze swoim odbiciem w szybie, za którą zachodziło lipcowe słońce, skąpując kuchnię i jego samego w ciepłych odcieniach. Wyglądał… zaskakująco normalnie, jak na burzę emocji buzującą tuż pod powierzchnią. Sytuacja była chyba zbyt dziwna, żeby radził sobie z analizowaniem jej na bieżąco, w tej chwili czuł tylko nieokreślone przyjemne mrowienie w całym ciele, ekscytację, napięcie w oczekiwaniu na sam nie wiedział co.

–Inni kandydaci nie mają wedle wszelkich badań największej szansy rozmontować tego kraju i wepchnąć go w objęcia Putina. – usłyszał wchodząc do salonu i przewrócił oczami, czując, jak na czoło kłębowiska jego emocji zaczyna wysuwać się złość

–A czy ten Putin jest tu teraz z nami?

Szymon rozejrzał się teatralnie.

–Nie wiem, ty mi powiedz, może jego też zaprosiłeś, skoro ja tu jestem, to chyba wszystkiego już można się spodziewać. Ale widzę tylko dwa kieliszki, więc mam nadzieję, że Władimir nie wyskoczy zaraz z szafy.

Tu Sławek mimowolnie parsknął pod nosem. Boże, właśnie za tym tęsknił, w jakiś pokrętny sposób.

–Powiem więcej, nie wyskoczy z niej też pan prezes.

–Bo co, bo nadal nie chce z tobą rozmawiać?

–Może to i dobrze, patrząc po tym, co stało się z tobą po rozmowie z nim.

–Cóż, niektóre sprawy wymagają poświęceń. – Szymon rozłożył teatralnie ręce, uśmiechając się jednak jakby z samozadowoleniem. – Boże, daj, ja to zrobię. – dodał widząc jak Mentzen nie radzi sobie z otwieraczem.

Mentzen miał oczywiście sporą wprawę w otwieraniu wina ze swoją dziewczyną (tudzież żoną), ale fakt, miał kłopot z koncentracją na zdolnościach manualnych, kiedy większość jego umysłu była skupiona na wygraniu przepychanki słownej z Szymonem, a cała reszta na jego śmiejących się drwiąco ale jednak pogodnych oczach, na drobnych zmarszczkach tworzących się w ich kącikach, kiedy Szymon się uśmiechał, na barwie jego głosu, dużo dżwięczniejszej na żywo niż na wszelkich nagraniach, do których Sławek przywykł w ostatnim czasie.

Przekazał Szymonowi chłodną butelkę, na której już zbierały się kropelki kondensującej wody, skutecznie maskując pot zbierający się na dłoniach Sławka. Ich palce oczywiście musiały zetknąć się na krótką sekundę, co nie znaczyło zupełnie nic i nie powodowało u niego żadnej reakcji. Złapał z Hołownią kontakt wzrokowy na ułamek sekundy, zanim ten zabrał się za wino, i mógłby przysiąc, że powietrze dookoła nich robiło się jakby gęstsze. Ależ to wszystko było popieprzone. Ależ to wszystko było ekscytujące.

–No to co, panie Mentzen, za nocne schadzki? – Szymon wyciągnął ku niemu swój kieliszek, uśmiechając się tym swoim przeklętym uśmiechem, który sprawiał, że coś w jego żołądku przewracało się do góry nogami. To chyba chodziło o jego oczy, skonstatował Mentzen, błękitnoszare i zdające się prześwietlać człowieka na wylot. Brwi nad hipnotyzującymi oczami uniosły się nieznacznie i Sławek zorientował się, że wgapiał się w marszałka bez słowa i bez ruchu przez kto wie jak długi moment. Tym razem zdecydowanie się zaczerwienił i przeklął w duchu jasne LEDowe światła, które nie pozwalały mieć złudzeń, że jego rozmówca mógł tego nie zauważyć. Sławek odchrząknął i przeniósł spojrzenie na swój kieliszek. Wziął go do ręki czując, jak serce wali mu a w głowie szumi, mimo że jeszcze nawet nie umoczył w alkoholu ust. Dobry początek.

–Za rozmowy. – Mentzen uniósł swój kieliszek i szybko upił duży łyk na uspokojenie.

Hołownia wyraźnie czuł się swobodniej od niego, bo rozsiadł się jak gdyby nigdy nic na jego kanapie, patrząc na niego jakby z lekkim rozbawieniem. Mentzen zajął więc miejsce w fotelu i starał się wytrzymać spojrzenie.

–Muszę przyznać, – zaczął, kiwając lekko kieliszkiem i starając się roztoczyć wokół siebie aurę mafiozy ze starego filmu – zaimponowałeś mi. Nie spodziewałem się, że będziesz miał odwagę przyjechać. Nie wiem do końca, czy to odwaga, czy głupota, ale na pewno znak, że jednak masz jaja na miejscu.

–Nie mogłem odmówić sobie okazji do rozmowy, od której wiem, że nie uciekniesz. – Szymon uśmiechnął się zaczepnie.

–Cóż, może po prostu podobało mi się, jak się za mną uganiasz. – wyrzucił z siebie Sławek, nie zdążywszy się za bardzo zastanowić, co właściwie mówi. Szymon uniósł na to nieznacznie brwi.

–I co, po to właśnie mnie zaprosiłeś? Żeby zobaczyć, czy tutaj też przybiegnę?

–Coś w tym rodzaju.

–No więc masz mnie, jestem. – Hołownia uraczył się winem nie przerywając kontaktu wzrokowego. Sławek zignorował falę ciepła, jaka rozlała się po jego ciele na te słowa, i również zatopił usta w swoim kieliszku.

 

***** ***

 

Siedzieli i rozmawiali już dobrą godzinę, może więcej, Sławek nie liczył czasu. Za oknami zrobiło się ciemno, a poprzednia butelka wina została zastąpiona nową, jednak nie zdawało im się to przeszkadzać. Czy to alkohol sprawił, że rozmawiali i docinali sobie tak swobodnie, właściwie jak starzy przyjaciele? Sławek czuł się trochę pijany, ale nie w taki sposób, jak po kilku piwach ze swoimi wyborcami – był jakby upojony jakimś dziwnym spokojem i poczuciem spełnienia. Gdzie podział się cały jad z okresu kampanii, jad, który Sławek jeszcze niedawno tak dotkliwie czuł pompowany przez własne serce? Nie tak sobie ten wieczór wyobrażał, ale musiał przyznać, że ani trochę mu to nie przeszkadzało.

Do tej pory uprawiali tak zwaną gadkę-szmatkę, omijając co bardziej drażliwe polityczne kwestie lub tylko drwiąc z nich. Hołownia coraz bardziej imponował Mentzenowi ciętością swojego języka, jednak podziwianie jego warsztatu oratorskiego nie przybliżało go ani trochę do rozwiązania zagadki, jaką stanowił marszałek. Mentzen wpatrywał się w niego chwilę intensywnie, zastanawiając się, na ile może sobie pozwolić. W końcu jednak do społu ze skonsumowanym alkoholem uznał widać, że na sporo, walnął więc z grubej rury:

–Orgia u Bielana.

Nie zdążył dokończyć, bo Szymonowi oczy wyszły z orbit, a wino wytrysnęło z jego nozdrzy, po czym marszałek zaniósł się przeraźliwym kaszlem. Mentzen zesztywniał, przez głowę przemknęło mu, że chyba w takiej sytuacji powinien poklepać go w plecy, nie chciał tłumaczyć się mediom, dlaczego nie tylko Hołownia znalazł się u niego w domu w nocy, ale też tam umarł. Na szczęście mężczyzna odzyskał oddech zanim Sławek mógł spanikować, że nie umie wykonać żadnego manewru Heimlicha ani nic w tym rodzaju. Szymon spojrzał na niego, z zaczerwienioną twarzą i łzami w oczach, i wybuchnął śmiechem. Nie był to może klasycznie ładny śmiech, świszczący i urywany, ale miał w sobie coś, co sprawiało, że Mentzen sam nie mógł zachować neutralnego wyrazu twarzy, i po chwili chichotali już oboje, zupełnie, jakby byli starymi przyjaciółmi na ploteczkach, a nie zaciętymi politycznymi rywalami. Po chwili uspokoili się, ale atmosfera zelżała już i teraz zamiast nieufności wisiało w niej ciągle rozbawienie.

–Co się dzieje u Bielana zostaje u Bielana, ale powiem ci, – tu Hołownia nachylił się konspiracyjnie i Mentzen odwzajemnił ten gest mowy ciała zanim zdołał się powstrzymać – że dwójka to jeszcze nie orgia.

Teraz to Mentzen wybałuszył oczy i rozdziawił usta, co znowu wywołało niepohamowany chichot Hołowni. Sławkowi przemknęło przez myśl, że mógłby się przyzwyczaić do tego śmiechu i do tego uczucia towarzyszącemu mu w klatce piersiowej na jego dźwięk, ale szybko przywołał się do porządku. Czymkolwiek było to, co się obecnie działo, był pewien, że było wyjęte poza nawias ich zwykłych stosunków, jednorazowe i ulotne. Nie chciał myśleć o tym, co będzie dalej, ani o tym, co było wcześniej – chciał trwać tylko w tym momencie jak najdłużej, czując się zupełnie jak na haju.

–No co, nie tylko u was i w Ordo Iuris się takie rzeczy dzieją. – z oczu Szymona tryskały wesołe iskierki. – Stare uczucie widać nie wygasa tak łatwo. Oczywiście, nie słyszałeś nic ode mnie. Nie żebym zresztą sam cokolwiek widział na własne oczy, ale… – tu zrobił znaczącą pauzę i uniósł brwi, po czym opróżnił swój kieliszek. Sławek poszedł w jego ślady i poczynił honory gospodarza domu, dolewając im wina.

–Więc stąd tam Misiek Kamiński… Zastanawiałem się, a media jakoś o nim zapomniały.

–Prawda?! – Szymon wyprostował się gwałtownie i machnął ręką z nowo napełnionym kieliszkiem, nieomal rozlewając jego zawartość. – Pierdolona polityka, podwójne standardy, ja jestem zdrajcą narodu, a o Kamińskim nikt nawet nie pamięta! I jak tu robić politykę w takim kraju?

–Przede wszystkim z głową. – Mentzen zmrużył oczy w złośliwym uśmiechu, w którym nie było jednak prawdziwego jadu.

–I kto to mówi, panie piwo z Mentzenem. – odgryzł się Hołownia.

–No i co? Kilka dni gównoburzy i ludzie zajęli się czym innym, a poparcie nadal rośnie. – Mentzen założył nogę na nogę i odchylił się w fotelu, czując się swobodniej, co pewnie było też po części kwestią alkoholu wypitego na podkładkę jedynie z czitosów i opakowania lodów.

–Przyjmę to jako prorocze słowa.

Ku swojemu własnemu zaskoczeniu Sławek poczuł w tym momencie, że faktycznie nie tylko nie życzył już Hołowni politycznej śmierci, ale wręcz nawet kibicował mu, żeby wylizał polityczne rany i stanął na nogi, tak jak on sam te kilka tygodni wcześniej. Co się z nim działo?! Czyżby budziły się w nim ludzkie odruchy, przesłaniające nawet zdrowy rozsądek? Bo przecież silny Hołownia stał na drodze do jego największego marzenia, jego hipefiksacji, jego mokrego snu – rządów Konfederacji. Ale kiedy patrzył na łagodną twarz marszałka popijającego wino w jego salonie, jakoś nie mógł przywołać w sobie dawnej nienawiści.

 

Konstatacja tej niespodziewanej przemiany wewnętrznej prześlizgnęła się po jego plecach nieprzyjemnym dreszczem. Czy naprawdę tyle wystarczyło, żeby go złamać, czy naprawdę aż tak wiotki był jego kręgosłup moralny? Miła rozmowa przy winku, kilka ciepłych uśmiechów, żarcików, i już był gotów jeść Hołowni z ręki, zapomnieć mu wszystko? Hołownia uwiódł Mentzena, usłyszał wyraźnie w głowie wypowiedziane szyderczym głosem Mazurka i poczuł jak zalewa go fala gorąca, a jego puls przyspiesza. Nie, Sławek był silny, niezłomny, był liderem, był wizjonerem, a nie jakąś miękką pizdą. Nie mógł dać urobić się Hołowni na ładne oczka i charyzmę wyniesioną z TVN-u. To był jego wróg. Nie wolno mu było nawet na sekundę stracić czujności i o tym zapomnieć.

Tak więc Mentzen przypomniał sobie zakrawające o socjal bzdury głoszone przez Polskę 2050. Przywołał w głowie widok Hołowni ściskającego dłoń premiera, tego dziadersa trzymającego Polskę za gardło i wyduszającego z niej życie do społu z Kaczyńskim. Przypomniał sobie całą kampanię, każdy przytyk i drwinę, zarówno ze strony Hołowni, jak i pod jego adresem, przypomniał sobie przyjemny dreszczyk towarzyszący zasłużonej nienawiści. Wreszcie przypomniał sobie oglądaną wcześniej tego dnia konferencję prasową Szymona, jego słowa wypowiedziane o Konfederacji, a więc o nim, bo przecież Mentzen był Konfederacją a Konfederacja Mentzenem. Ekstremiści. Zagrożenie dla Polski. Niegodni rozmowy. Rosyjscy agenci. Tak właśnie o nich myślał, o nim myślał, i żadne ploteczki, nieważne jak przyjazne, nie były w stanie tego wymazać. Złość Mentzena narastała w kontrolowany sposób, niczym napinająca się sprężyna w dobrze naoliwionym mechanizmie, gotowa wystrzelić w cel lada chwila.

 

Jego milczenie i zaduma nie uszły uwagi Szymona.

–O czym tak intensywnie myślisz? Szukasz riposty? – jednak jego głos był ciepły. Sławek wziął głęboki wdech i przeszył go możliwie najchłodniejszym spojrzeniem, przywlekając na twarz maskę bez wyrazu. Przyszła pora na danie główne wieczoru.

–O tym, co tak naprawdę tutaj robisz.

–W tej chwili to głównie piję wino i rozmawiam z kolegą z pracy. – po lekkiej pauzie odpowiedział marszałek, a w jego głosie dało się wyczytać lekką urazę spowodowaną niespodziewaną zmianą tonu rozmowy. I dobrze, taki był właśnie cel Mentzena, i wcale zobaczenie, jak roześmiane wcześniej oczy przygasają nie zacisnęło się nieprzyjemnie na jego żołądku.

–Nie udawaj, że jesteśmy kolegami. – Mentzen prawie wypluł te słowa, gorzkie na jego języku. – Odniosłem wrażenie, że nie jestem dla ciebie nawet partnerem do rozmowy, więc powiedz proszę, co się zmieniło od dzisiejszego popołudnia?

Hołownia otworzył usta a potem je zamknął, pierwszy raz tego wieczoru zbity z tropu.

–Uważam, że trzeba rozmawiać z każdym, co chyba udowodniłem-

–Rozmawiać z każdym, żeby nie dopuścić ruskiej, ekstremistycznej Konfederacji do rządzenia tym państwem, prawda?

Wzrok Szymona stwardniał.

–O twojej partii uważam dokładnie to, co powiedziałem, i nie będę się z tego wycofywać. Tak, wasz program jest szkodliwy i prorosyjski i zrobię wszystko, żeby z nim walczyć. Co nie znaczy, że my dwaj, jako Szymon i Sławomir, nie możemy spokojnie porozmawiać, nieprawdaż?

Mentzen zaśmiał się nieprzyjemnie.

–Czym Tusk cię przekupił, żebyś zniżył się do rozmowy ze mną? A może cię zaszantażował?

Hołownia aż podniósł się na siedzeniu.

–Donald nawet nie wie, że tu jestem. Może trudno w to uwierzyć, ale nie jest moim właścicielem.

–Och, on by się chyba nie zgodził. – zadrwił Mentzen. – Krótko cię trzyma na smyczy.

–Rosja wam płaci aż tak dobrze, czy jesteście w tej waszej partyjce takimi debilami, że wykonujecie jej plan sami z siebie? – Hołownia poczerwieniał i przeszedł do ofensywy.

Mentzen roześmiał się szyderczo.

–Nic nie rozumiesz, absolutnie nic. Ale dobrze, że przynajmniej wreszcie dotarliśmy do punktu, gdzie nie musimy udawać. – Sławek starał się nie myśleć o tym, że dawno nie czuł się tak swobodnie i autentycznie, jak jeszcze chwilę temu rozmawiając przyjaźnie z Szymonem. – Myślę, że już tutaj skończyliśmy.

–Wyrzucasz mnie? – zamrugał z niedowierzaniem Hołownia.

–Powiedzmy, że potrzebuję się przejść. – powiedział Sławek, wstając i mierząc swojego gościa możliwie nienawistnym spojrzeniem.

–Standardy jak nie przymierzając w Kanale Zero, Sławku. – ostatnie słowo było prawie tak wypakowane jadem jak rzeczony kanał reklamami. – Nie wiem, dlaczego spodziewałem się po tobie wyższego poziomu, jednak niepoprawny ze mnie optymista.

Hołownia skierował się jednak ze Sławkiem do przedpokoju. Mentzen narzucił na ramiona płaszcz, bo wieczory bywały tego lata chłodne, drwiąc w twarz wszelkim klimatycznym oszołomom. Mimochodem pomyślał, czy Szymonowi nie będzie zimno w jego cienkiej bluzie, po czym zreflektował się, że przecież go to wcale nie obchodzi. Nienawidził go. Wizja, jak otula drżącego Szymona swoim płaszczem w świetle księżyca, zabłysnęła w jego umyśle i została szybko zdeptana w zalążku, zanim mógł ją zauważyć.

 

Wyszli na ulicę. Mentzen od razu ruszył prosto przed siebie, nie siląc się nawet na pożegnanie z Hołownią, nabuzowany i gotowy pójść gdziekolwiek, gdzie go nogi poniosą, byle dalej od Hołowni, swojego mieszkania i pogmatwanej plątaniny myśli i emocji. Liczył, że polityk zostawi go w spokoju i zajmie się zamawianiem sobie ubera (bo po ostatnich wydarzeniach nie zdecydował się już na podróż w obstawie funkcjonariuszy SOP-u). Jednak jak to często bywało, przeliczył się. Szymon szedł za nim krok w krok, cały czas gadając coś o Zachodzie, upadku standardów demokracji i rozmontowywaniu państwa. Jemu chyba naprawdę zależało na tej rozmowie, skonstatował Mentzen. Nie słuchał go jednak za bardzo, w uszach szumiała mu krew i zaczynała go boleć głowa, a jego krok był w miarę prosty tylko dzięki ogromnemu wysiłku siły woli. Marzył już tylko o tym, aż w końcu Hołownia się znudzi, a on będzie mógł samodzielnie dopić pozostałe w domu otwarte wino i zasnąć, żeby chociaż przez chwilę uciszyć natłok myśli.

Hołowni widocznie nie obchodziło, że mógłby znaleźć się w centrum kolejnego skandalu, gdyby ktoś zrobił im teraz przypadkiem zdjęcie. Jednak w skąpo oświetlonym pobliskim parku, do którego zawędrowali, nie było nie tylko dziennikarzy, ale w ogóle praktycznie nikogo. To byłoby naprawdę dobre miejsce na zebranie myśli, ciche i spokojne, gdyby nie jazgot marszałka. Czy on naprawdę nigdy się nie męczył? Czy nie miał dość Sławka, tak jak Sławek niewątpliwie miał dość jego?

Mentzen w końcu nie wytrzymał i zaczynał się raptownie, odwracając się na pięcie. Nagle znalazł się twarzą w twarz z Hołownią, któremu wypowiedź uwięzła w pół słowa w gardle. Wyższy mężczyzna zatrzymał się wzrokiem na ustach Sławka, a on sam poczuł, jak brakuje mu oddechu i robi mu się gorąco. Trwało to może dwie sekundy zanim Szymon zrobił krok w tył i odchrząknął zakłopotany. Sławkowi wydało się, że się rumieni, chociaż w parkowym półmroku to mogło być tylko jego życzeniowe myślenie – to znaczy, zwykłe przywidzenie.

–Boli mnie głowa, czy ty możesz przestać ujadać chociaż na jedną minutę?! – wybuchł Mentzen.

Hołownia parsknął.

–Widzę, że wracamy do starego dobrego wyzywania się od psów?

–A co, stęskniłeś się?

–Szczerze, przez ostatnie dni można było się stęsknić. Przynajmniej twoje obelgi były zawsze inteligentne w porównaniu do całego tego szamba teraz. Nudy straszne, nic tylko w kółko zdrajca i zdrajca. – Szymon pokręcił głową i uśmiechnął się gorzko.

–Hej, te Lisa były nawet ciekawe. – Sławek nie był w stanie powstrzymać kącików swoich ust przed drgnięciem na wspomnienie twitterowego wysrywu redaktora. Czuł, jak w chłodnym powietrzu znowu wyparowuje z niego złość, tak starannie wcześniej kultywowana. Nie miał już siły z tym walczyć.

Hołownia zaśmiał się krótko, po czym zrobił pauzę, jakby coś rozważał.

–Co do tego, to… Doceniam, że stanąłeś wtedy w mojej obronie. Nie musiałeś.

Sławek ponownie tego wieczoru poczuł, jak w odpowiedzi na miększy ton Szymona, coś trzepoce niebezpiecznie w jego klatce piersiowej.

–Nie schlebiaj sobie za bardzo. Po prostu nie mogłem sobie odpuścić ataku na Lisa.

Na to Hołownia zachichotał, zakrywając usta dłonią. Gdyby Sławek nie był Sławkiem, pomyślałby, że wyglądał nawet całkiem uroczo, kiedy śmiał się, zamiast wygadywać swoje farmazony.

–Co się tak bawi? – zapytał Sławek, zbity z tropu.

–Nieważne… – jednak ramionami marszałka wciąż wstrząsał śmiech.

Mentzen zrobił krok w przód i stanął tuż przed nim, zakładając ręce na siebie i patrząc na niego wyczekująco. Musiał trochę zadzierać głowę.

–No bo… To niby ja jestem chihuahuą, a ty sam brzmisz jak jakiś jamnik kiedy mówisz, że nie możesz sobie odpuścić ataku na lisa. – wydusił z siebie Szymon.

Sławka w tym momencie opuściły resztki pozorów wrogości i wybuchnął śmiechem, szczerym i z pełnej piersi. Napięcie zeszło z niego już zupełnie, miał dzisiaj emocjonalny rollercoaster jak nastolatka, teraz śmiał się do rozpuku w jakimś losowym parku razem z Szymonem Hołownią. Odruchowo złapał go za ramię, czując, że grozi mu utrata równowagi Sam nie wiedział, czy nie obudzi się zaraz ze snu z potężnym kacem.

Obaj stopniowo uspokoili się, ale cień uśmiechu wciąż gościł na ich twarzach. Na ich twarzach, które były stanowczo zbyt blisko siebie, ale żaden z nich się nie odsuwał. Ręka Mentzena wciąż spoczywała na ramieniu Hołowni, w którego wzroku dało się teraz dostrzec jakąś nową powagę, nowy rodzaj napięcia. Sławek poczuł, jak krew uderza mu do głowy a w uszach szumi, odcinając wszystkie inne dźwięki, tak jakby znalazł się poza normalną czasoprzestrzenią. Było między nimi coś elektrycznego, jak gdyby znajdował się w sile przyciągania pola magnetycznego szarych oczu Szymona. Dał się przyciągnąć.

Kiedy ich usta spotkały się, Mentzen początkowo zesztywniał, zbyt oszołomiony i przytłoczony zarówno ciepłem ust Hołowni, jak i własnym bijącym szaleńczo sercem. Jednak już po chwili odzyskał swój typowy animusz i sam pogłębił pocałunek, wpijając się z mocą w usta Szymona. Zirytowany staniem na palcach (kiedy stanął na palcach?), chwycił go za kark i przyciągnął bliżej do siebie, całując go tak zachłannie, jakby chciał go pożreć, wkładając w ten pocałunek całą moc wszystkich przeżytych tego dnia emocji. Szymon nie pozostawał mu dłużny, napierając na niego, zaciskając dłoń na jego włosach, przygryzając jego wargę. Sławek kompletnie nie miał przestrzeni myśleć o czymkolwiek dalej niż na sekundę do przodu, kolejną sekundę zatracania się w przyjemności, która ogarnęła jego ciało i duszę żywym płomieniem.

Rzeczywistość jednak przypomniała im o sobie boleśnie, kiedy obok nich eksplodował dźwięk tłuczonego szkła. Mężczyźni odskoczyli od siebie, zarumienieni i bez tchu, i wbili wzrok w ciemność.

–WYPIERDALAĆ Z POLSKI PEDAŁY!!!!!!!!!!!! – zawyła ciemność.

Notes:

Witaj fanfikowy podróżniku! Dotarłeś aż do końca rozdziału, dlatego w nagrodę za Twój trud chcę Cię zaprosić na event organizowany w ramach społeczności Ku pokrzepieniu serc (do której serdecznie zapraszamy btw!):

 

Podczas kampanii mówiliśmy, że smutna by to była chwila, gdyby alfons zastąpił debila. Niestety, pomimo naszych najlepszych intencji, starań i modłów, ta chwila nadchodzi.
Postanowiliśmy się jednak nie poddawać czarnej rozpaczy i chociaż trochę umilić sobie 6 sierpnia! Dlatego zapraszamy wszystkich do wzięcia udziału w evencie Dziady część V!

 

Kiedy? 6 sierpnia
Gdzie? AO3
Co muszę zrobić? Napisać fanfik lub narysować fanart, opublikować go na AO3 i dodać do kolekcji Dziady_czesc_V.

 

Zasady:
1. Prace publikujemy 6 sierpnia.
2. Prace powinny zawierać Karola Nawrockiego. Nie musi on natomiast być głównym bohaterem. Wystarczy, że będzie miał cameo!
3. Prace dodajemy do kolekcji Dziady_czesc_V i tagujemy je również jako Dziady część V.
4. Każdy może opublikować tyle prac ile chce.
5. Prace mogą być podpisane lub anonimowe.

 

Pióra i ołówki w dłoń, kochani! Odpowiedzią jest sztuka!