Chapter 1: Luffy to szczęśliwy drań
Chapter Text
☠ east blue saga ☠
W beczce było ciemno i ciasno, jednak takie rzeczy nigdy nie przeszkadzały Luffy'emu, który był przyzwyczajony do spania w naprawdę dziwnych miejscach. Prawie został wciągnięty przez wir wodny, a teraz prawdopodobnie nie mógł nic zrobić, by poprawić swoją sytuację. To znaczy mógł wcześniej faktycznie na to uważać, ale teraz już na to za późno.
Dlatego zdał się na swoje szczęście i poszedł spać. Może morze wyrzuci go na brzeg zanim za bardzo zgłodnieje. Z przyzwyczajenia rozciągnął swoje haki wokół najbliższego obszaru, jednak nikogo nie wyczuł, a szum morskich fal i niewielkie kołysanie szybko go uśpiło. Cóż, miał nadzieję że trafi na jakiś statek albo wyspę. Byłoby miło.
***
Wstrząsy wybudziły go ze snu. Ktoś chyba pchał beczkę, bo wydawało mu się, że wszystko się kręci. Razem z nim. Nie było to zbyt przyjemne, więc z ulgą stwierdził, że sen znów bierze nad nim górę.
Resztki jego świadomości wychwyciły, że się zatrzymał. Już miał całkowicie stracić przytomność, gdy dotarło do niego, że przecież nie jest już na morzu. Oh, to było miłe. W takim wypadku mógł się już wydostać. I znaleźć coś do jedzenia, jak już o tym mowa.
Słyszał przytłumione głosy, jednak nie starał się ich rozumieć. Ludzie na górze wydawali się irytujący, więc nie obchodziło go zbytnio to, co mieli do powiedzenia.
– To była wspaniała drzemka! – zawołał z uśmiechem, rozbijając otwór beczki i nokautując dwóch nieznajomych.
Z przyzwyczajenia złapał za kapelusz, sprawdzając, czy na pewno jest tam, gdzie powinien. Następnie uśmiechnął się zadowolony i wyszedł na powierzchnię. Nic się nie chwiało, więc prawdopodobnie znajdował się na wyspie. Cool.
– Macie tu jakieś żarcie? – spytał różowowłosego dzieciaka, jednak ten patrzył z przerażeniem na coś za nim.
Zmarszczył brwi i obrócił się. Nic tam nie było. Machnął ogonem z irytacją, po czym dotarło do niego, dlaczego dzieciak wydawał się tak przestraszony. Uderzył się w czoło, przeklinając fakt, że zapomniał schować ogon do spodni.
– K-kim ty jesteś? – spytał różowowłosy, odsuwając się od niego.
Luffy już powinien przyzwyczaić się na taką reakcję, jednak i tak się skrzywił. No dalej, koci ogon chyba nie był aż tak straszny? Są gorsze rzeczy, na przykład nie jedzenie mięsa przez tydzień.
Ah i znów przypomniało mu się, jak głodny jest.
– Mam na imię Luffy i zostanę Królem Piratów. To macie to jedzenie, czy nie?
– Jesteś piratem?!
Pisk dzieciaka dźwięczał mu w uszach, przez co skrzywił się boleśnie. Czuły słuch był częstym atutem, jednak coraz częściej widział jego wady. Na dodatek po tym, jak jego braci wypłynęli. Samotne (no, prawie) życie przez trzy lata sprawiło, że jego nawyk “wyłączania” czułego słuchu praktycznie zniknął. Przez to będzie musiał na powrót przyzwyczajać się do ustawiania odpowiedniej głośności dla otoczenia, co kiedyś wychodziło mu już naturalnie. Skrzywił się. Myślenie o tym nigdy nie było dobrym wyjściem, przez to zaczęła boleć go głowa.
Postanowił zostawić irytującego człowieka tam gdzie stał, samotnie idąc w stronę zapachu jedzenia. Sądząc po ilości różnych znajomych zapachów i pudełek prawdopodobnie wylądował w magazynie lub czymś takim. Fajnie.
Z roztargnieniem zauważył, że jeden z piratów uciekł, podczas gdy dwójka, którą uderzył dalej leżała na podłodze, a różowowłosy dzieciak patrzył na niego w szoku. Po chwili jednak pobiegł za nim.
– Nie ważne. Musisz uciekać, póki pani Alvida cię nie znalazła! – zawołał za nim, na co Luffy odwrócił głowę w jego stronę.
– Alvida? A kto to?
– To kapitan piratów, jesteś w jej magazynie. Ma maczugę i jest bardzo silna, i… nie jedz, kiedy twoje życie jest zagrożone!
– Jesteś strasznym cykorem, co? – spytał Luffy ze śmiechem. Następnie wrzucił do buzi jabłko. Zauważył, że ten dalej się gapi na jego ogon. – Mam diabelski owoc.
Właściwie nie kłamał, to sprawa dzieciaka, jak to zrozumie. Teraz najwyżej nie mógł używać swojej prawdziwej mocy owocu, jakie to irytujące. Ale przynajmniej jego bracia, gdyby go teraz widzieli, byliby dumni, że udało mu się wybrnąć z tej sytuacji. A raczej że udało im się wbić mu do głowy jak ma się zachować, gdy przypadkiem pokaże swoje kocie cechy.
– Ah… nie wiedziałem, że istnieją – mruknął, chyba do siebie. Luffy jedynie wzruszył na to ramionami, nie mając zamiaru na to odpowiadać. Był bardziej zajęty plądrowaniem całego jedzenia, które mógł znaleźć.
– Naprawdę chcesz zostać Królem Piratów? Nawet jeśli wszyscy mówią, że to niemożliwe? – spytał dzieciak po chwili ciszy, bo najwidoczniej lubił częste zmiany tematów. Luffy spojrzał na niego krótko, po czym dotknął swojego kapelusza z nostalgicznym uśmiechem.
– Tak, to moje marzenie. Nie obchodzi mnie, jeśli zginę w trakcie jego realizowania lub coś takiego – odparł w końcu, patrząc na różowowłosego z powaga. Wydawało mu się, że ten walczy sam ze sobą, by coś wyznać. Jego haki było burzliwe, mógł to odczuć, gdy trochę się skupił. Oh, a przy okazji zauważył, że zbliżało się do nich kilka osób.
– Czy myślisz, że mogę dołączyć do marynarki? – spytał cicho, a z ust hybrydy wyrwało się ciche "O?". dzieciak jednak wstał nagle, wydobywając całą pewność z siebie. – Na pewno to zrobię! A potem złapię Alvidę i innych piratów! Spełnię swoje marzenie!
– Kogo zamierzasz złapać, co? Coby! – zapytał ktoś, po czym spojrzał na Luffy'ego. – To nie Roronoa Zoro, idioci, tylko jakiś głupi dzieciak!
Nad nimi uniosła się masywna, kobieca postać. W ręce trzymała ogromną maczugę, a jej twarz była rozciągnięta w grymasie złości. Na pierwszy rzut oka trochę przypominała Dadan, jednak po dłuższym namyśle, Luffy stwierdził, że jej nie lubił. Wcale nie miała tej atmosfery domu i bezpieczeństwa, którą emanowała jego przyszywana matka. Dlatego nie czuł się źle, obrażając ją.
– Co to za gruby babsztyl? – spytał Luffy, jakby nie wyczuwał napiętej sytuacji, po czym pokazał na kobietę.
Piraci zdawał się być zszokowani tym, co powiedział. Co było w tym takiego dziwnego? Czyżby nie widzieli, że jest gruba?
– L-luffy! Nie mów tak, to Alvida, najp… NAJWIĘKSZY SPASIONY BABSZTYL NA TYCH MORZACH – Coby wrzasnął, a Luffy zaśmiał się. Najwidoczniej jednak był trochę odważny. Może mógłby go polubić.
– COBY!
Kobieta zamachnęła się na nich swoją maczugą, jednak Luffy odskoczył, ciągnąc za sobą dzieciaka. To, że nie mógł używać teraz mocy swojego owocu, było naprawdę słabe. Oraz że nie znał innego haki prócz obserwacji. To naprawdę ból.
Jednak już po chwili mógł się przekonać, że kobieta nie grzeszy zwinnością. Uśmiechnął się, uderzając ją w brzuch. To odrzuciło ją do tyłu. Wpadła na swoich podwładnych i potoczyli się w stronę wyjścia z magazynu.
Luffy pobiegł za nimi. Został otoczony przez piratów, jednak za pomocą wysuniętych, ostrych pazurów szybko ich pokonał. Nawet nie zauważył, gdy razem z Albeitą, czy jak ona miała, znaleźli się w lesie, gdzie musiał unikać spadających na niego drzew. Przynajmniej byli na tyle daleko, że Coby nie mógł go zauważyć. Uśmiechnął się dziko, odrzucając ręce do tyłu.
– Gomu Gomu no… – zaczął, na co kobieta uniosła broń. – BAZOOKA!*
Dłonie uderzyły prosto w jej brzuch, posyłając ją wysoko w powietrze. Już po chwili stracił ją z oczu. Zaśmiał się zadowolony i wrócił do reszty piratów, którzy powoli odzyskiwali przytomność.
– Gdzie pani Alvida?!
Luzie wołali do niego, starając się dowiedzieć, co się stało z ich kapitanem, na co wsadził palec do swojego ludzkiego ucha i zaczął w nim dłubać.
– Pokonałem ją. Poleciała dość daleko, więc nie wiem, czy ją znajdziecie.
Nie zwracał uwagi na głośne skargi skierowane w jego stronę, szukając wzrokiem tego, którego Alvida nazywała Coly'm czy jakoś tak. Polubił dzieciaka, chociaż na początku zdawał się być tchórzem.
Szybko udało mu się go znaleźć, więc podszedł do niego i złapał za rękę, wyciągając z tłumu.
– Hej, głupki! Coly zamierza wstąpić do marynarki, więc dajcie mu łódź i pozwólcie odejść! – rozkazał, przeszywając ich poważnym spojrzeniem. Piraci mieli na tyle rozsądku, by od razu go posłuchać.
– To Coby… – wyjąkał jedynie tamten, wydaje się, że jeszcze nie doszła do niego cała ta sytuacja.
– Jak powiedziałem.
Razem z wciąż zszokowany różowowłosym wsiedli na łódkę i czym prędzej odpłynęli z wyspy. Luffy śmiał się wesoło, podczas gdy dzieciak zabrał się za ustawianie żagli. Sprawdzał też coś na zabranej ze sobą mapie, więc może był nawigatorem? A przynajmniej wiedział, jak żeglować. Cóż, to dobrze, dzięki temu się nie zgubią. Chociaż to nie tak, że Luffy jakoś bardzo martwił się czymś takim. W końcu to dalej może być wspaniała przygoda, nawet jeśli nie wiesz, kiedy trafisz na jakiś ląd!
Do czasu, aż nie zabraknie jedzenia, oczywiście. Ale w głownie Luffy’ego, jego łódka zawsze miała niewyczerpywalny zapas mięsa, więc nawet nie myślał o czymś takim.
– To co, zamierzasz płynąć na Grand Line? – spytał różowowłosy w chwili, gdy wyspa była już jedynie małym punktem na horyzoncie.
– Tak, shishishi! Dlatego muszę mieć silną załogę! Na przykład tego gościa, o którym mówił ten babsztyl. Jak on tam miał? – Luffy przekrzywił głowę w zamyśleniu, a jego ogon uderzał o deski łódki.
– Chodzi ci o Roronoę Zoro, słynnego łowcę piratów. Teraz przetrzymują go w bazie marynarki – powiedział Coby, na co zmarszczył brwi.
– Hę? Czyli nie jest taki silny!
– Jest bardzo silny, ludzie nazywają go potworem! To wręcz bestia! Jeszcze nikt go nie pokonał!
– Świetnie. W takim razie zdecydowałem. Chcę go w swojej załodze, shishishi.
Luffy odwrócił głowę w stronę morza, nie zwracając uwagi na różowowłosego, który próbował go odwieść od tego pomysłu.
Więc na tym morzu był ktoś, kogo też nazywali potworem lub bestią? Po prostu nie mógł się doczekać, by go poznać. Nawet jeśli okaże się być zwyczajnym człowiekiem, zapewne będzie dość interesujący.
___
wyjaśnienia technik:
* gomu gomu no bazooka - myślę, że nie trzeba tłumaczyć, ale w pl mandze jest to “gum-gumowa bazooka"
Chapter 2: Spotkanie z pierwszym towarzyszem
Summary:
Luffy z Coby'm trafiają do Shells Town! Luffy używa swojej kociej formy przez pół rozdziału, Zoro jest szantażowany, a Helmeppo sterroryzowany, to wszystko w ciągu zaledwie kilku minut.
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Okazało się, że wyspa, na której mieli znaleźć Zoro nie była wcale tak daleko. Coby był serio dobry, naprawdę trafili tam gdzie chcieli! I to w zaledwie jeden dzień! Może Luffy powinien poszukać też nawigatora. Cóż, zastanowi się nad tym później. I tak najważniejszy był muzyk.
Ludzie w miasteczku dziwnie reagowali na imiona “Zoro” oraz “Morgan”, co było dość zabawne. Luffy tym razem upewnił się, że ogon był schowany w nogawce jego dość długich niebieskich spodni, a uszy pod kapeluszem. Nie chciał dać się zdemaskować tak jak ostatnio. To nawet jak na niego było dość głupie. Na szczęście w tej formie nie miał wąsów ani futra, a pazury mógł wysuwać i z powrotem je chować, więc wyglądał całkowicie normalnie.
Mimo to nie mógł się powstrzymać, od szukania swoim haki złych zamiarów skierowanych w jego stronę. Może ktoś rozpoznałby w nim dziwnego dzieciaka-kota z Dawn? Wtedy nie ukrywał się za bardzo. Ciągle biegał po wiosce z uszami i ogonem na widoku. Ale wtedy był dzieckiem i robił wiele głupich rzeczy (w zasadzie dalej je robi, ale lubi udawać, że tak nie jest).
– Z bliska wydaje się dość solidna – uznał Luffy, gdy stanęli przed bramą, prowadząca do bazy marynarki. No i wyglądała głupio, ale tego wolał nie przyznawać, skoro Coby chciał zostać marynarzem. Pewnie każda baza tak wyglądała, trochę słabo.
– Tak… a ty co robisz?! – Coby zawołał na niego, gdy zauważył, że był w trakcie wdrapywania się na mur.
Ledwo się powstrzymał od rozciągnięcia ręki. Zamiast tego po prostu wbijał pazury w mur, mozolnie na niego wchodząc. Obrócił głowę, starając się nie spaść i spojrzał na dzieciaka zdziwiony.
– Idę zobaczyć tego potwora, a co innego?
– Na pewno nie trzymają go na widoku! Przynajmniej udaj, że wcale nie siedzisz na murze!
Tym razem Coby się mylił, bo gdy tylko Luffy spojrzał na plac za murem, zobaczył przywiązanego do pala mężczyznę zgodnego z opisem różowowłosego. Czarna chusta na głowie, jasna bluzka, zielona przepaska na brzuchu, czarne spodnie. Tylko mieczy brakowało. Ile on tam ich miał? Dwa? Trzy? Nie, czekaj, tylu nie byłby w stanie złapać, chyba że ma trzy ręce.
Jakby tak było, byłby naprawdę cool.
Luffy wzruszył ramionami i podciągnął się. Zmienił się w małego kota nim ktokolwiek mógł go zauważyć, po czym usadowił się na murze, machając ogonem i przekrzywiając łeb. Coby wystawił kawałek głowy nad mur, starając się pozostać w ukryciu. Wydawał się przerażony uwiązanym mężczyzną, co rozśmieszyło jego towarzysza. W końcu co ten cały “potwór” mógł im teraz zrobić?
Luffy zeskoczył na ziemię, czemu towarzyszył przestraszony pisk Coby’ego. Wywrócił oczami, no bo proszę, co mogłoby mu się stać? Nakrzyczy na niego?
Stanął naprzeciwko więźnia, patrząc mu w oczy. Nie widział w nich nienawiści, jedynie pewien rodzaj przytłumionej ciekawości. Po chwili jednak mężczyzna zmarszczył brwi.
– Lepiej stąd idź, kociaku, nim ktokolwiek cię zauważy – mruknął cicho, co Luffy jednak usłyszał. Prychnął. Chciał powiedzieć, że wcale nie jest kociakiem (jest już dorosły!), jednak w ostatniej chwili się powstrzymał. Po chwili jednak doszedł do niego sens całego zdania, na co przekrzywił głowę, zaintrygowany.
Roronoa Zoro, potężny łowca nagród, którego obawiają się nawet cywile, w takiej sytuacji martwi się o jakiegoś kota?
– Luffy! Wracaj tutaj! – Coby krzyczał szeptem, starając się przywołać go z powrotem, na co tylko westchnął. Nie był dzieckiem, poradziłby sobie z każdym na tej wyspie, ich haki było słabe. Jedynie ten cały Zoro sprawiał wrażenie silnego, przez co Luffy zastanawiał się, czemu jeszcze nie uciekł.
W tym momencie przez mur przeszła mała dziewczyna, niosąc z uśmiechem jakieś zawiniątko. Twarz jeńca dalej była tak samo poważna jak wcześniej, jednak jego haki pokazywało, że jest zdenerwowany i martwi się o dziewczynkę. Luffy zachichotał cicho. Od początku wiedział, że to spoko koleś!
– Spadaj stąd, dzieciaku – warknął, jednak ona nic sobie z tego nie robiła.
– Pomyślałam, że pewnie jesteś głodny, dlatego zrobiłam onigiri! To mój pierwszy raz, ale bardzo się starałam, więc-
– Nie jestem głodny! Bierz to i spadaj stąd!
Luffy spokojnie obserwował całą sytuację, owijając łapki ogonem. Dziewczynka wydawała się smutna przez to, że ten koleś na nią nakrzyczał. Luffy był trochę zirytowany, w końcu kto odmawia darmowego jedzenia? Szybko jednak zrozumiał sytuację, gdy przyszedł do nich jakiś rozpieszczony bachor, przypominający mu tych szlachciców z Goa. Na jego widok wydobył z siebie głuche warknięcie, jeżąc sierść.
Blondyn tylko pogorszył swój obraz, wyrzucając kulki ryżowe dziewczynki i niszcząc je jedynie dlatego, że były dla niego zbyt słodkie. Luffy oczywiście kłóciłby się z tym, ponieważ jedzenie zawsze jest dobre, nawet zbyt słodkie! Jedyną rzeczą, która mu kiedykolwiek nie smakowała, był jego owoc. Bachor następnie nakrzyczał na małą i kazał ją wyrzucić za mur. Wtedy Luffy zrozumiał, dlaczego Zoro niczego od niej nie chciał.
Wkurzony powiększył się do prawdziwych rozmiarów tej formy i zawarczał. Był trochę wyższy niż blondyn, prawdopodobnie przypominał bardziej panterę niż kota (właściwie zawsze przypominał panterę, jednak sam określił siebie kotem i jakoś nikt nigdy nie chciał wyprowadzać go z błędu). Blondyn upadł na tyłek, przerażony, a reszta marine musiała go bronić. Zaśmiał się z tej sceny.
– Nie jesteś zbyt mocny, co, draniu? – spytał, okrążając go, a dzieciak prawie popuścił ze strachu.
Gdy stwierdził, że wystarczy z tym zastraszaniem, wziął dziewczynkę za kark i kiwnął głową do uwięzionego mężczyzny na znak, że zabierze ją w bezpieczniejsze miejsce. Tamten zdawał się rozumieć, o co mu chodziło, bo jedynie się uśmiechnął. Następnie jednym skokiem pokonał mur, ściągając po drodze Coby’ego i zniknął za budynkami.
Odstawił dziewczynkę i otrzepał się z kurzu, który osiadł na jego czarnym, zazwyczaj lśniącym futrze. Rzucił okiem na dwójkę, którą ze sobą zabrał. Coby właśnie sprawdzał, czy z młodą wszystko w porządku. Kiwnął na to z zadowoleniem głową i wrócił do bazy, czekając aż wszyscy marines wyjdą. Następnie ponownie z łatwością przeskoczył mur, zmieniając się jednak w locie w człowieka.
– Czym ty jesteś? – spytał mężczyzna, patrząc na niego w lekkim szoku, na co się zaśmiał.
– Cóż, jestem Luffy – odparł z niego bezczelnym uśmieszkiem, co Zoro po chwili odwzajemnił.
– Hmpf, na pewno jesteś interesujący – parsknął, prostując się na tyle, na ile pozwalały jego więzy.
– Tak, a ty na pewno masz pecha. Głupi bachor nie mówił szczerze o uwolnieniu cię – powiedział prosto, jak to miał w zwyczaju, patrząc jak twarz mężczyzny się zmienia. Był teraz ostrożniejszy.
– Niby skąd to wiesz?
– Czuję, kiedy ktoś kłamie. Nazwij to zwierzęcym instynktem lub czymś. – Wzruszył ramionami. Nie zamierzał mu mówić o haki, a przynajmniej do czasu, aż zostanie jego towarzyszem. Postanowił odwrócić jego uwagę od tego tematu. Jego wzrok spoczął na rozgniecionych kulkach ryżowych. – Będziesz to jadł? Nic nie jadłem, od kiedy tu trafiłem, bo chciałem cię zobaczyć. Wiesz, sławny jesteś.
– Za to ty jesteś idiotą – zripostował Zoro, na co zachichotał. – I tak, będę to jadł. Nawet nie waż się tego tknąć.
Luffy uśmiechnął się jedynie i zebrał jak najdokładniej onigiri, próbując strzepać z nich piach. Następnie wepchnął je do buzi nowego przyjaciela (choć ten jeszcze o ich przyjaźni nie wiedział). Zoro przełknął wszystko praktycznie na raz, po czym kaszlał przez chwilę.
– Faktycznie słodkie… – wychrypiał, na co Luffy znowu się zaśmiał. Uspokoił się jednak, gdy ten spojrzał na niego poważnie. – Przekaż tej dziewczynce, że było pyszne. I że dziękuję.
– Hahaha! Jasne, Zoro! Wiedziałem, że jesteś spoko. Hej, nie chcesz może dołączyć do mojej pirackiej załogi? – spytał po chwili, przechylając głowę z zaciekawieniem widocznym w oczach.
– Zostać piratem? Nie, dzięki, koleś. Nie zamierzam zniżać się do poziomu jakichś pospolitych przestępców.
Luffy nadąsał się.
– Nie jestem pospolitym przestępcą, tylko osobą, która zostanie Królem Piratów.
– To żadna różnica.
– Nie prawda!
– Prawda.
– Nie!
– Tak.
– Nie!
– Tak i przestań zaprzeczać, do cholery!
– Nie umiesz przegrywać, Zoro! – zawołał Luffy, śmiejąc się głośno, na co mężczyzna prychnął zirytowany.
– Ty za to jesteś głupim dzieciakiem. Wiesz w ogóle, co to znaczy, zostać Królem Piratów?
– Uh? Jasne, że wiem! Jesteś wtedy najbardziej wolnym człowiekiem na świecie. Ale słuchaj, odwiążę cię i zostaniesz moim towarzyszem. To jak, zgoda?
– Dopiero co ci odmawiałem! Nie zostanę piratem! Mam już jeden cel w życiu.
– Przecież i tak ludzie mówią, że jesteś złym człowiekiem. Co ci szkodzi? – spytał zmęczony. Wiedział, że szukanie towarzyszy może być męczące, ale nikt nie mówił mu, że przekonanie kogoś, by do niego dołączył będzie jeszcze gorsze. Cóż, nie żeby Luffy zamierzał się poddać. Już polubił tego Zoro i nawet bez haki wiedział, że jest spoko. Nie wypuści go tak łatwo.
– Nie obchodzi mnie, co myślą o mnie inni! Żyję według moich własnych przekonań i nigdy w życiu nie zrobiłem ani nie zrobię czegoś, czego musiałbym się wstydzić. Dlatego właśnie nie zostanę piratem – powiedział, nagle całkowicie poważny.
Luffy aż wibrował z podniecenia. Myśleli tak samo! Nie zamierzał robić czegoś, czego by żałował, czyli to praktycznie tak jak Luffy i jego bracia – żyć bez żalu! A Luffy upewniłby się, że Zoro nie żałuje przyłączenia się do niego, więc wszystko było dobrze.
– W porządku! Postanowiłem, że na pewno trafisz do mojej załogi i już! Shishishi.
– Kto ci dał prawo za mnie decydować, idioto?!
Luffy’ego jednak za bardzo nie obchodziło, jakie skargi ma jego nowy towarzysz, pokazując to bardzo efektownym dłubaniem w uchu.
– Słyszałem, że posługujesz się kataną?
– Tak sądzę, przynajmniej wtedy, gdy nie mam związanych rąk – odparł nieco zrzędliwie. Luffy pomyślał, że też byłby zirytowany, nie mogąc się zmieniać lub rozciągać.
– Więc gdzie je trzymasz? – spytał wyraźnie zaintrygowany, nie widząc nigdzie broni mężczyzny.
– Nie mam ich przy sobie, idioto! Ten głupi synalek mi ją zabrał. Moją najcenniejszą katanę, od której cenniejsze jest jedynie moje życie-!
Urwał wpół słowa, jakby zauważył, że posunął się za daleko, spoufalając się z nieznanym dzieciakiem. Luffy jednak jedynie się uśmiechnął.
– Świetnie! W takim razie znajdę go i zabiorę twoją super-ważną katanę! A jeśli będziesz chciał ją z powrotem, będziesz musiał się do mnie przyłączyć! To idealne rozwiązanie, prawda?
– To szantaż, cholerny draniu!
Luffy zachichotał, spoglądając na niego zza ronda kapelusza.
– Fakt, jednak zauważ, że ja jestem piratem. Shishishi.
Wstał, gdyż w połowie rozmowy postanowił usiąść, po czym otrzepał się. Ruszył w stronę bazy, pogwizdując pod nosem jakąś melodię. Tylko dzięki swojemu czułemu słuchowi usłyszał, jak Zoro zastanawia się, czy on (Luffy) zwariował. Zaśmiał się na to pod nosem. Był ciekaw, jak jego pierwszy towarzysz zareaguje na wieść, że nie jest do końca człowiekiem. Miał nadzieję, że nie postanowi przestać z nim przez to pływać. Oczywiście wtedy nie będzie go zatrzymywał.
Dziwnym trafem nigdzie w pobliżu nie było żołnierzy. Musiał użyć haki, by jakiegokolwiek znaleźć. Najwyraźniej wszyscy byli na dachu. Dziwne. I głupie. Czy nie powinni bardziej przykładać się do pilnowania bazy? Jego dziadek pewnie nie pozwoliłby na coś takiego.
Luffy wzdrygnął się na myśl o treningu dziadka, po czym spojrzał w stronę dachu. Nie wiedział, co tam robią marines, jednak po chwili usłyszał też jakieś krzyki, więc po prostu wzruszył ramionami i rozciągnął swoje ramię.
– Gomu-gomu no… roketto! *
Ze zdziwieniem stwierdził, że leciał prosto na jakiś wieki kształt, posąg?, gdy uderzył w to i wylądował po drugiej stronie, całkowicie niszcząc podobiznę pułkownika marynarki.
– Oj, sorki. Źle wymierzyłem, shishishi – powiedział ze śmiechem, wychodząc z gruzów. Marynarze patrzyli na niego zszokowani, praktycznie identyczni jak piraci Alvidy, gdy ten nazwał ją grubą. Po chwili jego wzrok trafił na blondyna, którego spotkał wcześniej. Jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech na myśl, że jest tak blisko zdobycia katany i pierwszego członka załogi. To było takie ekscytujące! – Oh, hej, znalazłem cię.
Złapał go za ramię, podczas gdy duży facet z toporem zamiast dłoni krzyczał coś o tym, że go zabije. Nie, żeby miał jakiekolwiek szanse z Luffy’m. Geez, przecież przeprosił! O co mu jeszcze chodziło?!
Pobiegł w pierwszy lepszy korytarz, ciągnąc za sobą blondyna. Ten nawet nie próbował się za bardzo wyswobodzić. Prawdopodobnie nigdy nie był w takiej sytuacji.
– Gdzie katana Zoro?! – zawołał Luffy, zirytowany pościgiem. Czy marines nie mogą chociaż starać się być trochę ciszej?
Musi naprawdę szybko z powrotem przyzwyczaić się do wyciszania głośnych dźwięków, bo zwariuje.
– Poczekaj, nie ciągnij mnie tak! Powiem ci, tylko mnie nie ciągnij! – zawołał rozpaczliwie bachor, a Luffy zatrzymał się nieco zirytowany. W takim tempie będzie musiał walczyć z marynarką i opóźni to przyłączenie się do niego Zoro!
– Gadaj, tylko szybko! – zażądał, posyłając mu wkurzone spojrzenie.
– Jest w moim pokoju! Już dawno go minęliśmy!
– TO CZEGO WCZEŚNIEJ NIE MÓWIŁEŚ?!
Luffy warknął zirytowany i obrócił się, chcąc zawrócić. Jego drogę jednak zastąpił oddział marines. Wywrócił na to oczami i złapał blondyna, szarżując z nim przed sobą na marynarzy, którzy nic nie mogli mu dzięki temu nic zrobić.
– Mów, które to drzwi! Oi!
Uderzył bachora, który zemdlał mu w ramionach. Irytujący. Już po chwili znaleźli się w odpowiednim pokoju, a Luffy zgarnął wszystkie trzy katany. Tak na jakby co. Rozszerzył swoje haki, sprawdzając co u Zoro i na chwilę skamieniał. Przerażające uczucie żądzy krwi zmroziło go tak, jak stał, pozbawiając go powietrza. Jego pierwszy towarzysz był w niebezpieczeństwie!
Na szczęście trwało to jedynie sekundy. Już po chwili rzucił się do okna, upewniając się, że jego przeczucie jest prawdziwe.
Jedno, ohydne haki ukazywało bardzo wyraźną żądzę krwi ulokowaną w Zoro i Coby’m (skąd tam się znalazł Coby…?). Marynarze właśnie unosili swoje muszkiety, celując w tę dwójkę. Luffy’emu udało się w ostatniej sekundzie wyskoczyć za pomocą gum-gumowej rakiety przez okno i stanąć na linii ognia.
____
tłumaczenia technik
*Gomu-gomu no roketto – gum-gumowa rakieta.
Notes:
TAK DODAŁAM DRUGI ROZDZIAŁ TEGO SAMEGO DNIA. NIE MOGŁAM SIĘ POWSTRZYMAĆ.
pierwszy rozdział miał tak mało słów, że musiałam wrzucić kolejny...
helmeppo dostał wyróżnienie w postaciach, ponieważ w anime dostali z coby'm swój własny odcinek, więc kiedyś może u mnie też go dostaną, kto wie.
Chapter 3: Zoro wreszcie oficjalnie w załodze!
Summary:
Luffy'emu udaje się oficjalnie zwerbować nowego towarzysza, Morgan prawie nie ma czasu ekranowego, a piraci jakoś dostają się do Orange Town.
Chapter Text
Luffy stanął przed Zoro i Coby’m, przyjmując na siebie wszystkie pociski. Różowowłosy krzyknął przerażony i nawet Zoro nie mógł uwierzyć, w to, co zrobił jego samozwańczy kapitan. On jednak jedynie się schylił, po czym nagle wyprostował, śmiejąc się z całym swoim życiem. Kule odbiły się od niego i śmignęły z powrotem w stronę skamieniałych marynarzy.
– Coś takiego na mnie nie działa! Aaahahaha!
– Ty… kim ty jesteś? – spytał oszołomiony Zoro, na co odwrócił się do niego z figlarnym uśmieszkiem.
– Już ci mówiłem. Jestem przyszłym Królem Piratów! To które są twoje? – Wystawił przed siebie znalezione katany, wciąż z uśmiechem na ustach.
– Wszystkie trzy.
Luffy uformował usta w krótkie “O.”. Następnie na jego twarz wstąpił nieco wredny uśmieszek.
– Oh, ale nie chciałeś do mnie dołączyć, więc nie wiem, czy mogę ci je dać. – Zauważył, że Zoro już ma się odezwać, więc uniósł dłoń. – Chcę mieć czyste sumienie, dlatego najpierw szybkie ostrzeżenie. Jeśli pomożesz mi teraz w walce, staniesz się przestępcą i rząd będzie cię ścigał, zapewne z nagrodą za głowę. Już nigdy nie będziesz mógł wieść zwykłego życia. Więc jaka jest twoja decyzja? Wolisz to czy śmierć?
– Nie wiem, czy jesteś synem samego diabła czy kim, ale niech ci będzie. Jeśli mam tutaj zginąć, to już wolę zostać piratem! – oznajmił Zoro z wykradającym mu się na usta podekscytowanym uśmiechem.
Luffy z uśmiechem wziął się za odwiązywanie więzów nowego członka załogi, nie zwracając uwagi na marines, którzy wyszli już z szoku i biegli na nich z szablami gotowymi do ataku.
– Pośpiesz się, idioto! – warknął Zoro, na co Luffy fuknął zirytowany.
– No staram się…!
W tej chwili więzy puściły, a Luffy wsadził w rękę Zoro katanę. Mężczyzna jednym cięciem uwolnił się, po czym zabrał resztę swoich mieczy i w ostatniej chwili osłonił swojego nowego kapitana. Jak ten idiota zamierzał tak często dawać się prawie zabić, to będzie miał z nim prawdziwe urwanie głowy.
Luffy gapił się w niego podekscytowany. Najwidoczniej zatrzymanie takiej ilości marines naprawdę mu zaimponowało. Zoro uśmiechnął się na to jeszcze szerzej, Luffy dopasował swój drapieżny uśmiech do jego, wysuwając szpony.
A to ciekawa umiejętność, czy były tak mocne jak jego miecze…?
Odsunął od siebie tę myśl. Chwilowo było coś ważniejszego niż to. Z powrotem zwrócił się w stronę Luffy’ego, wciąż trzymając marynarzy i posyłając im groźne spjrzenie. Nie powinni się ruszyć przez jakiś czas, byli zbyt przerażeni, by spróbować cokolwiek zrobić.
– Zanim będziemy wspólnie walczyć chcę, żebyś wiedział, że mam jedno pragnienie – powiedział twardo, patrząc w oczy brunetowi. Ten od razu spoważniał i wyprostował się. – Zamierzam zostać najlepszym szermierzem na świecie! Wtedy nie będzie ważne, w jaki sposób będę sławny, przestępca czy nie. Byleby tylko moje imię obiegło cały świat! Ty mnie zaprosiłeś do załogi, więc jeśli kiedykolwiek wydarzy się coś, co uniemożliwiłoby mi spełnienie tego marzenia, zapłacisz za to życiem!
– Najlepszy szermierz na świecie? Cóż, myślę, że idealnie nadajesz się na towarzysza Króla Piratów, shishsishi!
Mniej więcej wtedy marines na powrót ruszyli, nie dając im szans na dokończenie rozmowy. Luffy powalił od razu kilku, po czym odwrócił się do szermierza z uśmieszkiem.
– To jak, kto pokona więcej marines?
– Wchodzę w to – odparł podekscytowany Zoro, odwracając się i zadając pierwsze cięcia tym, którzy stanęli mu na drodze.
Luffy nie był gorszy, po prostu wskakując w tłum i tnąc swoimi pazurami kogo popadnie. Czuł w ich haki wcześniej niechęć do własnego przełożonego, więc nie sądził, by byli tak złymi osobami. Dlatego nie zabijał, zadając jedynie płytkie cięcia. Jego instynkt przejmował w takich chwilach kontrolę, dzięki czemu był szybszy, zwinniejszy… a także mocno podekscytowany, w końcu mając jakąś dobrą walkę.
Szybciej niż normalnie zauważył zbliżające się do Coby’ego niebezpieczeństwo. Dlatego znalazł się przy bachorze pułkownika prawie od razu, gdy ten zagroził różowłosemu, łatwo go powalając.
– Czy on liczy się podwójnie? – spytał z uśmiechem swojego kompana, ten jednak tylko parsknął.
– Nie bądź śmieszny, kapitanie. Był zbyt łatwy, najwyżej za pół punktu.
– Fakt.
Roześmiał się, na powrót wracając do walki. Co rusz schylał się, ciął, odskakiwał od przeciwników. Był w swoim żywiole, dobrze czując się na polu bitwy. Szybko jednak skończyli, będąc jedynymi stojącymi na polu bitwy.
– Został boss – zauważył Luffy, odwracając się w stronę topororękiego człowieka, który zmierzał w ich kierunku.
Wokół nich rozbrzmiewały przerażone głosy ludzi, mówiących, że nie mogą walczyć z takimi potworami (hej, Luffy wreszcie nie był jedyny!), co zdawało się tylko coraz bardziej rozwścieczać pułkownika. Po chwili krew w Luffy’m się zagotowała ze złości, gdy usłyszał, że mężczyzna rozkazał im wykonać wyrok na sobie samych. Widok posłusznych marines jedynie dodał oliwy do ognia. Od początku nie podobało mu się to haki. Choć mężczyzna był słaby, na pewno był jednym z tych ludzi, którzy chcieliby złapać Luffy’ego.
Ruszył na pułkownika, omijając jego uderzenie toporem i uderzając go w brzuch z wciąż wysuniętymi pazurami. Mężczyzna zamachnął się na niego, jednak ten uskoczył i w powietrzu posłał go na ziemię silnym kopniakiem prosto w szczękę. Marines krzyknęli zaskoczeni. W tym zamieszaniu nikt nie zauważył, że syn pułkownika wstał i znów wymierzył pistoletem w głowę Coby’ego. Luffy oszczędził go wcześniej, nie trafiając go żadnym z pazurów. Najwidoczniej było to głupie posunięcie.
– Stój! Stój, bo strzelę!
Luffy odwrócił się w stronę tej dwójki. Coby krzyczał, żeby się nim nie przejmował, bo jest gotów na śmierć. Jego pewność siebie go ucieszyła. Widział, jak dzieciak się zmienił. Dlatego po prostu zaśmiał się i powiedział: “Wiem, Coby”, a następnie uderzył gum-gumowym pistoletem w twarz blondyna, tym samym nie tylko pokazując swoją moc, a także odsłaniając się na atak.
Jednak Zoro już był u jego boku, powalając pułkownika, jakby to było nic. Cóż, zagroził jego kapitanowi, powinien się domyślić, co go czeka.
– Dobra robota, Zoro – powiedział Luffy, nawet nie odwracając się za siebie. Jednak szermierz wiedział, że się uśmiechał.
– To dwa dodatkowe punkty dla mnie, kapitanie. Choć przyznam, że było to dziecinnie proste – odparł ze śmiechem, na co brunet odwrócił się do niego.
– Dwa? To nie fair!
– W końcu to był boss, prawda?
Razem szli w stronę wyjścia z bazy, nie przejmując się wiwatami wokół nich. Marines najwidoczniej byli bardzo zadowoleni z tego, że ktoś wreszcie pokonał ich przełożonego. W sumie nic dziwnego, chociaż dalej, to było dziwne dla piratów, by marynarka cieszyła się z ich zwycięstwa.
Zoro zemdlał z wycięczenia, więc Luffy wziął go pod ramię i zaniósł do najbliższej restauracji, gdzie udało im się go ocucić, a właścicielka podała mu odpowiedni posiłek (i spotkali tę samą dziewczynkę, co ostatnio).
Jego najnowszy członek załogi jednak zmarszczył brwi, patrząc na Luffy’ego, który sam zaczął jeść swoją pierwszą porcję, po czym westchnął.
– Chodź, głupi kapitanie – powiedział, biorąc go za rękę i ciągnąc do łazienki.
– Hmm…? Coś jest nie tak? – spytał brunet w słomkowym kapeluszu, gryząc kość.
– Spójrz czasem na swój wygląd. Nie wychodzi się tak do ludzi.
Luffy miał właśnie odpowiedzieć, że przecież Zoro też jest cały zakurzony, gdy ten podstawił mu jego zakrwawione pazury przed oczami.
– Umyj to zanim zaczniesz jeść!
– Oh… – mruknął Luffy, odwracając się w stronę umywalki. Był na tyle rozważny, by odczuć pewne zażenowanie tą sprawą. Od wyjazdu Ace’a i Sabo nie miał nikogo, kto by mu o tym przypominał, więc czasem się zapominał. Cóż, może trochę zdziczał przez ten czas, jednak wolał o tym nie myśleć. To nie jego wina, że urodził się drapieżnikiem. Jedynie jego ludzka strona trzymała go na wodzy, przejmując kontrolę nad wewnętrzną bestią.
W czasie gdy Luffy szorował pazury, Zoro ochlapał mu twarz, ścierając krew z policzka i karku. Następnie sprawdził, czy ten ma ją jeszcze w jakimś innym widocznym miejscu, doprowadzając go w końcu do stanu, w którym Luffy mógł pokazać się ludziom.
– Dobra, może tak już być.
– Super! Dzięki, Zoro!
Luffy ruszył z powrotem do stołu, a szermierz za nim. Nic się nie odezwał na temat pokazu drugiej mocy Luffy’ego, jednak był pewny, że coś z nim jest nie tak. Cóż, nie żeby jakoś bardzo zawracał sobie głowę takimi rzeczami. Ten chłopak był teraz jego kapitanem, więc nie sądził, że w ogóle powinien o to pytać. Sam mu powie, jeśli będzie chciał.
Następnie dosiadł się do nich ten dzieciak, Coby, który wcześniej rozmawiał z właścicielką i ich córką. Spokojnie skończyli swój posiłek (Luffy zjadł gdzieś z dwa razy więcej niż on, jak wielki ma on apetyt?), po czym jego kapitan wdał się w walkę z dzieciakiem, by ten nie był uznawany za ich przyjaciela i mógł dołączyć do marynarki. Okazało się, że Zoro jest pierwszym członkiem załogi, cóż za ból, oraz że mają jedynie małą łódkę.
Gdy wypływali marines postanowili im salutować. Okay, może to nie było najdziwniejsze, co przydarzyło mu się w tym dniu, ale wciąż zajęło dość wysokie miejsce. Luffy machał im wesoło, po czym siadł na przedzie łodzi, patrząc podekscytowany w morze.
Nie, żeby Zoro wiedział, gdzie w ogóle teraz płyną.
***
Luffy od pewnego czasu wręcz wibrował z podniecenia. Spędził z Zoro już dzień na morzu. Jego haki pozostawała przyjazna oraz zaciekawiona. Zdawał się domyślać, że Luffy nie jest do końca człowiekiem, a jednak dalej z nim wypłynął i nawet nie zadawał mu żadnych pytań! Był bardziej niż odpowiedni na osobę, która jako pierwsza prócz jego rodziny i niektórych osób z wioski pozna jego sekret.
– Ne, ne, Zoro? – spytał, przysuwając się do niego i patrząc z podekscytowaniem. Szermierz otworzył oczy, wybudzając się z drzemki, po czym spojrzał na swojego kapitana.
– Hmm…? – mruknął wciąż nieco sennie. Po chwili zmarszczył brwi a jego wzrok automatycznie zaczął podążać za ruszającym się, czarnym ogonem Luffy’ego.
– Chcesz poznać mój sekret? Tylko nikomu nie mów! – dodał od razu, odsuwając się na normalną odległość.
– Jeśli chcesz mi powiedzieć, to nie mam nic przeciwko – powiedział po chwili tamten, siadając prosto. W jego spojrzeniu można było dostrzec nieumiejętnie skrywaną ciekawość, jednak szermierz wydawał się ostrożny. Jakby myślał, że Luffy go testuje.
– Nie pytałbym cię, gdybym nie chciał ci mówić – sapnął, nieco zirytowany, jednak już po chwili na jego twarzy z powrotem pojawiło się podekscytowanie.
– Więc czym w końcu jesteś? – Zoro w końcu odprężył się, powtarzając już trzeci raz pytanie, które zadał w bazie marynarki. Luffy zachichotał.
– Nie wiem. Coś jak połączenie człowieka i kota? – zamyślił się, po czym ściągnął kapelusz. – Mam uszy i ogon jakiegoś kotowatego, tak sądzę.
Zoro spojrzał na niego zainteresowany.
– Czyli nie jesteś człowiekiem?
Luffy opadł, zerkając uważnie na swojego towarzysza. Zazwyczaj ludzie nie byli zachwyceni, dowiadując się czegoś takiego. Bali się go lub próbowali złapać i sprzedać. Haki Zoro jednak pokazywało duże zaciekawienie, a także podekscytowanie.
– Tak, przeszkadza ci to?
– Nie. Właściwie to całkiem cool. Jesteś dzięki temu silniejszy, nie?
– Shishishi, tak! Ale wielu ludzi chce mnie złapać, by zdobyć szybkie pieniądze lub by zbadać mój organizm czy coś takiego. Dlatego wolę nie pokazywać się tak nieznanym osobom. No i niektórzy się mnie boją. Fajnie, że ty nie! Chłopie, brakowało mi kogoś takiego!
Luffy nie zwracał uwagi na intensywne spojrzenie Zoro. Były łowca nagród zmarszczył brwi. Ktoś chciał go porwać i sprzedać lub robić na nim eksperymenty, a ten mówi o tym, jakby to było nic?
Jednak idealnie w chwili, gdy o tym pomyślał, Luffy pacnął go ogonem po twarzy.
– Za co to było?!
– Bo myślisz o głupich rzeczach, shishishi – odparł gładko Luffy. – To było kiedyś, teraz jestem silny! Oh no i mam diabelski owoc, więc nie mogę pływać! To owoc gomu gomu, tak więc moje ciało jest zrobione z gumy. Ale mogę rozciągać się tylko w ludzkiej formie, co jest dość słabe. Kule i inne tępe przedmioty nic mi nie robią. A no i walczę też pazurami jak widziałeś, ale zazwyczaj częściej używam swoich gumowych mocy. Wtedy nie chciałem ich za bardzo pokazywać, bo Coby już wiedział o mojej kociej formie i myślał, że to mój owoc. Cóż, nie udało się, ale już trudno.
Zoro przez chwilę przetwarzał nowe informacje. Teraz wszystko do siebie pasowało – to, jak Luffy odbił pociski i wydłużył, a raczej rozciągnął, swoją rękę w obronie różowowłosego.
– Tak właściwie dlaczego ta twoja katana jest tak ważna? – spytał po chwili kotowaty, przekrzywiając głowę. Szermierz zmarszczył brwi, jednak uznał, że skoro chłopak podzielił się z nim swoim sekretem, on może powiedzieć mu swój.
– Kiedyś należała do mojej przyjaciółki z dzieciństwa. Przysięgliśmy sobie, że jedno z nas zostanie najlepszym szermierzem na świecie.
– Kiedyś, czyli… ah, przykro mi. – Powiedział Luffy, gdy poczuł smutek przyjaciela.
– Cóż, to stare czasy – odparł Zoro, patrząc na fale, obijające się o łódź.
– Wiesz, też mam coś takiego. To mój kapelusz. – Ściągnął nakrycie głowy, patrząc na nie z sentymentem. Podczas walki ktoś przeciął sznurek, który przytrzymywał go w miejscu na jego głowie, ale pomijając to, był w stanie praktycznie nienaruszonym. – Dostałem go od osoby, która uratowała mi życie, wiesz? Stracił przez to rękę, a ja obiecałem mu, że zbiorę silniejszą załogę niż jego i pokonam go, zostając Królem Piratów. Shanks wtedy dał mi kapelusz, by przypieczętować tę obietnicę. Mam mu go oddać, gdy już go pokonam.
– Czekaj, Shanks… jak Rudowłosy Shanks?! Imperator?!
– Znasz go?!
***
Następnego dnia trafili na wyspę. Luffy w środku wyprawy ledwo się powstrzymał od złapania wielkiego ptaka na obiad (prawdopodobnie spadłby do morza, gdyby spróbował, więc zrezygnował), po czym spotkali kilku piratów Buggy'ego, dzięki którym w rekordowym tempie znaleźli się na lądzie. Trójka zwiała jak tylko odwrócili od nich wzrok, ale jakoś nie chciało im się ich gonić. Ot, małe płotki.
Weszli do miasta. Na ulicach nie można było ujrzeć żadnej osoby, miasteczko wydawało się opustoszałe. Roronoa zmarszczył na to brwi.
– Piraci zajęli to miasto, czy co? – mruknął, co czułe uszy Luffy’ego oczywiście wychwyciły. Kiwnął na to głową w geście zgody.
– Możliwe. Czuję spore skupisko ludzi trochę dalej, możemy to sprawdzić – uznał, idąc przed siebie. Zoro oczywiście był tuż za nim.
Po drodze trochę zboczył z kursu, czując zbliżające się cztery osoby. Jedna wydawała się przestraszona, wyraźnie uciekała przed pozostałą trójką. Możliwe, że byłby to jeden z mieszkańców miasteczka, od którego mogliby się dowiedzieć, co się dzieje, więc warto byłoby go spotkać.
Gdy tylko wyszli na odpowiednią uliczkę, prawie zderzył się z rudowłosą dziewczyną. Ta wydawała się nieco rozkojarzona przez impet uderzenia, jednak szybko się pozbierała.
– Co jest? – spytał Zoro, stając obok Luffy’ego, na co ten wzruszył ramionami.
– Zgaduję, że gonili tę dziewczynę.
– Idźcie stąd, jeśli wam życie miłe! To Piraci Buggy'ego! – syknęła rudowłosa, wyswobadzając się z jego uścisku.
– Wracaj tutaj, złodzieju! Oddawaj mapę!
– Ukradłaś im mapę? – spytał Luffy, po czym uniósł głowę, jakby nagle na coś wpadł. – Jesteś nawigatorem?
– Tak, a teraz uciekajcie – powiedziała zirytowana, próbując wyrwać ramię, za które ją trzymał.
– Wydają się słabi – zauważył Zoro, unosząc brew. – Mam się nimi zająć, kapitanie?
– Jasne, jeśli chcesz.
Trójka już po chwili leżała na ziemi, podczas gdy mężczyzna otrzepał katanę. Pokonał ich jednym mieczem bez żadnej trudności. Na to rudowłosa spojrzała na nich wielkimi ze zdziwienia oczami.
– Kim wy jesteście?
– Monkey D Luffy, przyszły Król Piratów, shishishi. A to Zoro! – przedstawił ich, wyczuwając jednak zmianę haki w dziewczynie na wzmiankę o tym, kim są.
– Więc jesteś piratem?!
– No tak. A ty jesteś naszym nowym nawigatorem.
– Że co?! – wrzasnęła, jeszcze bardziej zdenerwowana niż wcześniej. Luffy za to spojrzał na nią spokojny.
– Jesteś nawigatorem, prawda? A my nie mamy nawigatora. Chciałaś nam pomóc, więc jesteś dobrym człowiekiem. Dlatego będziesz w mojej załodze – powiedział, jakby to była najoczywistrza rzecz pod słońcem.
– Nie będę w twojej załodze! Nienawidzę piratów!
– Daj spokój, on i tak znajdzie sposób, żeby cię zwerbować – mruknął na to Zoro. Luffy po prostu się zaśmiał.
– Co do..? Czekaj, Zoro jak Roronoa Zoro?!
– Tak się nazywam – odparł rozbawiony.
– Byłeś łowcą piratów! Dlaczego sam zostałeś piratem? – spytała zdziwiona.
– To był jedynie sposób na szybkie pieniądze. A Luffy jak już stwierdzi, że chce kogoś w załodze, to będzie go miał. Zgaduję, że wziąłby mnie nawet jakbym się na to nie zgodził.
– Hej, nie biorę ludzi jeśli nie chcą!
Oboje rzucili mu powątpiewające spojrzenie, na co nieco się speszył.
– No… bo wy po prostu nie wiedzieliście że chcecie – odparł szybko, po czym zmienił temat. – Jestem głodny, poszukajmy czegoś do jedzenia. A w ogóle to jak masz na imię?
– Nami – burknęła. – I okradam piratów – dodała, jakby to miało ją uchronić przed jej losem należenia do załogi Luffy'ego.
– Cool – uznał Luffy. – Możesz wziąć wszystkie pieniądze tego Baggy'ego, czy jak on tam ma, kiedy go skopiemy.
– Naprawdę?! – zawołała, nagle szczęśliwa. – Świetnie, szefie, chodźmy!
Zoro spojrzał sceptycznie na dziewczynę. Jej szybka zmiana nastawienia nie mogła oznaczać niczego dobrego.
– Jestem kapitanem, nie szefem. Mów mi po imieniu – jęknął Luffy, na co ta się zaśmiała.
– Tak, tak. A teraz jak podzielimy się skarbem? Na przykład mogę wziąć 60% z każdego, który zdobędziemy, współpracując razem.
– Może być.
– Świetnie się robi z tobą interesy, szefie!
– To zdzierstwo! – zawołał za nią Zoro, a Luffy jedynie wykrzywił usta w zirytowany grymasie.
– Nie mów do mnie szefie!
Chapter 4: Walka z Buggy'm i jej następstwa
Summary:
Załoga idzie walczyć z Buggy'm. Nami idzie po skarb, Zoro się gubi, a Luffy dowiaduje się, że Shanks znał klauna.
Z innych wiadomości, Buggy jest bardzo niepocieszony, widząc Shankso-podobnego idiotę, stojącego tuż przed nim i gotowego do walki. Moji jest zirytowany brakiem przeciwników, a Cabaji świetnie się bawi.
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Luffy padł na stół, pełny po opróżnieniu wszystkich zapasów jakiegoś biednego mieszkańca miasteczka. Obok niego Zoro kończył którąś z kolei flaszkę. Natomiast Nami stała trochę dalej, patrząc na nich z mieszaniną zdziwienia i zmieszania.
– Nie mam pojęcia, jak możecie tyle jeść. Gdzie wam się to mieści?!
Zoro zaśmiał się jedynie, a Luffy spojrzał na nią zdziwiony.
– Hmm? Przecież nie zjadłem aż tak dużo – powiedział nieco urażony, na co dziewczyna rzuciła mu poddenerwowane spojrzenie.
– Dobra, omówmy nasz plan. Zabieram całe złoto Buggy'ego, wy możecie sobie z nim zawalczyć, jak tak bardzo chcecie. Przynajmniej odwrócicie jego uwagę – powiedziała pewnie, na co Luffy uniósł kciuk w górę a Zoro kiwnął głową.
– Tak, wolę walczyć niż skradać się i niezauważenie kraść. To nie jest zabawne, shishishi.
– Świetnie, więc wy pójdziecie prosto do niego, kiedy ja się schowam i poczekam na odpowiednią okazję.
– Okaay~
Luffy zanucił, wstając od stołu i przeciągając się. Zoro poprawił swoje miecze, a Nami uśmiechnęła na myśl o czekającym na nią skarbie.
Takim sposobem Nami przypieczętowała swój los jako przyszły członek Słomkowych Kapeluszy nawet o tym nie wiedząc.
Luffy z jeszcze większą determinacja ruszył pokonać tego całego Broggy'ego. Nie wydawał się być silnym. Co prawda Luffy wyczuwał od niego pewną skrywaną siłę, może nawet to było haki, jeśli sposób, w jaki czuł się obserwowany mógł coś powiedzieć, ale nie tak mocne jak to, które miał na przykład jego dziadek bądź nawet Ace.
Dlatego Luffy nie przejmował się nim, idąc zadowolony pustą ulicą. Zdawało mu się, że czuje coś takiego też od kogoś innego prócz piratów, jednak postanowił to zignorować. Na dodatek, że ta osoba znajdowała się koło jakiegoś zwierzęcia. A choć Luffy bardzo kochał wszystkie zwierzęta i zoany, te pierwsze zawsze od niego uciekały. Dziadek tłumaczył to jego aurą lub czymś takim. Podobno miał dość przerażająca aurę drapieżnika, więc zwierzęta wolały go unikać, nawet jeśli nie miał żadnych złych zamiarów.
Do bani.
Luffy razem oraz reszta jego małej ekipy szybko trafili do kryjówki piratów. To znaczy Luffy trafił, bo Zoro się gdzieś zapodział, a Nami ukryła, by zdobyć skarb. Cóż, to nie tak, że potrzebował ich, by skopać tyłek kapitanowi, jednak fajnie było walczyć razem z Zoro.
– Oi, Bubby! – zawołał w stronę grupy piratów, którzy dopiero teraz go zauważyli.
– Kogo nazywasz Bubby, draniu?! To Buggy! Najwspanialszy, najbardziej krzykliwy pirat na tym morzu! – kapitan wywyższał się, krzycząc coś jeszcze, jednak Luffy nie słuchał go za bardzo, po prostu grzebiąc w swoim ludzkim uchu i czekając aż skończy.
– Moja nawigatorka chce twój skarb, więc będziemy o niego walczyć – powiedział prosto, wykręcając ręce w jakiejś skróconej wersji rozgrzewki. – No i słyszałem, że masz mapę do Grand Line, a ja właśnie tam się udaję.
– Do Grand Line? Taki dzieciak jak ty nie przetrwa tam nawet minuty! – zakpił Bambi, zatrzymując się wzrokiem na jego słomkowym kapeluszu. – Znów ten drań Shanks zostawia mi jakieś gówno, które muszę posprzątać – burknął do siebie, co oczywiście Luffy usłyszał, mając swój super wyczulony słuch i w ogóle.
– Oh, znasz Shanksa? – spytał, jakby usłyszał tylko tę część wypowiedzi.
– No jasne, że tak! Ten idiota zniszczył moją mapę do skarbu…! – Klaun zatrzymał się na chwilę, zastanawiając się, po co w ogóle o tym wspomina, skoro chłopaka najwyraźniej w ogóle nie obchodzi to, jaką mękę musiał przeżyć. Cóż, niedawno mówił o tym burmistrzowi przy kuflu sake, omawiając przy okazji koszty ich ostatniej Buggy Ball, której użył do odstraszenia jakichś głupich młodzików, którzy tak jak ten tutaj myśleli, że są gotowi na Grand Line. No i chcieli okraść ludzi, mieszkających na jego terytorium, więc ich los został z góry przesądzony.
Tak, na razie wystarczy tej historii. I tak woli ją opowiadać, gdy druga strona rzeczywiście tego słucha. Teraz wystarczy tylko przegonić bachora Shanksa, przy okazji sprawdzając, czy jest gotowy na wejście do cmentarzyska piratów.
Buggy oczywiście uważał, że tak nie jest, dziękuję bardzo. Nawet jeśli to bachor Shanksa, zachowujący się jak ten czerwonowłosy idiota. W zasadzie tym bardziej nie mógł być gotowy.
– Oi, Bambi, walczysz czy nie? – spytał już mocno znudzony Luffy, na co Buggy znów przypomniał sobie jak bardzo nienawidzi Shanksa i wszystkich jego podobnych.
– To Buggy, ty cholerny, głupi, bezmyślny idioto!
– Tak czy siak, muszę mieć nawigatora, a ona nie chce dołączyć jeśli nie dostaniemy skarbu, więc szybko to skończmy, bo chcę ją w załodze.
Prostota tego założenia jeszcze bardziej irytowała Buggy'ego. Dzieciak był oczywiście na tyle głupi, by uwierzyć tej rudowłosej wiedźmie!
Cóż, to wcale nie tak, że Buggy sam wcześniej jej uwierzył lub coś.
– Oh, Luffy. Szukałem cię. Gdzie się zgubiłeś? – powiedział jakiś zielonowłosy szermierz z prawdopodobnie najgorszym zmysłem orientacji w terenie, który Buggy kiedykolwiek widział.
Ten dzieciak od razu po tym wszedł w jedną uliczkę, wyszedł drugą, tuż koło załogi Buggy’ego, pobłąkał się wokół nich, wszedł w następną uliczkę i wyszedł koło bachora Shanksa! I to w mniej niż pół minuty!
– Oh, Zoro! Już myślałem, że nie zdążysz na walkę.
Buggy tylko opadł, załamany. Te dzieciaki… kolejny ból głowy.
Machnął na swojego drugiego oficera, Cabajiego, który to od razu zrozumiał przekaz.
– Zajmij się szermierzem, a ja zawalczę z dzieciakiem Shanksa – powiedział, żeby ta dwójka w ogóle ogarnęła, że mają zamiar walczyć. Bo na zbyt domyślnych to mu nie wyglądali.
Tutaj skończyła się taryfa ulgowa. Buggy postanowił zawalczyć z nimi jak z każdym nowicjuszem myślącym, że jest kimś. Zawsze musiał sprowadzać takich idiotów na ziemię, by zauważyli, że nie są gotowi nawet na głupie East Blue. Ewentualnie jakimś dziwnym zrządzeniem losu trafiali do jego załogi (Buggy bardzo dobrze udawał, że wcale nie wie o tym, jak Moji rekrutuje biednych debili, którzy po jednej porażce nie mogą sami się podnieść na nogi). Ewentualnie co bardziej irytującym daje myśleć, że ukradli jego mapę i wypuszcza na Grand Line, by tam zrobili z nimi porządek. Jak z tym idiotą Don Kriegiem. I wieloma innymi przed nim.
Luffy ze zdziwieniem obserwował rywalizującego kapitana. Jego haki było trochę zdenerwowane, ale bardziej zirytowane całym zajściem. Ukazywał siebie jako wrednego dupka, a jednak ostrzegł ich przed walką.
Luffy już go lubił i wiedział, że Shanks pewnie też go lubił. Więc to przyjaciel Shanksa! Jak fajnie!
Odsunął się od lecącej ręki Buggy'ego, próbującego trafić go nożem. Następnie uśmiechnął się i wyciągnął dłoń, samemu próbując uderzyć go gumgumowym pistoletem. Mężczyzna jednak łatwo odskoczył. Następnie w stronę Luffy’ego poleciało kilka noży.
Udało mu się uchylić w ostatnim momencie. Buggy miał owoc i to taki zabawny! Więc to było to coś dziwnego, co wyczuwał w jego aurze. Luffy stawał się coraz bardziej podekscytowany nadciągającym kapitańskim pojedynkiem.
Oh i to pierwszy, w którym uczestniczył!
Sam Buggy dopiero podczas walki spostrzegł, że dzieciak miał haki. Ataki z zaskoczenia zza jego martwego punktu nie działały, a on sam czuł się, jakby ktoś sprawdzał jego duszę. Brrr. Już dawno nie czuł tego uczucia owijającego się drugiego, obcego haki wokół jego własnego. To było w zasadzie odświeżające, jednak wciąż niezbyt miłe. Nie lubił, gdy ktoś go sprawdzał. Dlatego tak umiejętnie ukrywał swoje haki. Dzieciak jednak zdawał się od razu je dostrzec. Może więc nie był taki zły. Mógłby mu nawet pozwolić iść na Grand Line.
Tymczasem Cabaji miał niemałe trudności podczas swojej walki. Dzieciak przed nim nie znał haki (wiedział o tym jedynie on i Moji, których Buggy postanowił uczyć), jednak na pewno miał do tego predyspozycje. I nie był zły. A Cabaji miał się oszczędzać w walce z nowicjuszami.
Cholera, chyba w takiej sytuacji mógł użyć czegoś więcej niż tylko udawać zwykłego idiotę, który myślał że jest najsilniejszy ze swoimi drętwymi technikami?
Po bliższym przyjrzeniu się Zoro, umocnił swoje postanowienie, by przestać się powstrzymywać. Dzieciak powinien dostać do walki kogoś o podobnych umiejętnościach. Na East Blue zapewne niewielu było takich szermierzy.
Tak więc zostawił swoje techniki, których używał na pokaz przed wieśniakami i użył dodatkowej szybkości jego rowerka, by zaskoczyć Roronoę od tyłu.
Zoro udało się zablokować atak, który nagle stał się bardziej staranny i ostrzejszy niż pozostałe. Wykrzywił usta w uśmiechu.
– Więc wreszcie idziesz na całość.
– Jesteś godnym przeciwnikiem, Roronoa Zoro – odparł Cabaji, nie zaprzeczając ani nie przyznając racji dzieciakowi.
Teraz mogła się zacząć prawdziwą walka szermierzy.
***
Nami nie mogła w to uwierzyć. Zdobyła z łatwością skarb i właśnie szła sprawdzić, jak sobie radzą Luffy oraz Zoro, gdy usłyszała odgłosy walki. Zachowując jeszcze większą ostrożność, ukryła się za pudłami i stamtąd oglądała wszystko osobiście.
To było jednak coś, czego nie spodziewała się zobaczyć. Na całym placu latały ręce, nogi, glowa i inne części ciała Buggy'ego, który zdawal się je kontrolować. Trochę dalej Zoro walczył z szermierzem z załogi drugiego pirata, jeżdżącym, o ile wzrok jej nie mylił, na rowerku cyrkowym. Ostrza mieczy co chwilę uderzały o siebie, stając się często jedynie srebrnymi smugami. Poruszali się tak szybko, że Nami ledwo mogła za nimi nadążyć.
Sam Luffy zdawał się wyjątkowo dobrze bawić podczas swojej walki. A także… czy on poruszał się na czworakach? I rozciągał się? Co jest z nim nie tak?
Czarnowłosy chłopak był dla niej zdecydowanie największym zaskoczeniem. Jego ubranie zostało podarte, prawdopodobnie od latających wokół sztyletów (naprawdę, jak Buggy w ogóle mógł kontrolować ich tak wiele?), a on sam uśmiechał się szeroko, ukazując swoje kły całemu światu. Do tego gdzieś z dolnej części jego pleców wystawał czarny ogon, stojący aktualnie na baczność.
Przypominał jej kota. Był przerażający i… ah, w jednej sekundzie znalazł się koło niej.
Nami ledwo powstrzymała się od krzyku strachu, nie mając nawet gdzie się cofnąć, gdyż za plecami miała jedynie ścianę.
– Popilnuj tego. To mój największy skarb – powiedział, na co jej oczy na chwilę się zaświeciły. Po chwili jednak na jej twarz wkradło się zmieszanie, gdy oddał jej swój kapelusz, a między jego czarnymi włosami wyskoczyły uszy. – Nie mogę pozwolić, by coś mu się stało.
Nami jedynie niemrawo kiwnęła głową. To chyba mu jednak wystarczyło, bo uśmiechnął się szeroko i wskoczył z powrotem do walki.
– Ah i pilnuj swojego skarbu! – zawołał do niej, co wydało się ją otrzeźwić. Dziewczyna, zauważyła dwójkę piratów, próbujących podkraść się do niej od tyłu i od razu obezwładniła przeciwników swoją pałka.
Zauważyła też, że słomiany kapelusz chłopaka ma urwany, trochę przykrótki sznurek. Prawdopodobnie łatwo mu przez to spadał. Nami mogłaby zastąpić go nowym, oczywiście za odpowiednią zapłatą. Na razie schowała kapelusz do torby ze skarbami. Nie opuści tej torby i położyła kapelusz tak by się nie pogniótł, więc nic nie powinno się stać, prawda?
(Ponieważ Nami rozumiała znaczenie skarbów, które nie są świecące ani papierowe. To jak mandarynki Belle-mere. Dlatego może przez chwilę chronić kapelusz, nawet jeśli należy on do pirata.)
Wtedy usłyszała jakieś warczenie. Odwróciła się powoli w stronę zaułka i przełknęła ślinę, widząc ogromnego, cholernego lwa i jakiegoś dziwnego faceta, który na nim jeździł.
– No nie, znowu mają szermierza, z którym Cabaji może się zmierzyć a mi została tylko mała złodziejka? Jestem pierwszym oficerem, dlaczego muszę walczyć z samymi płotkami? Ostatnio również zajmowaliśmy się resztką załogi – biadolił mężczyzna, najwidoczniej rozmawiając ze swoim lwem, a Nami tylko trochę prychnęła na tę "resztkę załogi".
Nawet nie była w tej załodze, więc czemu poczuła się tym tak obrażona?
Już po chwili wrzasnęła przerażona, w ostatniej chwili odskakując, gdy wielka łapa bestii przecięła powietrze obok niej. Z całym swoim (powoli uciekającym) życiem złapała torbę i puściła się biegiem w dół ulicy. Lew zaryczał i pognał za nią.
Nami nie zawracała sobie głowy spoglądaniem za siebie ponieważ do cholery to nigdy nie działało i zawsze osoba, która ją ścigała, znajdowała się zbyt blisko a ona traciła cenne sekundy przez mimowolne zwolnienie biegu. Dlatego po prostu z piskiem butów poślizgnęła się i wbiegła w wąska alejkę. Usłyszała za sobą przekleństwa i tym razem odważyła się obejrzeć na goniących ją piratów.
Lew nie mógł wejść do tak wąskiej alejki, więc zauważyła jedynie jego znikający ogon. Prawdopodobnie chcieli odciąć jej drogę po przeciwnej stronie. Nami nie oszukiwała się, że znała miasto lepiej niż oni. W końcu była tam jedynie dwa dni. Dlatego przystanęła, łapiąc oddech, po czym przerzuciła worek przez okno do czyjegoś mieszkania, następnie gramoląc się za nim. To było naprawdę pechowe, że w tej uliczce nie było praktycznie drzwi od domów, jedynie okna i gdzieniegdzie już od dawna wywieszone pranie.
Cicho przeprosiła za najście, po czym pognała do drzwi i przystanęła, nasłuchując. Przez okno mogła zobaczyć, że lew właśnie przebiegł koło domu i kierował się dalej ulicą w ten sposób,w który Nami normalnie by pobiegła, gdyby przeszła uliczkę.
Odczekała jeszcze dziesięć sekund, po czym otworzyła drzwi i pognała w drugim kierunku. Miała nadzieję, że ten kapelusz jest na tyle cenny, by Luffy wrócił się po niego do niej i odciągnął od niej tę przerażającą bestię. Inaczej mogło być już po niej.
***
~walka buggy’ego i luffy’ego
Luffy był… zdezorientowany. Broggy był dość krzykliwy i Luffy nie lubił czegoś takiego, do tego zdawał się rzeczywiście próbować go zabić, jednak czasami dawał też porady. Dlatego stwierdził, że ten cały Buggy właściwie nie był zły (a irytowanie go przy użyciu złego imienia, było naprawdę najlepsze ).
Przeskoczył nad pędzącym w jego stronę kolanem z wystającym spod spodni sztyletem, ledwo odbijając kolejny swoimi kocimi pazurami. Wtedy trzeci dosięgnął jego kapelusza i chociaż go nie zranił, to odrzucił dość daleko. Luffy od razu do niego podbiegł, zaniepokojony.
– Oj, Słomiany! Lepiej nie dekoncentruj się podczas walki, gyahahaha!
Luffy w ostatniej chwili odskoczył, unikając ataku i zakładając kapelusz z powrotem na głowę. Nie miał większych uszkodzeń, więc Luffy w sumie mógł się nim zająć też później. Powinien zastosować się do rady Buggy’ego.
Ale oh, od kiedy Ace wypłynął, Luffy nie miał żadnej dobrej walki i trochę zardzewiał.
Dlatego teraz wręcz wibrował od wypływającej z niego ekscytacji. Nie przejmował się wcale tym, jak teraz wygląda, po prostu skupiając się jedynie na walce. Z uśmieszkiem skoczył w stronę głowy Buggy’ego, próbując go podrapać, przy okazji jakimś cudem unikając ostrzy. Kilka chyba przecięło jego ubranie, ale niewiele go to obchodziło.
Ich walka dalej tak wyglądała, haki Luffy’ego pracowało na najwyższych obrotach, starając się wychwycić wszystkie ataki i samemu jakieś zadać, by w pewnym momencie po prostu wymieniać ciosy razem z przeciwnikiem, nie bacząc na pojawiające się na jego skórze nacięcia.
Z tego stanu wyrwało go pojawienie się Nami. Dziewczyna wydawała się przerażona, no i już zauważyła jego ogon i wszystko, więc Luffy, widząc, że ta nie ma żadnego silnego przeciwnika, postanowił oddać jej na przechowanie swój kapelusz. Był pewny, że uda mu się ją znaleźć po haki, no i teraz byli praktycznie towarzyszami, prawda?
– Hej, popilnuj tego. To mój największy skarb – powiedział, chichocząc po zauważeniu jej szybko zmieniającą się minę. – Nie mogę pozwolić, by coś mu się stało. Ah, i pilnuj swojego skarbu! – dodał, czując zbliżające się do nich trzy obecności. Byli słabi, więc powinna łatwo ich pokonać.
(Nie zauważył lwa i jego jeźdźca, którzy mogli z łatwością pokonać jego nawigatorkę.)
Zamierzał po prostu ruszyć z powrotem, gdy w oczy rzuciła mu się rura obok jednego z domów. Wyrwał jej część, ważąc ją w dłoniach i z uśmiechem odwrócił się do swojego przeciwnika, atakując go z nową determinacją.
To przynosiło wspomnienia… Luffy zabrał ze sobą swoją broń z Dawn, jednak musiał ją zgubić, gdy trafił na ten wir. Nie spodziewał się, że tak szybko znajdzie jej odpowiednik.
– Jednak zdecydowałeś się na broń, co? Starasz się być bardziej krzykliwy, dzieciaku?! – zawołał ze swojego miejsca Buggy, śmiejąc się głośno.
– Zamknij się! Nie zależy mi na tym, po prostu cię pokonam!
Luffy odwrócił się w stronę swojego przeciwnika zirytowany. W ostatnim momencie udało mu się uniknąć lecących w jego stronę ostrzy, odbijając je swoją nową bronią. Noże wbiły się w ścianę za nim.
– Oh? Więc jednak umiesz jakoś się tym posługiwać.
Jedynie uśmiechnął się w odpowiedzi, po czym ruszył na klauna, kręcąc swoją rurą. Buggy zatrzymał ją za pomocą dwóch sztyletów, odlatując dalej. Oczywiście Luffy, jako gumowy człowiek mógł z łatwością go dosięgnąć, jednak z tak daleka trafienie było trudniejsze. Jego przeciwnik miał sporo czasu na uniki.
Odskoczył, po czym zaczął uważniej przyglądać się Buggy’emu. Musiało być coś dzięki czemu udałoby mu się go pokonać.
– Ha! Już się zmęczyłeś, dzieciaku?
Puścił mimo uszu obelgi, odskakując jednak od jednego sztyletu, drugi odbijając rurką. Wszystkie części Buggy’ego latały wokół nich, jakby mówiły “Spróbuj mnie trafić, dzieciaku, gyahahah!”. Luffy skrzywił się, wyobrażając sobie coś takiego.
– Właściwie skąd znasz Shanksa? – spytał, odwracając na chwilę uwagę swojego przeciwnika.
– Byliśmy razem w załodze. Nie myśl, że tak łatwo dam się rozkojarzyć – odparł na to tamten, od razu posyłając w stronę Luffyego ukryty w rękawie sztylet.
– Whoa, to było niebezpieczne, shishishi! – zawołał wesoło. Gdyby się nie odchylił, prawdopodobnie straciłby oko.
Jednak wtedy Luffy zauważył coś interesującego. Chociaż wszystko inne latało, nogi Buggy’ego jeszcze nigdy nie wzleciały do góry, utrzymując się bardziej na ziemi.
Na twarzy chłopaka uformował się nieco krwiożerczy uśmiech. Buggy na to od razu podniósł obronę, używając wszystkich ostrych przedmiotów ze swojego arsenału.
– Znalazłem twój słaby punkt, Buggy! – zawołał, odwdzięczając się za to, ile razy mężczyzna sam ostrzegał go przed swoimi atakami.
– Chciałbyś, bachorze! Bara-Bara Festibaru!*
Buggy nagle podzielił się na jeszcze więcej części, latających we wszystkich kierunkach. Luffy na to puścił broń i zmienił się w kota, w którego formie miał lepszą mobilność. Jego przeciwnik nie wydawał się tym zdziwiony, jego ataki nie ustawały (gdyby nie byli w trakcie walki, Luffy zastanawiałby się, dlaczego mężczyzna nie jest ani trochę zdziwiony jego kocimi… zdolnościami). On jednak był szybki, już w kilku chwilach dostając się do stóp, które starały się uciec w zamieszaniu. Od razu mocno wbił pazury w odsłonięty kawałek skóry, pozostawiając trzy głębokie szramy.
Buggy zawył z bólu, po czym jego części zbliżyły się do siebie, by złożyć się z powrotem.
– Ty draniu! Udrapałeś mnie!
Klaun wyglądał, jakby chciał dodać coś jeszcze, jednak w tym monecie przerwał mu krzyk.
Nami.
Luffy zmienił się i spojrzał przerażony w stronę, z której ją usłyszał, wyciągając swoje haki jak najdalej. Już po chwili jego oczy rozszerzyły się w czystym szoku, gdy wyczuł dwie dużo silniejsze aury od jego nawigatorki, która starała się od nich uciec.
Buggy spojrzał na swojego przeciwnika. Haki chłopaka nagle się zmieniło, dzieciak stał się w jednej chwili poważny. Gdy tylko spojrzał w jego oczy zamarł. Ten wzrok… tak bardzo przypominał mu tego człowieka.
Nie zdążył nawet dojść do siebie po tym szoku, gdy pięść chłopca spotkała się z jego twarzą i jego głowa wręcz odleciała, niemal od razu oddzielając się od ciała.
Jedynie patrzył za oddalającym się dzieciakiem, wbity w ścianę naprzeciwko.
Tak, zdecydowanie był jak były kapitan Buggy’ego, gdy komuś z jego załogi działa się krzywda. Powinien poinformować zawczasu Moji’ego, żeby starał się ich nie pokiereszować za bardzo. Cholera.
***
~walka zoro i cabaji’ego
Zoro odetchnął głęboko, bandana przysłaniała jego bystre oczy przed wzrokiem przeciwnika. Cholera nie sądził, że ten cyrkowiec może być tak silny. Do tego ten rower, dzięki któremu był naprawdę szybki.
Zoro zastanawiał się, jak do cholery ktoś może tak sprawnie używać czegoś takiego podczas walki.
Odparł ostrze przeciwnika, zaciskając zęby na Wado, gdy nacisk był silniejszy niż się spodziewał. Już dawno nie miał tak wyrównanej walki.
– Kyokugei! Kaji Oyaji! Deluxe Edition!*
Nagle Cabaji zionął ogniem w stronę Zoro, który w ostatniej chwili zasłonił twarz ramieniem. Wokół nich wszystko płonęło, a swąd przypalonej skóry unosił się w powietrzu.
– Cholera, draniu… – mruknął Zoro, krzywiąc się po spojrzeniu na ranę. Skóra na ramieniu trochę skwierczała i śmierdziała, jednak nie było najgorzej. Więcej szkody może mu wyrządzić unoszący się wszędzie dym. Zasłaniał mu pole widzenia i utrudniał oddychanie. Nie mógł długo tak walczyć.
– Sądząc po twojej reakcji prawdopodobnie tego nie zauważyłeś, jednak od poczatku walki rozrzucałem wokół pełno alkoholu i łatwopalnych materiałów. Zazwyczaj zadowalam się jedynie niewielkim ogniem, by oślepić przeciwnika, jednak gdy walczę na poważnie, używam brudnych sztuczek. Tak walczą piraci Buggy’ego – powiedział Cabaji, uśmiechając się półgębkiem.
– Ugh… Teraz otoczenie przeszkadza ci tak samo jak mi. Nie wiem, czemu to ma być dla ciebie pomocne – zauważył Zoro, kaszląc.
– Cyrkowcy muszą być odporni na ogień, wiesz?
Zoro z lekkim opóźnieniem uniósł miecze, by zablokować nadchodzący atak. Cabaji faktycznie wyglądał, jakby otoczenie wokół nich mu nie przeszkadzało. Miał teraz sporą przewagę, jednak Zoro nie spuszczał go z oka, podnosząc swoją czujność na wyżyny.
– Więc muszę po prostu szybko cię pokonać, czyż nie? – Zoro uśmiechnął się, co podchwycił również jego przeciwnik. Obaj znów oddalili się od siebie.
– Tylko jeśli zdołasz to zrobić.
Zoro uniósł oba miecze za siebie, przygotowując się do ataku. Z drugiej strony Cabaji również zaczął jechać w jego stronę z naszykowanym mieczem.
– Tora Gari!*
– Kyokugei! Kazekiri! *
Cztery miecze zderzyły się z łoskotem, powstał wokół nich wiatr, podczas gdy za Zoro pojawił się, choć mało widoczny, obraz tygrysa. Oczy Cabajiego rozszerzyły się na to w szoku.
Roronoa Zoro przed chwilą zmaterializował przed nim swoją aurę, prawdopodobnie nawet nie wiedząc, co dokładnie zrobił. On sam słyszał o tym jedynie od kapitana, a tutaj, w jednym z najsłabszych mórz, ktoś zaczyna to odblokowywać?!
– Oni Giri! *
Cabaji słono zapłacił za swoje zaskoczenie. Zoro wykorzystał lukę w jego obronie i zaatakował kolejną techniką, tym razem pozostawiając na jego klatce piersiowej krwawiącą ranę. Cabaji przejechał jeszcze kawałek, po czym zaczął się przechylać. Z hukiem upadł na ziemię.
– To chyba oznacza, że wygrałeś – mruknął akrobata, wiedząc, że nawet jeśli wstanie, przez najbliższy czas nie będzie zdolny do walki.
– Mówiłem ci, że to zrobię – odparł na to Zoro, chowając katany. – W końcu będę najsilniejszym szermierzem na świecie.
– Najsilniejszy szermierz, co? Więc myślę, że zostanie pokonanym przez kogoś takiego nie jest najgorszym, co mogło mnie spotkać – zaśmiał się sucho, spoglądając na miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu walczyli ich kapitanowie. – Ten dzieciak, twój kapitan, zniknął.
– Co? Znowu?!
Roronoa obejrzał się za siebie, po czym przeklął i ruszył w drugą stronę. Cabaji przez chwilę zastanawiał się, czy powinien powiedzieć mu, że idzie w kompletnie innym kierunku, jednak miał jakieś dziwne przeczucie, że nic to nie da. Dlatego po prostu wstał ciężko i poszedł w stronę swojego kapitana, zastanawiając się, w jaki sposób wyciągnąć jego głowę z muru, w który została wbita.
– Jak, do cholery, dałeś sobie to zrobić? – spytał nieco zirytowany, na co tamten prychnął.
– Nie gadaj tyle, tylko mnie stąd wyciągnij, draniu.
***
Luffy poruszał się na czworakach, z zadziwiająca wręcz prędkością zbliżając się do Nami. Nie zauważył wcześniej jeszcze jednej silnej obecności, przez co teraz dziewczyna miała kłopoty.
To była jego wina. Nawet nie został jeszcze jej oficjalnym kapitanem a już pozwolił, by stało się coś takiego.
– Zostaw ją, draniu!
Wybiegł zza zakrętu, zatrzymując się i oddychając ciężko. Źrenice jego oczu były zwężone, a kły wydłużyły się, nadając jego twarzy przerażający wygląd. Roztrzepane włosy przysłaniały mu pole widzenia, ale dzięki haki wiedział, że cała trójka była przerażona.
Nami wydała z siebie zdradzieckie westchnienie ulgi na widok swojego tymczasowego kapitana.
– Oh, to ty. Byłeś tym dzieciakiem, z którym walczył kapitan – powiedział sucho Moji, nie ruszając się z miejsca przed przyciśniętą do ściany Nami. – Wybacz, ale ukradła skarby kapitana, podając się wcześniej za jedną z nas. O ile dobrze pamiętam, jest to zdrada.
Luffy najeżył się. Z jego gardła wydobył się cichy warkot.
– Powiedziałem, żebyś się odsunął.
Jego głos był zachrypiały i tak do niego niepodobny, że Nami mimowolnie się wzdrygnęła. Ten wygląd nie pasował do słonecznego nastolatka, którego poznała.
W końcu jest piratem. Nie powinna być zdziwiona, że ma też tę stronę.
( ̶c̶h̶o̶c̶i̶a̶ż̶ ̶z̶o̶b̶a̶c̶z̶e̶n̶i̶e̶ ̶k̶o̶g̶o̶ś̶,̶ ̶s̶p̶r̶a̶w̶i̶ł̶o̶,̶ ̶ż̶e̶ ̶z̶r̶o̶b̶i̶ł̶o̶ ̶j̶e̶j̶ ̶s̶i̶ę̶ ̶c̶i̶e̶p̶ł̶o̶ ̶w̶ ̶ś̶r̶o̶d̶k̶u̶)
Moji również zdawał się nie być taki pewny siebie. Nastolatek przypominał mu nieoswojoną bestię. Przebiegłą i niebezpieczną. Richie zrobił krok w tył, jakby zgadzając się ze swoim partnerem.
Musieli uciekać.
Zrozumiał to jednak zbyt późno. W jednej chwili Luffy był kilka metrów dalej, w drugiej przykładał już pazury do gardła mężczyzny.
Moji odskoczył, stając na grzbiecie Richiego, który zaczął skakać wokół w panice, czując na sobie tę przerażająca obecność.
– Nami.
Głos Luffy'ego był cichy i spokojny. Całkowicie inny od tego, jaki był wczesnej. Lew nagle zatrzymał się, zamrożony z przerażenia. Dziewczyna instynktownie uniosła głowę i spojrzała na niego.
– Powiedz, co oni ci zrobili?
– Ja… – zająknęła się. Nieświadomie złapała się za krwawiące ramię, którego oderwania cudem uniknęła, uciekając od lwich pazurów.
Luffy zauważył jej ruch. Jego oczy spoczęły na krwi na jej ubraniach.
Gdy odwrócił wzrok z powrotem na Mojiego, mężczyźnie zdawało się, że czuje śmierć, pełzająca mu powoli po plecach. Zacisnęła swoją zimną dłoń na jego krtani, a on zachłysnął się. Wrażenie minęło tak szybko, jak się zaczęło, a on znów widział jedynie bardzo złego nastolatka.
Wtedy coś w niego uderzyło. Dłoń dzieciaka się rozciągnęła? Nie zdążył zrobić uniku ani chociaż jakkolwiek się obronić. Po prostu odleciał na drugi koniec uliczki, tracąc przytomność po uderzeniu w jeden z budynków.
Luffy następnie spojrzał na lwa. Naprawdę w głębi serca kochał zwierzęta, przez co zazwyczaj starał się ich nie krzywdzić. Ten lew jednak prawie zabrał jego nawigatorce ramię.
(tak samo jak dawno temu zrobił to król morski z Shanksem)
Lew nie był kontrolowany. Był partnerem mężczyzny. Robił to, co chciał tamten, bo chciał tego samego. Dlatego Luffy potraktował go tak samo.
Ritchie odleciał kilka metrów dalej, przebijając się przez cały budynek, uderzony w pysk przez niskiego, chudego nastolatka.
Luffy odwrócił się do Nami, a jego twarz przyozdobił szeroki uśmiech. Poczuła się tak, jakby patrzyła na prawdziwe słońce. Dziewczyna odwróciła głowę, jednak Luffy mógł zobaczyć cień uśmiechu na jej twarzy. To mu wystarczyło.
– Shishi, przepraszam, że nie przyszedłem na czas – powiedział, na powrót stając się tym beztroskim nastolatkiem, którego poznała.
– Nie, nie. Dziękuję za ratunek – odparła po chwili, po czym wyciągnęła coś z worka ze skarbem. – Proszę.
Wcisnęła na głowę chłopaka słomkowy kapelusz, naciągając go na jego oczy, by nie mógł zobaczyć, jak ociera łzy. Naprawdę myślała, że tutaj zginie. Luffy jednak przyszedł i ją uratował. Była mu wdzięczna. Nie sądzi, by Arlong zrobił dla niej cokolwiek.
Więc to tak jest być czyimś towarzyszem, a nie niewolnikiem?
– Mogę wszyć ci nowy sznurek, oczywiście za odpowiednią opłatą – dodała jeszcze, jedna ręka otrzepując spódniczkę.
– Na serio?! Dzięki, Nami! Jesteś najlepsza!
Luffy rzucił się na nią i oboje upadli na ziemię, zaplątani we własne kończyny.
– Luffy, ty idioto! To moje ranne ramię!
– Oh, przepraszam, shishishi!
Zoro przystanął obok nich, patrząc na tą scenę z małym uśmieszkiem. Chociaż jego wzrok pociemniał, widząc ranę ich nowej towarzyszki, zauważył, że ci, którzy ją spowodowali, leżeli już pobici kawałek dalej.
Znowu w ciągu tych dni zastanawiał się, jak silny tak właściwie jest jego kapitan.
– Tak, tak. Wszyscy wiemy, że się kochacie i te inne bzdury, ale mamy chyba jeszcze kilka rzeczy do zrobienia? – zauważył w końcu, gdy Luffy zdawał się wcale nie zamierzać puścić dziewczyny. Ta krzyczała niego zirytowana, jednak tak właściwie nic nie mogła w tej sytuacji zrobić.
– O, Zoro! Już wygrałeś, shishishi!
Zoro nie zdążył nic odpowiedzieć, pociągnięty przez Luffy'ego w dół. Trafił do środka kłębku kończyn, gdy ręce i nogi kapitana owinęły się wokół niego i przyciągnęły go do grupowego uścisku.
– Luffy! – wrzasnęli oboje z Nami, na co tamten jedynie się zaśmiał.
– Hej, wygraliśmy! Powinniśmy to uczcić!
– Dobrze, tylko najpierw nas puść, idioto…!
Buggy stał kawałek dalej, podczas gdy reszta jego załogi opatrywała Cabajiego lub szukała Mojiego. Pokręcił głową zrezygnowany, uśmiechając się jednak pod nosem. To przypomniało mu stare czasy.
– Dobra, chłopaki! Czas pokazać tym nowicjuszom jak się bawić!
– TAK JEST!
Radosne krzyki rozbrzmiały wokół, gdy jego własna załoga rozbiegła się, wykonać swoje zdania. Ktoś jeszcze musiał załatać wszystkich uczestników walk, ale mogą to zrobić podczas dobrej zabawy, racja?
***
– Oi, Buggy, nie jesteś taki zły, shishishi!
Luffy siedział obok drugiego kapitana, obaj mieli na sobie mnóstwo opatrzonych ran po cięciach, Buggy jeszcze do tego miał podbite oko, jednak zdawał się tym nie przejmować. Przypominał mu trochę Shanksa, na co uśmiechnął się.
– Oi, mam wrażenie, że myślisz o tym rudowłosym draniu! Mam nadzieję, że mnie do niego nie przyrównujesz! Pożałujesz, jeśli tak jest! – krzyknął na to Buggy, wywijając kieliszkiem z czerwonym winem, który trzymał w jednej ręce. Burmistrz siedzący obok nich sapnął z niezadowoleniem.
– Nawet nie zdajecie sobie sprawy, ile zniszczeń zrobiła waszą głupia walka. A teraz jeszcze zrobiliście sobie przyjęcie, jakbyście byli największymi przyjaciółmi!
Obaj synchronicznie się skrzywili.
– Nie jesteśmy przyjaciółmi tylko rywalizującymi kapitanami! – powiedział Luffy, chociaż nie brzmiał zbytnio przekonująco, gdy klepał Buggy’ego i odnosił się do niego tak przyjaźnie.
– Ha, dzieciaku! Najpierw naucz się zbrojnego haki, a potem pogadamy o rywalizacji, gyahahaha!
Luffy nadąsał się, zabierając w ramach zemsty mięso Buggy'ego.
– Jestem poważny, Buggy. Dopiero co musieliśmy odbudowywać zachodnią dzielnicę przez twoją Buggy Ball. Cieszymy się, że nas chronisz, jednak czasami to naprawdę idzie za daleko.
– Tak, tak. Przecież pokryłem wszystkie szkody, racja? Teraz te dzieciaki zabrały mi cały skarb. Jestem bez grosza, wiesz.
– JAKBYM NIE WIEDZIAŁ O TYCH WSZYSTKICH INNYCH WYSPACH, PO KTÓRYCH ROZDZIELASZ SWOJE SKARBY!
– Chyba Moji mnie wola, zobaczę o co chodzi.
– Co… WRACAJ TU, TY DRANIU!
Burmistrz wstał i pogroził odlatującemu Buggy'emu piescią, by po chwili opaść na ziemię z niezadowoleniem. Luffy przyglądał mu się uważnie, gryząc swoją kość. Po chwili ciszy po prostu ją zjadł i odezwał się.
– Jak chcesz, możemy podzielić się skarbem. W końcu to my zrobiliśmy większość zniszczeń – powiedział ze wzruszeniem ramion.
(właściwie to był jedynie on, jednak nie zamierzał się do tego teraz przyznawać)
– Naprawdę?! Byłbym wdzięczny, w końcu mamy teraz tak trudna sytuację…
Luffy roześmiał się cicho, widząc, że burmistrz chce go wziąć na litość. Wysłuchał jednak staruszka, w końcu i tak nie miał nic innego do roboty.
Nami patrzyła na tę całą imprezę z mieszanymi uczuciami. Czy nie walczyli jeszcze jakąś godzinę temu? Czemu teraz wszyscy zachowywali się, jakby nic się nie stało?
Widziała Zoro z przypalonym ramieniem, siedzącego obok pokrytego bandażami Cabajiego. Pili sake, śmiejąc się od czasu do czasu gdy któryś z nich powiedział coś śmiesznego.
(większość ich rozmowy kręciła się wokół ich całkowicie różnych, jednak tak samo głupich kapitanów. bóle w ich tyłku)
Luffy najwidoczniej zaprzyjaźnił się z Buggy'm, głaskając przy każdej możliwej okazji Richiego. Przecież tego samego dnia wyglądał, jakby zamierzał go zabić lub coś!
To było mocno pokręcone i Nami naprawdę tego nie rozumiała. Cieszyła się jednak, że wieśniacy okazali się być chronieni przez piratów. Chociaż nie miała pojęcia, czemu ktoś miałby zgodzić się na taką umowę. Najwyraźniej jednak Buggy rzeczywiście się z niej wywiązywał, więc nie miała nic do powiedzenia na ten temat.
Wtedy przysiadł się do niej Moji.
– Wybacz za wcześniej. Piraci raczej nie przepadają za zdrajcami, a ja jestem pierwszym oficerem. Muszę trzymać ich w kupie, jeśli kapitana akurat nie ma – powiedział, podając jej butelkę. Wzięła ją od niego, patrząc podejrzliwie.
– Cóż, myślę, że przyjście i udawanie dołączenia do załogi było głupie – mruknęła, nieco niechętnie.
– Znalazłaś dobrych towarzyszy, dziewczyno.
Spojrzała na nogi zdziwiona, jednak nie wrócił już do tego tematu. Zamiast tego potrząsnął własną butelka z figlarnym uśmieszkiem.
– To co, konkurs picia?
Nami była bardziej niż chętna, by w to wejść.
Może, ale tylko może, teraz rozumiała jak to jest dobrze się bawić z dawnym wrogiem. Co nie zmienia faktu, że wciąż było to po prostu dziwne.
Luffy znowu znalazł Buggy’ego, ciesząc się na to jak dziecko, którym był. Mężczyzna siedział na dachu jednego z budynków przy rynku. Pod spodem muzyka grała, a ludzie tańczyli i bawili się, podczas gdy Buggy po prostu patrzył na to z delikatnym uśmiechem.
Po raz kolejny Luffy mógł stwierdzić, że jest on dobrym człowiekiem.
– Chodź, dzieciaku. Nie skradaj się tak do biednych, starych ludzi.
Luffy zachichotał i usiadł obok niego.
– Dam burmistrzowi trochę naszego skarbu na odbudowę.
Buggy parsknął.
– A co ty jesteś, miłosierny idiota, dający się oskubać pierwszym lepszym wieśniakom?
– Nie śmiej się! Jesteś taki jak Shanks!
– Nie przyrównuj go do mnie, dzieciaku…!
– Obaj się ze mnie śmiejecie!
Buggy zirytowany naciągnął kapelusz Luffy'emu na twarz, jak był przyzwyczajony robić to Shanksowi, gdy ten go wkurzał. To zazwyczaj uciszało go na kilka sekund.
Z Luffy'm było to samo. Poprawił kapelusz, jednak wyraźnie się zamyślił, patrząc na ludzi w dole.
– Cóż, w końcu to i tak była moja wina, więc zapłacę – powiedział po chwili. – Burmistrz opowiedział mi o tym psie, który dalej pilnuje sklepu, mimo że jego pan umarł. Myślę, że powinienem mu się jakoś odwdzięczyć za to, co narobiliśmy w mieście. Polubiłem tego psa, shishishi.
– Nawet go nie spotkałeś!
– Ale i tak jest fajny!
Przez chwilę znowu trwali w ciszy, jedynie Buggy popijał swoje wino.
– A co na ten temat ma do powiedzenia twój pierwszy oficer? – spytał w końcu, na co Luffy spojrzał na niego, przechylając głowę na znak niezrozumienia.
– Uh, mój kto?
– Ten dzieciak Roronoa nie jest twoim pierwszym…?
– Nie? On jest szermierzem. Nie potrzebuję pierwszego oficera.
– Tak, potrzebujesz! – Buggy wrzasnął, uderzając chłopaka prosto w głowę. Był głupi jak Shanks, a nawet ten rudy drań zdobył swojego pierwszego!
– Jedyne, kogo potrzebuje, to muzyka!
– NIE! Dzieciaku, potrzebujesz zdecydowanie doktora, kuka i pierwszego oficera, a potem muzyka!
– Muzyk jest najważniejszy! Bez muzyki nie ma piratów!
– I pewnie ten idiota Shanks ci to powiedział!
– Nie obrażaj Shanksa, dupku!
***
Połowę nocy Buggy spędził z Luffy'm na rozmowie, kto to pierwszy oraz drugi oficer, kwatermistrz a także dlaczego potrzebuje pełnoprawnego lekarza. Pielęgniarka również mogłaby być ale nie jest aż tak potrzebna, jeśli nie ma zbyt dużej załogi. Do tego oficer łączności również był ważny, czego Luffy chyba najbardziej zdawał się nie rozumieć.
– To daj mi Hachiego! – powiedział Luffy, jakby to miało rozwiązać ten problem.
– Nie dam ci mojego ptaka-posłańca! Oszalałeś?! – zawołał Buggy piskliwym głosem.
– Ale wtedy komunikację miałbym z głowy!
– Nie, idioto! Od tego są slimakofony! Hachi zazwyczaj lata jedynie między moimi ludźmi!
Luffy zamruczał coś niezobowiązującego, wyjątkowo zainteresowany.
– To ile masz tych załóg?
– Jedną, oczywiście! W porównaniu do Grand Line nie jesteśmy silni, więc muszę mieć dużą siatkę informacyjną, żeby tam przeżyć, jeśli będzie trzeba się tam przeprowadzić. Z resztą, to bardzo użyteczne, jeśli chcesz mieć wpływy u wielu silnych ludzi, z którymi lepiej jest żyć w zgodzie. – Buggy wypiął klatkę piersiową do przodu, wyraźnie chwaląc się przez młodszym chłopakiem. – Nawet nie wiesz, jak cenne są moje informacje, gyahahaha! Nawet ten czerwonowłosy drań pyta mnie o to, jak sprawy stoją na świecie!
– Haa… Ja nie chcę mieć tak dużej załogi, więc po co mi oficer łączności?
I wyszliśmy do punktu wyjścia….
– Oczywiście po to, by kontaktować się z innymi. A jeśli kiedyś weźmiesz udział w wojnie, ktoś, kto będzie odbierał raporty z różnych miejsc na polu bitwy i przekazywał te informacje odpowiednim osobom, może być czynnikiem który przechyli szalę wygranej na waszą stronę – powiedział Buggy, wykazując się o wiele większą cierpliwością niż myślał, że posiada.
Luffy znowu jedynie coś zamruczał w odpowiedzi.
– Dobra, kiedyś nad tym pomyślę, shishishi!
– A idź już lepiej i nie wracaj, dzieciaku! – zawołał Buggy, rzucając w niego mapą Grand Line. Oczy Luffy’ego dosłownie zaczęły jaśnieć.
Przez chwilę zastanawiał się, czy to już słońce przypadkiem nie wstaje, jednak dalej była noc i blask wydobywał się z nastolatka. Doprawdy dziwna sprawa.
Cóż. Buggy może stwierdzić, że prawdopodobnie oficer komunikacji mu faktycznie nie jest potrzebny, przynajmniej póki będzie w Raju. No, chyba że postanowi zrobić jakąś głupotę.
Na pewno to zrobi, racja?
Ah, Buggy już czuł ten ból głowy podczas codziennego sprawdzania wiadomości z nadzieją, że dzieciak nie odwali niczego dziwnego i nie będzie miał go na sumieniu. Może uda mu się jeszcze odzyskać mapę?
Jednak jedno spojrzenie na roziskrzonego Luffy’ego uświadamia mu, że nie uda mu się już niczego cofnąć i dzieciak lada chwila wypłynie na to najniebezpieczniejsze morze na świecie.
I czy przypadkiem ta wiedźma, Nami, już raz nie ukradła mu tej mapy? Więc teraz mają dwie? Cholera, naprawdę już nic nie może zrobić.
– Dzięki, Buggy!
Westchnął, gdy chłopak owinął się wokół niego w uścisku. Prawdopodobnie przez to, kim był, niewielu ludzi patrzyło na niego jak na zwykłego człowieka. W jego dawnej załodze też były takie osoby. Dlatego Buggy może na chwilę przymknąć oko na jego wybryki.
...tylko po to, by po minucie zrzucić go z dachu.
Gdy impreza się skończyła, Buggy obchodził cały rynek w rutynowym sprawdzeniu położenia swojej załogi. Przyzwyczajenie z czasów gdy na każdym kroku czyhało na niego niebezpieczeństwo.
Trójka nowicjuszy zwinęła się w kłębku trochę dalej pod jednym z domów. Dziewczyna spała, trzymając ochronnie swój wór ze skarbem, po drugiej stronie spał Roronoa, przytulając swoje miecze i również opierając się o skarb. Między nimi zwinięty był Luffy, ciężarem bardziej opierając się na Zoro, jednak z ogonem owiniętym o nadgarstek Nami.
Buggy westchnął.
To po prostu wciąż były dzieci.
Jeśli koc w niewyjaśnionych okolicznościach po jego odejściu pojawił się na tej trójce, cóż. Nikt nie musiał wiedzieć, kto to zrobił.
***
Następnego dnia Luffy wraz z Zoro wsiedli do swojej łódki, a Nami pożyczyła jedną z łodzi Buggy’ego. Cała załoga klauna i wielu wieśniaków zebrała się na brzegu, machając wesoło.
– Nie zapomnij odwiedzić Loguetown, dzieciaku! – zawołał za nimi Buggy jako słowa jego pożegnania.
– Spotkajmy się kiedyś jeszcze na morzu, Buggy! Chcę znów z tobą zawalczyć! – Luffy zaśmiał się, machając obiema rękami dopóki wyspa nie zniknęła za horyzontem.
Następnie rzucił się plecami na łódkę, śmiejąc się głośno.
– Hej, Nami! Naprawisz mój kapelusz?
– Tak. Za opłatą – odparła dziewczyna, już sięgając po przedmiot.
– Ah, jestem spłukany. Wiesz, oddałem część skarbu moją i Zoro wieśniakom, bo trochę zniszczyłem ich domy, shishishi.
– ŻE CO ZROBIŁEŚ?
– Ah i Zoro, będziesz pierwszym oficerem. Nami może być drugim, bo jest mądra, shishishi!
– CZEKAJ, LUFFY, CO ZROBIŁEŚ Z MOIM SKARBEM?!
____
tłumaczenia technik
Bara-Bara Festibaru – pod-podziałowy festiwal
walka zoro i cabajiego:
*Kyokugei: kaji oyaji – w polskiej wersji mangi przetłumaczone na “sztuka akrobacji: ogniem i dechem”, nawiązanie do “Ogniem i mieczem”. W japońskiej wersji było to nawiązanie do jakiegoś powiedzenia. Deluxe edition dodałam już ja, dając smaczek odnośnie gier. gdy macie wersję gry deluxe to są tam jakieś dodatki do zwykłej wersji, no ogólnie fajniejsza jest, a Cabaji walczy teraz na poważnie, więc tak nazwałam jego podrasowaną technikę. Niby to samo, a jednak ma sobie coś więcej
*Tora Gari – tygrysie łowy, Zoro pokazał to dopiero w Syrup Village
*Kyokugei! Kazekiri! – wierzę, że to coś w stylu “sztuka akrobacji: cięcie wiatru”, kaze - wiatr, kiru - cięcie. trudno mi było wymyślić technikę dla cabajiego, bo ma w swoich orginalnych sporo odniesień do kultury, więc zdecydowałam na coś prostszego, co jednak wykorzystałoby jakąś sztuczkę XD chciałam też coś, co by mi się udało przetłumaczyć… miało być na początku łagodne cięcie ale źle mi tłumaczyło już w samym angielskim więc zrezygnowałam.
*Oni Giri – w pl mandze cięcie demogiri /wszyscy wiemy, że to tak naprawdę onigiri zoro, nie udawaj, że jest inaczej/
Notes:
tak, trochę zmieniona załoga buggy'ego. i tak, buggy polubił luffy'ego i czuje się za niego trochę odpowiedzialny, odkąd jest tym, przez którego dzieciak dostał mapę na grand line.
...a nami nawet nie wie, w co się wpakowała. następny przystanek: syrup village!
Chapter 5: Przybycie do wioski Syrup!
Summary:
Nami wreszcie dowiaduje się, kim jest Luffy i trójka piratów postanawia przed wypłynięciem na Grand Line zdobyć statek, alkohol, więcej mięsa i kilku nowych członków załogi (w tym muzyka!). Tymczasem Wioska Syrup jak zwykle jest terroryzowana przez pewnego chłopca i lisa...
Chapter Text
Dla Nami Luffy od początku wydawał się jakiś… dziwny. Nagle wpadł, uratował ją i ustanowił swoją nawigatorką, ani razu nie pytając ją o zdanie.
Był po prostu małym, samolubnym dzieciakiem. To jedynie kolejny pirat na jej drodze. Ale jakoś… przyciągnął ją do siebie i nie chciał puścić.
Który pirat by zostawił swój skarb wieśniakom, ponieważ rozwalił im kilka budynków? Arlong raz za razem niszczy całe wioski, wyzyskując wcześniej ich wszystkie pieniądze. Więc dlaczego ten chłopak w słomianym kapeluszu był tak inny?
Nami fuknęła zirytowana, kończąc wszywanie nitki do kapelusza. Odegnała od siebie głupie myśli i wyszła na pokład swojej łódki. Na tej należącej do chłopaków leżał Zoro, chrapiąc w najlepsze i przytulając swój biały miecz.
Nie, ale serio, o co mu chodziło z tym mieczem? Nami naprawdę miała wiele pytań.
Spojrzała jeszcze, czy ich łódki były do siebie odpowiednio przymocowane i kiwnęła do siebie głową z zadowoleniem, gdy zobaczyła, że tak właśnie jest. Chłopcy by się pewnie od razu zgubili, gdyby ich nie przywiązała.
Oni nawet w pierwszej chwili nie zamierzali brać ze sobą więcej jedzenia niż na dzień lub dwa! Ta dwójka idiotów zginęłaby bez niej!
Właśnie. Gdzie tak właściwie był drugi idiota, Luffy?
Rozejrzała się zdziwiona. W łódce chłopaków było trochę jedzenia, do tego jakieś ich osobiste rzeczy (czyli w sumie dwa koce i poduszka, które zwinęli po nocnej imprezie), ale kapitana nigdzie widać nie było.
Zmarszczyła na to brwi. Chciała oddać mu kapelusz i zająć się swoimi sprawami, nie spędzając z resztą ich małej załogi więcej czasu niż to absolutnie konieczne.
Chyba nie wypadł za burtę…? Powinien umieć pływać, skoro to pirat, więc w porządku. Ale to i tak dziwne.
Nami wzięła jabłko i rzuciła je w stronę głowy Zoro, chcąc go obudzić. Później tylko trochę się wzdrygnęła, gdy ten złapał je tuż przed swoją twarzą.
(Jakoś gdy Luffy tak zrobił, Zoro nawet się nie obudził, więc co tak właściwie właśnie się stało?)
– Widziałeś Luffy'ego? – zapytała, przechylając się przez burtę w jego stronę.
– Pewnie gdzieś śpi. W jakiejś szafce lub czymś – odparł tamten, wzruszając znudzony ramionami.
– Przecież nie zmieściłby się do szafki! Zresztą, zauważyłabym go!
Nami nawet nie wiedziała, dlaczego tak właściwie była zła. Po prostu… wydawało jej się niestosowne, by Zoro ̶p̶i̶e̶r̶w̶s̶z̶y̶ ̶o̶f̶i̶c̶e̶r̶ pierwszy towarzysz Luffy'ego w ogóle nie zwracał uwagi na ich kapitana. Przecież wcześniej nie chciał go odstąpić nawet na krok! A podczas imprezy jego oczy wciąż podążały za młodszym chłopakiem.
– Gdyby wypadł za burtę, wiedziałbym o tym – powiedział w końcu, gdy cisza się przedłużała, jednak to tak właściwie nie odpowiadało na jej pytanie.
Ta dwójka była po prostu dziwna.
– A róbcie co chcecie! – Zirytowana wyrzuciła ręce w górę. Nie powinna martwić się o tych idiotów. – Powiedz mu, żeby mnie zawołał, jak już go znajdziesz. Muszę mu oddać kapelusz. Lepiej, żeby miał czym za to zapłacić, bo zaczynam nadliczać za to odsetki.
Z tymi słowami odwróciła się i weszła do przybudówki.
– Wiedźma!
Zajęła się mapami. Sprawdziła, czy płyną w dobrą stronę, by dotrzeć do najbliższej zamieszkanej wyspy. Powinni dopłynąć do niej w przeciągu dnia lub dwóch, co było całkiem dobrym czasem.
Nie zapowiadało się na to, by pogoda miała nagle zmienić się podczas ich żeglugi. To dobrze, bo Nami nie miała pojęcia, jakim cudem mogłaby sterować dwoma łódkami podczas sztormu.
Dziewczyna ze zdziwieniem stwierdziła, że się nudziła. Nie pamiętała już kiedy miała tyle czasu, by to zrobić. Teraz faktycznie mogła się odprężyć i odpocząć, wiedząc że chłopaki ją obronią, jeśli ktoś ich nagle zaatakuje. To było naprawdę miłe.
***
Zoro drzemał, gdy wybudził go czyjś krzyk i odgłosy walki. Od razu wstał, wziął miecze i przeskoczył na drugą łódkę. Otworzył z rozmachem drzwi, łapiąc już drugą ręką za katanę. Uderzenie w przeciwnika zajęłoby mu zaledwie sekundy… jednak żadnego przeciwnika nie było.
Spojrzał nieco zbity z tropu na Nami, która opierała się w szoku o biurko za nią (kilka rzeczy, które na nim wcześniej leżały, spadły na podłogę. To zapewne one spowodowały hałas), podczas gdy Luffy wystawiał głowę znad do połowy otwartej szuflady. Jego oczy były przymknięte i ziewał, próbując najwidoczniej odpędzić ostatki snu.
Zoro wypuścił wstrzymywane powietrze, chowając katanę.
– Co tu się stało? – spytał zirytowany, patrząc na dwójkę winowajców.
– On siedział w mojej szufladzie! – Nami machnęła ręką w stronę kapitana, a Zoro jedynie wzruszył ramionami.
– Przecież ci mówiłem, że może to zrobić.
W tym momencie Luffy przeciągnął się z długim ziewnięciem. Następnie wygramolił się z szuflady i przeniósł na nich wzrok. Zdziwiony, przekrzywił głowę.
– Oh, hej. Czemu niszczycie pokój Nami? – spytał jak najbardziej niewinna osoba na świecie.
– To przez ciebie, idioto! – odkrzyknęła od razu na to Nami, przez co spojrzał na nią. Zrozumienie rozjaśniło jego twarz.
– Ah tak? Przepraszam, shishishi!
Następnie po prostu ich wyminął, krzycząc coś o tym, że pożycza zapasy Nami.
– Kto to w ogóle jest? – spytała dziewczyna, prychając.
– Czekaj, niczego ci nie powiedział?
– Co miałby mi powiedzieć?
Przez dłuższą chwilę wpatrywali się w siebie w ciszy.
– NO POWIEDZ COŚ W KOŃCU!
– Pogadam z nim.
– Co… CZEKAJ, NIE UCIEKAJ TERAZ!
Drzwi za szermierzem zamknęły się, a Nami znowu została sama z jeszcze większym mętlikiem w głowie niż wcześniej. Dlaczego Luffy miał koci ogon i uszy, zachowywał się jak kot, a do tego umiał się rozciągać?
Nie była głupia. Wiedziała o diabelskich owocach (piraci Arlonga po upiciu się lubili dzielić się swoimi przygodami z Grand Line). Ale czy naprawdę istniał owoc, który mógł dać mu te wszystkie cechy?
***
Wieczorem, biedniejsi o połowę swoich zapasów żywności (winny: Luffy), siedzieli w kółku na łódce Nami, ponieważ ta była największa.
– Więc możesz nas teraz o wszystko zapytać! – powiedział szczęśliwy Luffy, chichocząc.
Wpadł na pomysł, by zagrać w coś gro-podobnego. Nami miała zadawać im pytania, które ją nurtują, a oni na nie odpowiadać (o ile to nie drażliwy temat lub coś). Zoro nie miał żadnych przeciwwskazań, a dziewczyna zdawała się już przyzwyczajać do sposob bycia Luffy’ego, więc też dość szybko zaakceptowała ten plan.
– Na początku zrzekam się funkcji drugiego oficera. – Uniosła rękę na Luffy’ego, który już chciał coś odpowiedzieć. – Nie chcę brać na siebie takiej odpowiedzialności. Mogę być nawigatorem i skarbnikiem.
Bycie oficerem pirackiej załogi… to, przynajmniej z nazwy, przypominało jej Arlonga i ten okropny znak na ramieniu. Zresztą, jakim byłaby drugim oficerem, skoro i tak zamierzała ich zdradzić?
Ta myśl od jakiegoś czasu sprawiała jej dziwny ból w klatce piersiowej. Przecież praktycznie ich nie znała, więc dlaczego…?
Dlaczego zdawała się coraz bardziej do nich przywiązywać?
– Okay – odparł Luffy, przez co spojrzała na niego zdziwiona. Nie sądziła, że tak szybko się zgodzi.
– Więc o co chodzi z tymi uszami i ogonem? – spytała po chwili z lekkim podekscytowaniem, pochylając się w ich stronę.
– Oh, to! Zapomniałem, że jeszcze ci tego nie powiedziałem, shishishi! Wiesz, ludzie zazwyczaj są przerażeni do czasu aż im tego nie wyjaśnię, twoje zachowanie mnie zmyliło! – Luffy powiedział to wyjątkowo lekkim tonem głosu, jednak Nami jakoś zrobiło się przykro. – Wiesz, jestem połączeniem człowieka i kota, coś takiego. Mam lepszy słuch i węch, mogę używać pazurów i takie tam. Oh, jeszcze mogę zmieniać się w kota!
– Czekaj, naprawdę?! To nie jest owoc ani nic takiego?!
– Nie, shishishi! Ale mam owoc! Gomu-gomu. Nie mogę przez to pływać, ale jestem gumowym człowiekiem i się rozciągam!
Nami siedziała przez chwilę w ciszy, podczas gdy Luffy popisywał się owocem (czyli po prostu rozciągał policzek na niewyobrażalną długość).
(Nami, będąc całe życie w towarzystwie ryboludzi właściwie nie sądziła, że może w ogóle istnieć pirat, który nie jest w stanie pływać. To był dla niej lekki szok. Czy teraz nie muszą być dwa razy bardziej uważni, skoro każde wpadnięcie do wody dla ich kapitana jest praktycznie jak wyrok śmierci?)
– Cóż… czegoś takiego akurat się nie spodziewałam – mruknęła później, gdy Luffy w swojej kociej formie usadowił się na jej kolanach. Automatycznie zaczęła głaskać go po głowie i jakoś już tak zostali. – Więc… co teraz zamierzamy zrobić?
– Huh…? Oczywiście płyniemy na Grand Line, shishishi!
– To zbyt lekkomyślne! Nie jesteśmy na to przygotowani! – zawołała wzburzona dziewczyna, na co odwrócili się w jej stronę ze zgodnym “Ha?”.
– Czy to nie ty przypadkiem ukradłaś mapę Buggy’ego i zamierzałaś sama płynąć na Grand Line? – spytał Zoro, co Luffy od razu podchwycił.
– Właśnie, właśnie! I to sama! – dodał, jakby Zoro już tego wcześniej nie uwzględnił.
– To co innego! Zamierzałam tylko okraść jedną bądź dwie pirackie załogi i wracać!
– To samo!
– Nie!
– Tak!
– Nie!
– A właśnie, że tak!
Zoro przyglądał się bezczynnie tej kłótni. Następnie przypomniał sobie, że niedawno stał się pierwszym oficerem i prawdopodobnie powinien coś teraz zrobić (może powinien zrezygnować z tej funkcji tak jak Nami?)
(Ale jakoś… nie chciał zawieść swojego kapitana)
– Do niczego tak nie dojdziecie. I zgadzam się z Nami, brakuje nam gorzały – powiedział krótko, na co dwójka spojrzała na niego.
– Eh? Mięsa w sumie też mało mamy.
– Nie tylko o jedzenie chodzi! Musimy zdobyć statek! I ludzi, którzy by go obsługiwali! Wiecie jakie pirackie załogi są duże?!
– O, tak! – Twarz Luffy’ego rozjaśniła się, dając Nami nadzieję, że ten wreszcie zrozumiał o co jej chodzi. – Zanim trafimy na Grand Line musimy znaleźć muzyka!
– NIE TO JEST NAJWAŻNIEJSZE!
Jedną kłótnię i kilka uderzeń później załoga znów siedziała w kółku wraz z obitym kapitanem.
– Aktualnie płyniemy w stronę Wyspy Gecko, a dokładniej wioski Syrup. Możemy dowiedzieć się, czy mają tam jakiś statek – powiedziała Nami, rozkładając mapę na podłodze i wskazując odpowiednią wyspę. – Przy okazji możecie zdobyć zapasy jedzenia i alkoholu, a Luffy może poszukać swojego muzyka lub kogo tam będzie chciał.
– Oooh! Podoba mi się ten plan!
– Jestem za. – Zoro uśmiechnął się, podczas gdy Luffy biegał po pokładzie, skandując: “Muzyk! Muzyk! Zdobędę muzyka!”
– Oh, hej! Byłoby fajnie, jakbyśmy spotkali kogoś takiego jak ja! Mógłbym go wziąć do załogi! – zawołał nagle ze śmiechem, na co spojrzeli na niego zdziwieni.
– Uhh… to jest więcej takich osób…? – spytała w końcu Nami.
– No jasne! Tata mówił, że nikt dokładnie nie wie, ilu nas jest i wszyscy musimy się ukrywać, ale jeśli odwiedzę wiele miejsc to na pewno kogoś takiego spotkam podczas podróży!
– Lepiej nie nakręcaj się tak, Luffy. East Blue jest najspokojniejszym morzem i jakoś nie sądzę, by mogło utrzymać ten tytuł, gdyby było na nim więcej ludzi podobnych do ciebie – powiedział Zoro, zamyślając się. Po chwili jednak zauważył, jak entuzjazm Luffy’ego opadł, więc dodał: – Za to na Grand Line powinno być ich więcej.
– Tak! Na Grand Line!
– Najpierw statek! – Nami znów uderzyła chłopaka. – Nie mogę z tobą. Zoro, masz wartę.
Dziewczyna wykopała ich ze swojej łódki, mówiąc, że idzie spać. Luffy jedynie wzruszył na to ramionami, opierając się o szermierza, by mieć wygodniejsze posłanie. Zasnął od razu, gdy tylko jego głowa uderzyła o ramię przyjaciela.
Zoro został sam z myślami… oraz próbami nie dotykania niczego, by przypadkiem nie zmienić kursu, gdyż wiedźma pewnie by się wkurzyła.
***
Następnego dnia okazało się, że popłynęli w całkowicie inną stronę, ale Zoro naprawdę niczego nie ruszał. Może to wiedźma lunatykowała lub coś.
(Oberwało mu się za to stwierdzenie.)
Szybko jednak udało się naprawić kurs, jedynie kilka razy wyławiając Luffy’ego z wody podczas całego tego procesu. Mogli ruszać na następną wyspę. Po statek i (prawdopodobnie) nowego członka załogi!
***
Trochę później pewien chłopiec razem z pewnym lisem o jasnym futrze biegł przez wioskę.
– Alarm! Powiadomić wszystkich! Piraci! Piraci atakują! – krzyczał, z czego lis wyraźnie się śmiał.
Wieśniacy zaczęli przygotowania do swojej codziennej rutyny. Ich cały dzień zależał od tych kilku słów ostrzeżenia – chłopiec nigdy się nie spóźnał. Niektórzy dzięki temu wiedzieli, że powinni zbierać się do pracy, inni zaczynali uprawiać poranny jogging, próbując złapać chłopca.
– Ahahaha! Znów udało nam się was nabrać!
– Wracaj tutaj, smarkaczu! Tym razem cię dorwiemy!
Jakiś przypadkowy garnek trafił w głowę chłopca, jednak udało mu się w porę uciec przez wieśniakami i schronić się na drzewie.
Mężczyźni chodzili chwilę w okolicy drzewa, zastanawiając się, gdzie wcięło ich irytującego dowcipnisia. Niektórzy wyciągali tych nieszczęśników, którzy wpadli w jakąś dziurę która pojawiła się znikąd.
(Żaden nigdy nie powiedział mu, że właściwie od jakiegoś czasu potrafili go znaleźć)
Oto Syrup. Wioska napędzana przez nawoływania młodego chłopca, któremu towarzyszył niewielki, biały lis.
***
– Mwahahaha! Kolejny dobry uczynek wpadł na nasze konto! Ta wioska potrzebuje trochę ruchu, czyż nie? – zawołał, a rozbawiony lis przysiadł na gałęzi obok niego.
– Tak! Za mało się bawią! Nihihihi! – zawołała lisica, zakrywając swoje łapki ogonem.
– Wracasz, czy…? – Chłopak spojrzał na swoją towarzyszkę, trochę z nadzieją.
– Ah, chyba powinnam. Przepraszam, Usopp.
– Rozumiem. Jak zawsze cię odwiedzę i opowiem o moich wspaniałych przygodach! – Usopp wyprężył swoją klatkę piersiową, na co lisica znowu zachichotała.
– O, tak. Będę czekać.
I już jej nie było. Chłopak mógł jedynie obserwować jak jej ogon znika w zaroślach. Tutaj nawet jego dobry wzrok na nic się nie zdał.
– Panie Kapitanie! Panie Kapitanie!
Oh, więc niedługo znów będzie zabawnie. Może tym razem nauczy chłopców lepszego strzelania z procy bądź ukrywania się?
Usopp nie wiedział jeszcze z jakimi wieściami przybędzie jego załoga.
Prawdziwi piraci właśnie nadchodzą!
***
Luffy leżał z głową opartą o burtę, wpatrując się w fale. Było tak nudno! Nie miał co robić!
– Zoooorooo, Naaamii~ Nudzi mi sięęę~
Zajęczał, na co dostał zirytowane spojrzenie od swojego pierwszego oficera i westchnienie nawigatorki.
– Już prawie dopłynęliśmy.
Luffy od razu uniósł głowę. Faktycznie! Tak długo wpatrywał się w fale, że nie zauważył nawet, że dopływają do lądu! Już czuł przygodę!
A także czwórkę ludzi w pobliżu brzegu. To mogło oznaczać tylko jedno – będzie świetnie się bawić.
– Oi, Nami! Szybciej! – zawołał podekscytowany. – Chcę już zejść na ląd!
– Nie da się szybciej! Jak chcesz tak szybko tam iść, to bierz zoro i poleć z nim gumgumową rakietą!
Zoro spojrzał przerażony na dziewczynę, a następnie swojego kapitana. Krew odpłynęła mu z twarzy.
– Nie, czekaj, NIE-!
– Oh, Nami! Jesteś mądra! To świetny pomysł!
I już ich nie było.
Nami odetchnęła zadowolona. Miała od nich trochę przerwy na kilka zbawiennych minut. Naprawdę to wszystko zaczynało przyprawiać ją o ból głowy.
(Ale jednak… jakoś chciała zostać)
Luffy wpadł na plażę, po czym razem z Zoro przeturlali się trochę dalej. Zadowolony gumowy chłopiec wstał i otrzepał się z szerokim uśmiechem.
– Więc jesteśmy! Wyspa Bekon!
– To Gekon . Czy naprawdę wszystko musi ci się kojarzyć z mięsem? – narzekał Zoro ze swojego miejsca na piasku trochę dalej, również wstając. Sprawdził jeszcze, czy jego miecze ciągle są na swoim miejscu, po czym podszedł do Luffy’ego.
– Wszystko jedno. Tak czy siak, czeka nas przygoda!
Luffy wibrował z podniecenia. Wręcz w kościach czuł nadchodzącą przygodę. Już dawno tak nie miał! Do tego zapach, którym przesiąkła ta wyspa… zdawał się mu znajomy, chociaż czuł go po raz pierwszy. Był też mocny. Jakby ktoś chciał mu powiedzieć, że to jego terytorium.
Ale jakim piratem byłby Luffy, gdyby nie zaśmiał się mu w twarz, mówiąc, że może zrobić wszystko, co tylko chce?
Z tą właśnie myślą zrobił następny krok w stronę wyspy.
– Stójcie, piraci! Władzę w tej wiosce ma Wielki Kapitan Usopp, który pod swoim dowództwem ma potężną armię osiemdziesięciu milionów żołnierzy!
Luffy spojrzał na górę. Wśród drzew nagle zaczęły ukazywać się pirackie bandery. Jednak nie było wśród nich więcej ludzi niż jedynie czterech.
– Hej, Zoro, jak to się dzieje, że jest czterech ludzi, a wygląda jakby ich było więcej? – spytał w końcu, odwracając się w stronę swojego pierwszego oficera. Sabo zawsze mówił, że powinien pytać zamiast wyciągać pochopne wnioski, a on starał się stosować do tej rady. – To duchy?
– Nie. Pewnie to jakiś mechanizm czy coś. Nie znam się.
Zoro wzruszył ramionami, a Luffy pokiwał z uznaniem głową. Jego załoga była taka mądra!
– Oiii! Walczmy jak dwójka kapitanów! Kapitanie Yasoppie-! Nie, czekaj. To Usopp. Chwila, jesteś synem Yasoppa?! – Luffy powiedział to wszystko z prędkością karabinu maszynowego, a jednak mimo to trzy osoby zdążyły uciec po jego pierwszym zdaniu. Szybcy byli, to musiał przyznać.
– Znasz mojego ojca?! – zawołał zdziwiony chłopak, robiąc kilka kroków w przód. Następnie trójka piratów (Nami właśnie dołączyła) patrzyła, jak noga mu się osuwa i on sam spada na ziemię.
– Oi, żyjesz? – spytał po chwili Luffy, niepewny.
– Ja nie będę kopał na niego dziury – odparł na to całkowicie niewzruszony Zoro.
– Zanim go zakopiecie, sprawdźcie mu kieszenie – dodała swoje Nami.
– DOBRA PRZESTAŃCIE, ROZUMIEM! JUŻ WSTAJĘ! – wykrzyknął samozwańczy Kapitan, obrońca wyspy, już po chwili stając na nogi.
– Nie mów, że udawałeś martwego, żebyśmy przestali zwracać na ciebie uwagę i byś mógł zwiać. – Nami spojrzała na niego krzywo, na co głowa Luffy’ego wystrzeliła w jej stronę.
– Zrobił coś takiego?! Rozgryzłaś go! Jesteś mądra, Nami!
Zoro wraz z nawigatorką poczuli pot, spływający im po skroni. Byli pewni, że ich kapitan również to zauważył, sądząc po jego reakcji. Czy naprawdę myślał, że chłopak jest martwy, czy teraz po prostu udaje?
Nami właściwie poświęciła chwilę na zastanowienie się nad tym, ile razy Luffy nazwał ją mądrą przez ten czas, odkąd dołączyła.
(To było właściwie dużo. Nami z pewnością się to podobało. Od czasów Belle-mere nie pamiętała, jak to jest, być docenianym.)
– Ah tak, więc znasz mojego ojca? – Usopp postanowił zmienić temat rozmowy. To znaczy, miał być dzielnym wojownikiem morza, więc nie mógł tak uciekać… po prostu noga mu się osunęła, nawet największym Kapitanom się zdarza.
– O, tak! Jest w załodze Shanksa! Dużo mi o tobie opowiadał, właściwie w ogóle się nie zamykał i miałem już tego dość. Więc Yasopp serio jest twoim tatą?
– Tak! Więc jest w załodze Shanksa, co… CZEKAJ, JEST W ZAŁODZE SHANKSA?
– ZNASZ SHANKSA?
– KAŻDY ZNA SHANKSA, TO IMPERATOR! – wrzasnęła Nami, praktycznie do ucha Luffy'ego, na co ten się skrzywił.
– Dobra, nie musisz tak krzyczeć, rozumiem…. kto to imperator?
Nami i Usopp padli na ziemię, prawdopodobnie bliscy stracenia przytomności z głupoty chłopaka stojącego obok nich, podczas gdy Luffy po prostu patrzył na nich zdziwiony.
Następny kwadrans zajęło im wytłumaczenie Luffy'emu, że imperator to bardzo silny człowieki nie może go ot tak pokonać (to znaczy, według Nami i Usoppa oczywiście).
Sam Luffy bardziej zwracał uwagę na zapach Usoppa. To znaczy, to było dziwne. Bardzo mocno pachniał kimś innym, jakby należał do czyjegoś stada. To tak, jak wtedy, gdy Luffy zostawia swój zapach na członkach załogi, żeby wszyscy wiedzieli, że są jego. Jego stado. Usopp też należał do jednego i Luffy był zdecydowany dowiedzieć się, czy na tej wyspie naprawdę żyje ktoś podobny do niego.
(A potem zaciągnąłby tę osobę i jej stado do swojej załogi, bo spotkanie kogoś takiego jak on byłoby tak super i nie mógłby go od tak zostawić!)
(Więc właściwie Usopp już został dołączony do załogi Słomkowych Kapeluszy nawet o tym nie wiedząc.)
Koniec końców wylądowali w restauracji, gdzie Nami rozpoczęła kłótnie o zniżkę, a Luffy wraz z Zoro po prostu jedli bądź pili wszystko, co było w menu.
Usopp patrzył na nich, nie będąc pewnym czy ta trójka bardziej go przeraża, czy zadziwia (w końcu byli prawdziwymi piratami! To pierwszy raz, kiedy takowych spotkał).
– Więc co tutaj robicie? – spytał w końcu, stwierdzając, że żołądek bez dna Luffy'ego nie jest najważniejsza rzeczą, o której powinien myśleć w tej chwili.
– O, właśnie! Szukamy statku. Bo wiesz, mamy swoją łódź, która dostałem od piratów Alvidy jak pokonałem ich kapitana no i Buggy pożyczył nam też swoją, ale ciężko jest tak pływać.
Zoro poświęcił chwilę, by podziękować w myślach kapitanowi, że nie postanowił mówić z pełnymi ustami. Tłumaczenie tego było bardziej upierdliwe niż sądził, że mogło być. Nami jakiś trafem nie rozumiała wcale swojego kapitana, gdy tak mówił.
– Statek, mówisz? Zdaje się, że właściciel rezydencji na wzgórzu ma taki, którego nie używa. Chociaż właściciel to trochę za dużo powiedziane, to młoda dziewczyna, która zajmuje się rezydencją, odkąd jej rodzice odeszli – powiedział po chwili ciszy Usopp. Nie sądził, by ci piraci byli źli i właściwie chciał przedstawić ich Kayi. Pewnie by się wkurzyła, gdyby pozwolił im odejść, zanim ona mogłaby ich spotkać.
– Mogłaby go nam dać?! Byłoby super! Oh, nie, ludzie zazwyczaj nie oddają statków. Ile trzeba by za niego zapłacić?
Usopp przez kilka sekund po prostu próbował poskładać zdania Luffy'ego w jakąś sensowna opowieść. Nie pomagało to, że szybkość wypowiadanych przez niego zdań była… właściwie zadziwiająca. Usopp nie sądził wcześniej, że ktokolwiek na świecie może być w stanie mówić tak szybko.
– Musielibyście o tym z nią porozmawiać… mogę iść i ją uprzedzić zanim przyjdziecie – odpowiedział po chwili. Kaya co prawda doceniała różnego rodzaju żarty, jednak pewnie wolałaby wiedzieć wcześniej o tym, że do jej rezydencji zmierza trójka piratów. Nawet jeśli to całkowicie nie groźni piraci. – Rezydencja jest na wzgórzu. Na pewno tam traficie.
– Świetnie! To chodźmy! – zawołał Luffy, który prawdopodobnie z rozmowy wyłapał jedynie ten jeden szczegół.
– MÓWIĘ CI, ŻE MUSZĘ JĄ UPRZEDZIĆ – wrzasnął na to Usopp, uderzając go w głowę. Potem odsunął się przestraszony.
Czy naprawdę właśnie uderzył kapitana jakiejś pirackiej załogi? Co on sobie myślał?!
Luffy jednak nie wydawał się być o to zły, tak samo jego załoga, bardziej rozbawiona reakcją Usoppa niż cokolwiek innego. Dlatego chłopak mógł odetchnąć z ulgą i dokończyć rozmowę.
– Jestem pewny, że szef kuchni zna jeszcze dużo potraw, których nie spróbowałeś. Wrócę po was, gdy skończycie jeść, co ty na to?
Zoro i Nami właśnie rzucili mu bardzo dumne spojrzenie, na co Usopp przystanął trochę zdekoncentrowany.
– Koleś od razu wie, jak sobie z nim poradzić. – Zoro kiwnął głową, jakby właśnie oficjalnie zatwierdził Usoppa jako ich nowego towarzysza.
– To było sprytne, myślę że pasuje – dodała Nami.
Oboje, jak na dobrych członków załogi, wspaniale znających nawyki swojego kapitana, przystało, od razu wiedzieli, że Luffy już go nie puści. Nie odkąd patrzył na niego z tym spojrzeniem, gdy rozmawiali razem na plaży (Zoro już to widział w Orange Town, a Nami doświadczyła tego na sobie, więc można powiedzieć, że mieli doświadczenie).
– Dobra! To do zobaczenia, Usopp! – zawołał Luffy, przygryzając przy okazji kość, która została z całego wielkiego talerza jedzenia.
– Oh, tak, to super. Tak, przyjdę później. Pa!
I już go nie było.
– Myślisz, że go wystraszyliśmy? – spytał Zoro, na co Nami wzruszyła ramionami.
– Tak czy siak pasuje. Przydałby się nam ktoś, to umie poradzić sobie z Luffy'm i coś z tym robi.
Dziewczyna rzuciła Zoro zirytowana spojrzenie, które postanowił zignorować.
– Hm? O czym gadacie? – Luffy, jako często najbardziej nieogarnięta osoba na świecie, spojrzał między swoim pierwszym oficerem a nawigatorem ze zmarszczonymi brwiami.
– To nic takiego, szefie – westchnęła Nami.
– To kapitan! Przestań już!
***
Jedzenie skończyło się zadziwiająco szybko, tuż po tym, gdy restauracją straciła całe zapasy i kucharza, który padł bez życia po skończeniu ostatniego zamówienia.
Nami poszła do właściciela, by wrócić do kłótni o zapłatę, podczas gdy Zoro z Luffy'm bawili się pozostałymi po jedzeniu kośćmi, układając je w artystyczne stosy.
Właśnie tę chwilę wybrała trójka dzieci, by wpaść do restauracji w celu wybawienia swojego Kapitana.
– Co zrobiliście Kapitanowi Usoppowi, brudni piraci?! – zawołali, po czym spojrzeli na kości i ich twarze wykrzywiło przerażenie.
– To mięso było takie dobre! – powiedział Luffy, jakby wcale nie wiedział, o czym mogli pomyśleć na to chłopcy. Ukradkiem puścił oczko w stronę Zoro, na co pierwszy szermierz uśmiechnął się, kładąc głowę na dłoni.
– M-mięso?!
– Oh, pytaliście, co zrobiliśmy z waszym kapitanem…? Otóż… zjedliśmy go.
Przerażony pisk sprowadził z powrotem do ich stolika Nami, która szybko zrozumiała całą tę sytuację. Uśmiechnęła się lekko, po czym zwróciła się w stronę Luffy'ego.
– Jak smakowało? Kucharz podobno pierwszy raz gotował… takie mięso.
Tym razem dzieci zemdlały, a trójka piratów pokładała się już ze śmiechu po stole. Luffy w agonii spadł na podłogę, gdzie wił się przez chwilę. Może gdyby zdobyli lekarza, ten mógłby go uratować przed potencjalnym uduszeniem się.
…ale wciąż jeszcze lekarza wśród nich nie było, więc Nami i Zoro po prostu zaczęli jeszcze mocniej się śmiać.
***
– To było niemiłe, tak się z nas śmiać! – zawołał jeden z dzieciaków, krzyżując ręce na piersi.
– Właśnie, właśnie! – zawołał drugi, chociaż sam chował się za tym pierwszym.
– Shishishi przepraszam, przepraszam. To było zabawne!
Luffy wcale nie wyglądał na skruszonego, a jego przeprosiny były raczej jedynie pustymi słowami, jednak dzieciom to wystarczyło. Zapewne logicznym było, że tak się stanie, skoro chłopak często zachowywał się jakby był na tym samym poziomie intelektualnym co oni.
– Czyli Kapitan już wyszedł…
– Pewnie poszedł do panienki Kayi!
– O, tak! Odkąd musi zajmować się sama rezydencją, Usopp zawsze idzie jej poprawić dzień!
– Ale Kapitan już wcześniej i tak codziennie do niej chodził…
– Tak, ale wtedy ona wychodziła razem z nim, a teraz nie może…
– Zastanawiam się, jaką historię tym razem jej opowie…
– Skoro dzisiaj przybyli do nas piraci, to pewnie o tym, jak pokonał sam kilka ich statków!
– Nie! Coś takiego było w zeszłym tygodniu! Teraz będzie o wyprawie Kapitana Usoppa do Złotego Miasta wśród chmur!
– To było miesiąc temu! Teraz będzie o-
Trójka piratów patrzyła nieco zbita z tropu na trójkę kłócących się dzieci. Z tego wszystkiego udało im się wyłapać jedynie to, że z jakiegoś powodu ta dziewczyna, Kaya, musi sama zajmować się całą rezydencja (może spadek po zmarłych rodzicach?), a Usopp poprawia jej dzień… dziwnymi opowieściami? Nie, jednak nic z tego nie rozumieli.
– Czyli codziennie kłamie? – spytał w końcu Luffy, przerywając kłótnie.
– Tak, ale to dobre kłamstwa!
– Właśnie, nie waż się śmiać z Kapitana i mówić, że to nieładnie!
Luffy jedynie wzruszył ramionami. Nie, żeby obchodziło go cudze życie. No i Sabo często naginał prawdę. Luffy również… cóż, może nie do końca kłamał, bo jest w tym do kitu, ale cały czas zatajał to, kim jest. To prawie to samo. Nawet Ace stwierdził, że w niektórych sytuacjach trzeba robić coś takiego! Na przykład przy spotkaniu z marines.
Na dodatek byli piratami, więc w sumie co to ich obchodziło?
– Nie zawsze kłamanie jest złe, zresztą nie zamierzam oceniać czyjegoś życia – powiedział w końcu, po czym wstał od stołu. – Zaprowadzicie nas do tej rezydencji? Chcieliśmy zapytać, czy mogą odsprzedać nam statek.
Dzieci przez chwilę były cicho. Po raz pierwszy ktoś nie nazwał wcale Kapitana złą osobą, gdy dowiedział się, co takiego robi. Dlatego chłopcy zaprowadzili piratów tam, gdzie ci chcieli się udać.
***
Tymczasem w rezydencji pewna jasnowłosa dziewczyna wyglądała znudzona przez okno. Książka medyczna leżała na jej kolanach otwarta na jednym z tematów, jednak już od jakiegoś czasu przestała ją czytać.
– Chciałabym spotkać się z Usoppem – westchnęła cicho. Jej uszy obróciły się, wychwytując czyjeś wejście do jej pokoju.
Ah, Klahadore. Kamerdyner, co do którego wciąż miała mieszane uczucia. Jej serce chciało mu bezwzględnie uwierzyć w każde słowo, w końcu opiekował się nią tyle lat. Instynkt jednak wciąż wysyłał jej ostrzeżenia, gdy przebywała w jego towarzystwie. Jakby nawet po tylu latach nie mogła mu zaufać (była jednak już przewrażliwiona przez wzgląd na swoje pochodzenie, więc prawdopodobnie to było powodem wariowania jej intuicji).
– Przebywanie z tym chłopcem nie jest dobre dla twojego zdrowia, panienko.
– Nie rozumiem, dlaczego tak bardzo nie chcesz, żebym się z nim przyjaźniła. W końcu już od dawna praktycznie należy do naszej rodziny. Moi rodzice nie mieli nic przeciwko przyjaźni z nim – powiedziała nieco zirytowana.
– Syn pirata nie może być dobrym przykładem na przyjaciela dla kogoś o takim statusie jak twój, panienko.
Kaya westchnęła, gdy drzwi za kamerdynerem zostały zamknięte. Miała już dość tego, że za każdym razem, gdy zostawała sama z Klahadorem, ten zakazywał jej się spotykać z Usoppem.
Wtedy usłyszała jakiś stukot przy oknie. Uśmiechnięta wstała i otwarła je szeroko, siadając na parapecie.
– Usopp! Przyszedłeś!
– Ha! Punktualny jak zawsze, czyż nie?
Oboje zachichotali. Usopp siedział na drzewie, tuż naprzeciw jej okna. Gdy byli mali, często tędy przechodzili. Teraz jej "nie przystoi", przynajmniej według słów Kulahadora.
– Ale tym razem mam wieści do przekazania. – Chłopak nagel stał się poważny, przez co spojrzała na niego nieco zaniepokojona.
– Nie mów, że Klahadore….
– Nie, to nie o niego chodzi. – Przerwał jej szybko. Na tę wieść odetchnęła z ulgą.
Klahadore oczywiście nic by jej nie zrobił – miał dług wdzięczności wobec jej rodziny, ojciec uratował mu życie. Jednak był coraz bardziej wredny i nieprzyjemny względem Usoppa, starając się go wykurzyć. Stawał się coraz bardziej zuchwały w swoim zachowaniu i już sama nie wiedziała, co mógłby zrobić. Trochę bała się o Usoppa, jednak ten nie zwracał uwagi na jej ostrzeżenia i dalej przychodził.
(W głębi serca Kaya wiedziała, że Usopp, mimo bycia ogromnym tchórzem, poważnie traktuje ich przyjaźń i nawet gdyby to faktycznie było niebezpieczne, dalej by znajdował wymówki, by przyjść. A ona nie wiedziała, czy się tym cieszy, czy ją to przeraża.)
– Na wyspę przybyli piraci. Nie są źli i jedynie chcieli kupić statek, jednak wolałem cię uprzedzić. Na razie zostawiłem ich u państwa Cucumber, ale widziałem, że kończą się zapasy. Nie wyglądają na cierpliwych, więc pewnie na mnie nie poczekają i przyjdą tutaj sami.
– Prawdziwi piraci?! – zawołała, wychylając się podekscytowana przez okno. – Naprawdę tu przyjdą?!
Usopp spojrzał na nią, po czym wyglądał, jakby właśnie zjadł cytrynę. To była jego wina, że Kaya ma takiego bzika na punkcie piratów i wcale się ich nie boi, prawda?
O boże, jej rodzice mogliby go za to zabić…
Chociaż nie, oni byli jeszcze gorsi. Usopp czasem sam nie wiedział, czy powodem, dla którego tak go polubili nie było właśnie jego pokrewieństwo z piratem. Cała ta rodzina najwyraźniej miała na tym punkcie bzika.
– Czekaj, Kaya! Musisz najpierw schować uszy! I ogon! Nie możesz im pokazać kim jesteś, okay? Mogą być fajni, ale prawdopodobnie nigdy kogoś takiego nie widzieli, a pewnie są silni… nie chcę, żeby coś ci się stało.
– Spokojnie, będę uważać!
Kaya uśmiechnęła się do niego, jednak Usopp jakoś nie był co do tego przekonany. To znaczy, kiedy Kaya w jakikolwiek sposób uważała? Pamięć miał wręcz doskonałą, a jakoś nie pamiętał żadnego takiego zdarzenia.
To będzie totalna katastrofa, prawda..? Boże, że też to akurat on stwierdził, że będzie bronił dziewczynę. Teraz miał mnóstwo pracy, próbując odciągnąć ją od kłopotów. Nie na to się pisał!
Może nie powinien w ogóle mówić o Kayi.. prawdopodobnie byłaby na niego o to zła, ale przynajmniej byłaby bezpieczna. Jeśli coś się stanie, będzie to tylko jego wina…
– opp! Usopp! – Z jego myśli wyrwał go głos Kayi. Dziewczyna patrzyła na niego niezadowolona z wypchanymi policzkami. – W ogóle mnie nie słuchasz! Będę tym razem naprawdę uważać, więc nie martw się, dobra? Zostaw to mi!
Uśmiechnęła się, co Usopp słabo odwzajemnił.
– A potem może do nich dołączę..?
– Kaya! Nie!
– Nihihihi! Spokojnie, tylko żartowałam!
– Kaya, proszę, nie chcę umrzeć przedwcześnie na zawał serca…
– Usopp…. czy chcesz, żebym wyrecytowała ci rozdział o zawale z mojej książki o medycynie?
– Nie, przepraszam panią.
***
– Więc to tutaj? – spytał Zoro, na co dzieciaki żwawo pokiwały głowami.
– Tak! Kapitan Usopp powinien być tutaj! Ale lepiej tu nie wchodzić, bo jeden z lokajów, Klahadore, się wścieknie.
Nami poświęciła chwilę na ocenę domu. Na pewno należał do bogatej rodziny, pewnie nawet nie potrzebowaliby dzieci, by tu trafić. Arlong Park jednak wciąż był większy, prawdopodobnie przechowując jeszcze więcej pieniędzy. Ich pieniędzy… jej myśli znów zeszły na tego drania, Arlonga, przez co mimowolnie zacisnęła pięści.
Dziewczyna nie miała jednak czasu dłużej nad tym myśleć, gdyż Luffy wyciągnął jedną rękę w stronę ogrodzenia, drugą łapiąc ją i Zoro w pasie.
– Czekaj, Luffy, co ty-!
Nie zdążyła nawet dokończyć zdania, gdy zagłuszyło ją głośne "gomu gomu no roketto!", po czym zostali katapultowani na drugą stronę, wpadając prosto w drzewo. Podczas upadku Nami chyba na kogoś wpadła, jednak trudno jej było to określić, gdyż całe jej ciało wciąż o coś uderzało w drodze na dół.
W końcu jednak wszystko się zatrzymało. Luffy stał obok nich, śmiejąc się głośno, za co obaj piraci postanowili go kiedyś zabić.
Podczas gdy Zoro starał się wydostać spod dwóch ciał (skąd tu się wziął Usopp?), Luffy spojrzał na dziewczynę, siedzącą na parepecie po stronie swojego pokoju i spoglądającą na nich z ciekawością.
– Hej. Jestem Monkey D Luffy. Człowiek, który zostanie Królem Piratów.
Chapter 6: Spotkanie Kayi – dziewczyny-lisa!
Summary:
Po tym jak piraci przybyli do rezydencji, a Luffy ogłosił się przyszłym Królem Piratów, szybko nawiązali przyjazne stosunki z właścicielką rezydencji - Kayą. Piraci dowiedzeli się o planach złego kamerdynera, więc muszą ostrzec dziewczynę!
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Luffy patrzył z ciekawością na dziewczynę z okna. Przez podekscytowanie ledwo mógł stać w miejscu, czekając na jej odpowiedź. Pachniała jak Usopp, tylko silniej, więc był pewien, że to ona zostawiła na chłopaku swój zapach. Musiała być taka jak Luffy!
Nigdy nie sądził, że tak szybko podczas swojej podróży spotka kogoś takiego…
– Cześć. Jestem Kaya, właścicielka posiadłości, na którą wtargnąłeś, przyszły Królu Piratów – odparła z uśmieszkiem, na co on odpowiedział tym samym, unosząc kąciki ust.
– Przyszliśmy, ponieważ chodzą słuchy, że masz statek, który moglibyśmy pożyczyć?
– Oh, doprawdy? Prawdopodobnie mam jeden, jednak co możesz mi za niego dać?
Trójka, stojąca obok, patrzyła na nich w ciszy. Tak jak Zoro i Nami nie sądzili, by takie zachowanie pasowało Luffy'emu, tak samo Usopp jakoś nie mógł uwierzyć, że Kaya zachowywałaby się tak przy kimś obcym i potencjalnie niebezpiecznym.
To wyglądało jak spotkanie dwóch starych znajomych po latach, mówiących jakimś dziwnym kodem.
– Jesteś śmieszna, shishishi!
– To ty to zacząłeś, Królu Piratów Luffy, nihihihi!
– Nie, czekajcie, stop! Nie zachowujcie się, jakbyście znali się już wcześniej! – zawołała Nami, chcąc zakończyć tę dziwną rozmowę.
– Oh, właśnie. To Zoro, mój szermierz i pierwszy oficer. A to Nami, moja nawigatorka – Luffy pokazał na członków swojej załogi, a Kaya machnęła ręką w ich stronę w ramach powitania.
– Tamten to Usopp, mój przyjaciel, ale wy już się znacie.
– Tak. Co do tego statku-
Luffy nie zdążył dokończyć zdania, gdyż zza ściany domu wyszedł wysoki mężczyzna w stroju lokaja, od razu mu przerywając. Niegrzeczny.
– Co wy tutaj robicie?! – wykrzyknął, podchodząc do piratów i Usoppa.
– Eh? A ty co za jeden? Mamy sprawę do Kayi. – Luffy spojrzał na niego nieprzyjemnie. Ta osoba nie wydawała się ani trochę godna zaufania, zdawał się ukrywać swoje prawdziwe, niegodziwe uczucia w sobie. Tak, jakby chciał wypaść na lepszego niż jest w rzeczywistości.
Luffy nie lubił takich ludzi. Nie przynosili oni niczego dobrego.
– Kto wam pozwolił wejść na teren rezydencji?
Mężczyzna stanął tuż przed Luffy’m, na co ten spojrzał na niego twardo.
– Jesteśmy piratami. Nie potrzebujemy żadnego pozwolenia.
– Spokojnie, Klahadore, oni-
– Wybacz, panienko, ale wytłumaczy to panienka gdy już się z nimi rozprawię. – Mężczyzna przerwał Kayi, po czym przeniósł swoje spojrzenie na Usoppa. – Ten chłopak również się z nimi zadaje… niedaleko pada jabłko od jabłoni, czyż nie? Od początku mówiłem, że nic dobrego nie wyniknie z trzymania go tak blisko, jednak panienka i panienki rodzice wydawaliście się nie zwracać uwagi na niebezpieczeństwo. A teraz on sprowadził do nas tych nieokrzesanych ludzi. Jest takim samym brudnym, tchórzliwym piratem jak jego ojciec.
Usopp spojrzał na kamerdynera ze złością. Swoje trzęsące się ręce zacisnął w pięści. Klahadore zawsze próbował wyprowadzić go z równowagi, jednak Usopp z łatwością go zbywał. Nie obchodziło go to, co ktoś myśli na jego temat, jeśli nie jest jednym z jego przyjaciół. Teraz jednak ten obraził jego ojca. Jakby mógł przepuścić coś takiego!
Nie zdążył jednak nic zrobić, gdyż to Luffy pierwszy zabrał głos.
– Oi, Kuro coś tam! – Kamerdyner wzdrygnął się na przezwisko, przez co Zoro z Nami spojrzeli na niego uważniej. Zoro od początku trzymał katany w pogotowiu, teraz też Nami sięgnęła po swoją laskę. Jeśli Luffy zamierza zacząć walkę, będą na to zawczasu gotowi. – Nie obchodzi mnie, co o mnie myślisz, ale nie obrażaj Usoppa i Yasoppa! Jego tata jest świetnym strzelcem w załodze Shanksa, wiesz? Lubię go!
– Właśnie, Klahadore! Proszę, przestań! Ci piraci to nasi dzisiejsi goście, co pomyślą o mojej rodzinie, gdy zrobisz taką scenę przed nimi?! – Kaya wyskoczyła przez okno, zgrabnie lądując przed zdziwionym mężczyzną. – Jesteś moim kamerdynerem, to ja tutaj wydaję rozkazy. Nie ty. To moje ostatnie ostrzeżenie.
Luffy patrzył z pewnym siebie uśmieszkiem na dziewczynę. Gdyby nic z tym nie zrobiła, dając robić swojemu podwładnemu to, co mu się podoba, nawet jeśli nie chciałaby, by to robił, zdecydowanie zrobiłaby na nim złe wrażenie. Cieszył się, że Kaya okazała się fajna.
Z drugiej strony Zoro patrzył się z pewnego rodzaju szokiem, gdy ktoś, kogo uznał za zagrożenie , słucha kogoś, wyglądającego tak słabo. Nami również zdawała się zaskoczona, będąc nastawiona na bójkę lub ucieczkę. Kurohadale z jakichś dziwnych powodów przypominał jej wielu piratów, przy których miała jedynie te dwa wybory (zazwyczaj było to po tym jak ich okradła, więc w zasadzie ich reakcja była w pewnym stopniu uzasadniona, ale wciąż).
Usopp natomiast wyglądał na bardzo dumnego wyczynem Kayi, co nie uszło niczyjej uwadze.
– Tak… przepraszam – powiedział Kulahadore, cofając się kilka kroków, z szacunkiem oddając jej władzę nad sytuacją.
Nami mogła od razu zobaczyć jak fałszywy był to ruch.
– Przepraszam za niego. Jest trochę wyczulony na punkcie mojego bezpieczeństwa. Tym bardziej teraz, gdy zostałam sama. – Kaya schyliła lekko głowę w ramach prośby o przebaczenie. Luffy po prostu podszedł do niej roześmiany.
– Jesteś zabawna, shishishi! – zawołał, podczas gdy Nami posłała jej współczujące spojrzenie. Wiedziała jak to jest dorastać bez rodziców.
Może i Kaya miała pieniądze oraz ludzi, którzy mogli ja chronić, jednak Nami była pewna, że jest też samotna. Wydawała się naprawdę szczęśliwa, że może gościć więcej osób niż samego Usoppa.
Właściwie dlaczego nikt inny tu nie przychodził? Nawet "załoga" Usoppa trzymała się raczej z dala od rezydencji, przychodząc tu tylko po Usoppa. Dzieci po drodze powiedziały im, że Kaya nie wychodzi z domu, dlatego to Usopp przychodzi do niej i opowiada jej o jego wymyślonych morskich podbojach. Oprócz niego nikt inny nie jej nie odwiedza.
Nami zastanawia się, czy to przez przytłaczająca aurę Klahadore'a, czy z jakiegoś innego powodu. Może była to różnica majątkowa…
Gdy Nami rozstrzygała tę naprawdę ważną kwestię, Luffy z Kayą w jakiś szalenie pokręcony sposób stali się najlepszymi przyjaciółmi i dziewczyna zaprosiła ich na obiad. Okazało się też, że Kaya jest lisią hybrydą, więc ani ona, ani Luffy więcej nie kryli swoich zwierzęcych cech. Następnie jakimś cudem Luffy zjadł więcej niż cała reszta razem wzięta, mimo iż już wcześniej wyżarł całe zapasy karczmy.
Nami zaczęła się teraz bardzo obawiać o ich budżet.
– Skoro Usopp jest tak blisko z waszą rodziną, to czy nie stawia to go wyżej w hierarchii niż Klahadore’a? – spytał Zoro. Temat chwilę temu ze statku zszedł na relację Kayi i Usoppa. Okazało się, że przyjaźnią się już odkąd byli dziećmi, a Usopp zaczął prawie codziennie do nich wpadać niedługo po tym jak zmarła jego matka.
– Cóż… właściwie tak, dlatego nic nie mógł zrobić. Moi rodzice uratowali Klahadore’owi życie, a on ma jakiś uraz do piratów, więc gdy dowiedział się o tacie Usoppa, zaczął być podejrzliwy. Bardzo zależy mu na tym, by spłacić swój dług. Nie chce, by coś mi się stało na dodatek teraz, kiedy moi rodzice nie są tu ze mną.– Kaya dziurawiła widelcem swój kawałek ciasta, nie patrząc na nikogo.
– Hah! Ale jako że jestem Wielkim Kapitanem Usoppem, nie dam się tak łatwo! – Chłopak szybko wtrącił, od razu rozweselając atmosferę. – Przez te lata do tej pory nie znalazł na mnie żadnego haka. A mówiłem wam, co zrobiłem jako mały chłopiec…
Luffy roześmiał się. Usopp tak bardzo przypominał Yasoppa! Obaj opowiadali świetne historie. Luffy bardzo chciałby wysłuchać tej chłopaka, jednak jedna rzecz nie dawała mu spokoju.
Kaya kłamała.
A raczej nie do końca kłamała, co nie mówiła całej prawdy. Luffy mógł wyczuć jej wewnętrzny konflikt, ale coś jeszcze, co pozostawiało go czujnym. Dziewczyna bała się swojego kamerdynera. Była to mieszanina strachu i nadziei, coś takiego, co Luffy czuł od bandytów, gdy dowiedzieli się, że Sabo miał wypadek. Chociaż wtedy nie miał haki, wyraźnie widział to w ich oczach. Strach oraz nadzieja, że nie stało się jeszcze najgorsze. Taką samą minę miał Ace, gdy powiedział mu swój sekret.
Luffy stwierdził wtedy, że nie lubi tej mieszanki emocji. Towarzyszą jej zawsze nieprzyjemne zdarzenia.
***
Trójka dzieci tworząca załogę Usoppa chodziła po wyspie raczej niepocieszona. Tego dnia mieli co prawda wiele wrażeń (spotkali piratów i prawie uwierzyli, że zjedli oni ich kapitana! A potem nawet zaprowadzili ich do rezydencji), jednak bez Usoppa było… nudno. Nie mieli nic do roboty i tylko czasami patrzyli w stronę rezydencji z zazdrością. Kaya zabrała im i Usoppa, i piratów! To były jedyne atrakcje, które mogli znaleźć na tej wyspie!
Przynajmniej do czasu, aż nie spotkali dziwnego człowieka, idącego tyłem. Udało im się ukryć w krzakach, zanim zdołał ich zauważyć, dzięki czemu mogli niepostrzeżenie go śledzić. Kapitan na pewno zzielenieje z zazdrości, jak mu o tym powiedzą!
– Myślicie, że jest… opętany? – szepnął Ninjin, a jego dwójka przyjaciół spojrzała na niego z przerażeniem.
– No co ty, przecież to niemożliwe! – zauważył Piiman, jednak nie wydawał się zbytnio pewny siebie.
– A co jeśli diabelskie owoce istnieją i to ich sprawka…? – Tamanegi sam wzdrygnął się na swoje oświadczenie. Całą trójkę przeszły ciarki.
– Ale jesteśmy Piratami Usoppa! Nie boimy się takich bajek!
– Tak!
– Musimy dowiedzieć się, co on knuje!
Takim sposobem trójka dzieci przypadkiem dowiedziała się o planie Klahadore’a oraz jego prawdziwej tożsamości.
***
– Myślę, że zostaniemy tu jeszcze z dzień lub dwa – powiedział nagle Luffy, prawdopodobnie przerywając opowieść Usoppa, jeśli jego obrażone spojrzenie mogło cokolwiek powiedzieć.
Jego załoga, przyzwyczajona już do tego, jak działa ich kapitan (to znaczy, jak bardzo oderwany od rzeczywistości może czasami być), jedynie wzruszyła na to ramionami.
– Przydałoby się kupić alkohol na podróż… i inne zapasy – dodał Zoro po chwili, czując jak wiedźma siedząca obok niego wierci w nim dziurę swoim spojrzeniem.
– Oh, to wspaniale! – Kaya klasnęła zadowolona w ręce.
– Możesz przenocować Nami, prawda?
– Huh…? A, tak, jasne, że mogę! Koło mnie jest wolny pokój!
– Co..? Luffy?! – Nami spojrzała zdziwiona na swojego kapitana, po czym zwróciła się z powrotem do Kayi. – Nie trzeba, naprawdę! W łódce mam swoją własną kajutę i w ogóle, naprawde-
– My zrobimy sobie z Zoro biwak w lesie! To będzie na pewno świetna przygoda! A Usopp może nam opowiedzieć wtedy więcej historii!
– Huh? Ah, oczywiście, Wielki Kapitan Usopp podzieli się z wami swoją wspaniałą wiedzą i przygodami, których doświadczył!
Nami spojrzała na Luffy’ego czując się dziwnie zdradzona. Nie obchodziło jej gdzie spała (szczerze, zdarzały się gorsze miejsca), więc czemu teraz jako jedyna została oddzielona od grupy?
Luffy jednak nie dał jej dłużej nad tym myśleć, bo wyciągnął ją z pomieszczenia.
– O co w tym chodzi, co? Też mogę spać na dworze – syknęła do niego. Starała się zachowywać cicho, skoro Kaya miała prawdopodobnie tak samo wyczulony słuch jak Luffy.
– Nie o to mi chodzi. – Chłopak rozejrzał się i wszedł do jakiegoś losowego pomieszczenia. – Mam dla ciebie zadanie – powiedział, ściszając swój głos do szeptu.
To do razu zwróciło uwagę nawigatorki. Miała rację! Każdy pirat jest taki sam, a Luffy po prostu umie bardzo dobrze się kryć! Pewnie teraz chce okraść dziewczynę, mimo tego w jakiej jest sytuacji.
– Musisz bronić Kayę.
Co?
Nami zamrugała, po czym spojrzała w szoku na zadziwiająco twarde spojrzenie jej kapitana.
– Coś tu jest nie tak. Myślę, że może być w niebezpieczeństwie przez tego Kuro coś tam. Nie możemy zostać wszyscy, nikt nie wpuściłby piratów do swojego domu. Dlatego my będziemy niedaleko, w lesie tuż obok rezydencji. Wystarczy że ją do nas przyprowadzisz, jeśli coś by się stało. Będziesz ją chronić w ten sposób do czasu, aż do nas nie dołączy. – Luffy potargał swoje włosy w geście niepewności. – Nie jestem tak dobry, jak bym chciał, ale mogę wyczuwać ludzi i ich emocje. A ten Karo na pewno coś knuje. Nie chcę, by stało się to samo, co wtedy z tym lwem. Jestem silny po to, by być w stanie bronić swoich przyjaciół, więc to zrobię. Teraz od tego myślenia boli mnie głowa – dodał na końcu zirytowany. Wyglądał jak bardzo obrażony kot, z uszami położonymi płasko i ogonem machającym na wszystkie strony w niezadowoleniu.
Nami uśmeichnęła się i potargała mu włosy.
– Hej, co robisz?!
– Nie martw się kapitanie. Ochronię ją do czasu, aż nie wkroczysz na scenę. Po prostu zostaw to mi!
Jak mogła kiedykolwiek pomyśleć, że Luffy byłby taki sam jak jakikolwiek inny pirat?
***
Trochę później trójka piratów wraz z Usoppem wróciła na łódkę. Wyszli niedługo po tym, jak Klahadore przyszedł do rezydencji z zakupami. Mimo, że Kaya nic im nie powiedziała, czymś oczywistym był fakt, że została w domu z jego powodu. Nie chciała więcej kłótni i mogli to uszanować, nie zamieniając z kamerdynerem ani słowa. Po prostu jak najszybciej zniknęli z jego pola widzenia.
– Czekaj, więc mówisz mi, że sama kierujesz dwoma łódkami? – spytał z niedowierzaniem Usopp, patrząc na Nami, która to zaśmiała się z dumą.
– No jasne! Ci idioci za nic nie znają się na kierunkach!
Jakby dla potwierdzenia jej słów, Luffy, który akurat wychodził z pudłem zawierającym jej rzeczy, które brała z sobą do rezydencji, powiedział:
– Północ jest tam, gdzie jest zimniej! Shishishi.
– Widzisz? A ten drugi to jeszcze większy idiota.
– Nie gubię się! To nie moja wina, że wioska zmieniła miejsce! – zawołał na to Zoro, leżący gdzieś na dnie mniejszej łódki.
– Czekaj, przecież sam teraz przyznałeś… Yiiiik! – zaczął Usopp, po czym wydał z siebie jakiś przestraszony dźwięk i schował się za Nami.
– Jesteś śmieszny, shishsihsi! Hej, Nami, coś jeszcze bierzesz?
– Nie, to tyle. Daj to, kapitanie, sama zaniosę. Lepiej weźcie swoje rzeczy na ten wasz biwak. – Tutaj mrugnęła w stronę Luffy’ego, na co chłopak się wyszczerzył. – No i pamiętajcie, żeby trzymać się Usoppa, bo się zgubicie~
– Hej! Tylko Zoro się gubi!
– NIE gubię się!
Usopp patrzył na piratów trochę skołowany, jednak po chwili wybuchnął śmiechem.
– Jesteście strasznie zabawni, chłopaki.
Może nie byli to piraci, jakich wyobrażał sobie jak był mały, ale dla niego byli to najfajniejsi piraci, jakich mógł kiedykolwiek spotkać.
– Shishishi! Dopiero zobaczysz jak zabawnie będzie, gdy zdobędziemy większą załogę. A już w ogóle jak będzie muzyk! Piraci kochają imprezy, na których się śpiewa! – Luffy znalazł się tuż obok Usoppa, obejmując go wydłużonym ramieniem. Ten zdawał się nie domyślać, o co mu chodzi, jednak Zoro podśpiewywał się z niego pod nosem.
Czyli to pewne, że Luffy chce tego kłamiącego chłopaka. Prawdopodobnie jego dziewczynę, czy kimkolwiek Kaya dla niego była, też. Jest taka jak Luffy, więc nic dziwnego.
– A kogo oprócz muzyka chcesz jeszcze w załodze? – spytał w końcu Usopp, gdy już wyplątał się z uścisku nowego przyjaciela.
– Huh? Nie wiem. – Luffy zamknął oczy i zamyślił się – Buggy mówił, że przydadzą mi się doktor, pielęgniarka, kwatermistrz, oficer łączności no i kuk, więc myślę, że na początku skupię się na większości z nich, ale głównie zależy mi na zdobyciu fajnych ludzi, którzy mnie zaakceptują. Nie obchodzi mnie czy są silni, czy słabi, ani jaką przeszłość mieli. Ważne, że będą przy mnie od momentu, w którym dołączą, shishishi.
Usopp pokiwał ze zrozumieniem głową. Chociaż fakt, że Luffy znał się z Buggy’m, jednym z najsilniejszych piratów na East mocno go zdziwił. Uznał jednak, że to pirackie sprawy, w które nie powinien się wtrącać.
Dobrze wiedział, jak młody kapitan mógł się czuć. Kaya też nie miała innych przyjaciół prócz jego i pragnęła nowych znajomości. Usopp był wdzięczny Luffy’emu, że teraz dziewczyna ma też jego i jego załogę. Ludzi, którzy mogliby ją w pełni zaakceptować nie było wielu. Usopp nieraz słyszał, jak rodzice opowiadali swoim dzieciom bajki o różnych “potworach”. Ludziach z kłami i pazurami. Że jak nie będą się dobrze zachowywać, to przyjdą i je zjedzą.
Nawet nie wiedzieli, że mieli takich wokół nich. Że taka była jedna z najbardziej lubianych rodzin w wiosce, która pomagała każdemu choremu. Jak ironicznie.
Przez chwilę Usopp pomyślał, że może, ale tylko może, mógłby dołączyć do tej załogi. Ale przecież nie zostawi Kayi, a ona nie może od tak wyruszyć w morze, prawda?
Z zamyślenia wyrwał go wesoły głos Luffy’ego.
– Hej, Zoro! Chodź, bo cię zostawimy, shishishi! – Pomachał w stronę szermierza, już będąc na lądzie i wyczekująco przebierając nogami.
Usopp zauważył, że jakimś dziwnym trafem miał w rękach większość rzeczy piratów, podczas gdy Luffy nie niósł nic, a Zoro przyjął na siebie obowiązek opieki nad alkoholem. Cóż, nie żeby mieli przy sobie jakoś dużo. Ich majątek wyglądał raczej licho w porównaniu z jego wyobrażeniami.
– Idę, idę – wymruczał na to szermierz, podnosząc się i biorąc połowę koców od Usoppa.
Ruszyli w stronę lasu. Luffy na przedzie machał wesoło rękami, już opowiadając, jak to mogą przeżyć tej nocy wspaniałe przygody, Usopp wraz z Zoro szli jedynie kawałek dalej. Cała trójka miała wyśmienite humory, których nie można było łatwo zepsuć.
***
– Kapitanie! Kapitanie!
Luffy zatrzymał się i spojrzał na trójkę wystraszonych dzieciaków, która właśnie wybiegła zza zakrętu. Przez chwilę zastanawiał się, kto to mógł być, po czym przypomniał sobie małych przyjaciół Usoppa.
– Huh? Coś się stało? – spytał ten, wychodząc na przód grupy.
– Klahadore to pirat! On i jego załoga chcą zaatakować miasto i porwać panienkę Kayę! Mówiliśmy to wszystkim, ale nikt nam nie wierzy!
Usopp przez chwilę stał jakby wmurowany. Następnie roześmiał się, nieco histerycznie.
– Nie… nie, nie, nie. Nie możecie być poważni. Wiem, że nie przepadacie za Klahadore’em, ja też, ale-
– Nie kłamiemy! Kapitanie, ty też nam nie wierzysz?!
Trzy oceniające spojrzenia padły na Usoppa, który skulił się nieco.
– To… to nie może być prawda, dlaczego mieliby ją porywać? – Chłopak przyłożył drżącą dłoń do twarzy, próbując jakoś się uspokoić i zetrzeć pot spływający mu po czole. Nagle jakby coś sobie uświadomił, bo zastygł w miejscu. – Nie może chodzić o to… prawda? – szepnął, po czym spojrzał przerażony na swoich dwóch pirackich kompanów. – C-cóż! W-widzicie nastąpiły pewne zdarzenia i Wielki Kapitan Usopp nie może towarzyszyć wam już dzisiaj, ale spokojnie, zaraz uporam się z Klahadore’em i jego załogą, hahaha.
Nawet dla niego jego śmiech brzmiał sztucznie.
– Będziesz z nim walczył, kapitanie?!
– Wierzysz nam?
– Ha! Jeden nędzny były pirat to nic-c dla Kapitana Usoppa. Przecież mówiłem wam o tym, jak pokonałem takich tysiące kiedy miałem tylko osiem lat. Nic mi nie będzie, wy musicie obronić swoją rodzinę i schować s-się gdzieś!
– Tak! Postaramy się wziąć z sobą też resztę miasteczka!
– No to już! Biegnijcie!
Gdy trójka dzieci zniknęła, Usopp opadł na ziemię, oddychając szybko, jakby właśnie przebiegł maraton.
– Hej, żyjesz? – Luffy kucnął obok niego, przekrzywiając głowę.
Zoro na to uderzył go pochwą jednego z mieczy w czoło, przez co ten przechylił się i upadł na plecy. Kapelusz opadł mu na czoło, zakrywając tym samym oczy.
– Muszę powiedzieć wszystko Kayi. Sorry, chłopaki. Zrobimy sobie imprezę jak już to wszystko się skończy – powiedział niepewnie Usopp, na co Zoro uniósł brew.
– Naprawdę zamierzasz walczyć z nim sam?
– Tak, nie, nie wiem? Zabiorę Kayę w jakieś bezpieczne miejsce, by się ukryła i spróbuję przekonać wieśniaków, by też uciekli. Chociaż pewnie mnie nie posłuchają... dlatego muszę po prostu sprawić, by to wszystko było kłamstwem. Jak zawsze.
Usopp zachichotał nerwowo, po czym wstał energicznie. Może to zrobić. Może ich wszystkich obronić, musi. To przez niego wieśniacy nie wierzą już w żadne ataki piratów i przez niego nie wierzą, gdy ich dzieci mówią coś takiego. W końcu przyjaźnią się z nim. Nawet on sam na początku im nie uwierzył. To było po prostu niedorzeczne! Czemu Klahadore miałby przez tyle lat udawać?
Nie był głupi. Wiedział, że rząd polował na takich jak Kaya. I nie tylko rząd. Ludzie mogli dać naprawdę dużo pieniędzy za kogoś ze zwierzęcymi cechami.
Usopp miał wrażenie, że nigdy nie zrozumie, jak Kaya i Luffy wciąż zdawali się być szczęśliwi i pełni energii mimo tego, w jakiej sytuacji byli. Mimo tego, że cały świat polował na nich za coś, za co nigdy nie byli odpowiedzialni.
(Usopp coraz częściej przyłapywał się na płynącej w jego żyłach nienawiści do rządu… a najgorsze jest to, że już przestało mu to przeszkadzać. Już nie polegał na marines, na sprawiedliwości i tych wszystkich kłamstwach .
Po prostu… chciał żyć. I chciał, by jego najbliżsi również mogli to robić bez strachu o to, że ktoś odkryje ich tożsamość. Czy to naprawdę tak wiele? Czy Kaya naprawdę nie mogła mieć normalnego życia?)
Nagle Luffy podskoczył i spojrzał przerażony na Zoro.
– Musimy się pośpieszyć i kupić mięso zanim właściciel ucieknie! – zawołał, na co szermierz schował wyciągnięty już miecz, patrząc na swojego kapitana z rosnącym zirytowaniem.
– Tym się teraz przejmujesz?! Jutro może już nie żyć! – Usopp spojrzał na niego, samemu będąc na skraju histerii.
– Więc czemu nie poprosisz nas o pomoc?
Usopp stał przez chwilę w bezruchu, patrząc bezczynnie na nastolatka w słomkowym kapeluszu. Następnie, jakby wiadomość wreszcie dotarła do jego świadomości, drgnął i spojrzał na obu piratów z rosnącym zdumieniem.
– A pomoglibyście mi?
– Shishishi! Zadajesz głupie pytania, Usopp. Oczywiście, że tak! – Luffy zaśmiał się i spojrzał na Zoro, jakby sprawdzał, czy szermierz ma z tym jakiś kłopot. Ten na to jedynie kiwnął głową, co zdawało się wystarczyć Słomkowemu, bo jego twarz rozjaśnił jeszcze większy uśmiech.
– Ale… to przecież nie wasza wioska. Nie musicie jej bronić – zauważył Usopp, niepewnie, jakby myślał, że rozmyślą się gdy tylko o tym wspomni..
– Ale ty i Kaya jesteście przyjaciółmi! Jeśli chcecie, żebym pomógł, to pomogę!
Po tym Luffy, jakby to była najbardziej normalna rzecz jaką mógł w tej chwili powiedzieć, zaczął iść w stronę rezydencji, nie wyjaśniając już niczego więcej.
– Przecież ryzykujesz swoim życiem dla nieznanych ludzi!
Usopp poczuł dłoń na ramieniu, po czym przeniósł spojrzenie na Zoro, który posłał mu pokrzepiający uśmieszek (a przynajmniej Usopp miał nadzieję, że był to “pokrzepiający” uśmiech).
– Luffy może i jest idiotą, ale nie ryzykowałby życia swojego i swojej załogi od tak. Jesteś dla niego ważny i pokazałeś, że sam możesz zaryzykować życie dla tej wioski. To dlatego Luffy chce ci pomóc. A że nie wybiera na swoich przyjaciół byle kogo, to i ja nie mam nic przeciwko. – Szermierz uśmiechnął się pod nosem i poszedł za swoim kapitanem. Usopp zmarszczył brwi, ale zaraz go dogonił (a także sprowadził na właściwą ścieżkę, bo ten nagle skręcił. Naprawdę, co jest z nim nie tak?)
– Czyli… my też jesteśmy przyjaciółmi? – spytał, tak dla pewności. Jednak ten już nie odpowiedział.
Usopp złapał dobry kontakt z Luffy’m, a także coś od razu kliknęło przy Nami. Ale Zoro… był inny. Miał tę całą przerażającą aurę wokół siebie i Usopp jakoś czuł, że nie chciałby zajść mu za skórę. Dlatego nie sądził, by szermierz postrzegał go jako kogoś więcej niż przyjaciela kapitana. A jednak teraz zdawał się przekazywać mu to, że jakoś… Usopp zdobył u niego punkty?
Czy ta chwila odwagi naprawdę wystarczyła? Usopp nie był pewien, w końcu był wspaniałym kłamcą, a najlepiej wychodziło mu okłamywanie samego siebie. Zoro musiał zauważyć jego raczej tchórzliwą naturę (jak każdy, w końcu Usopp nie był ślepy. Widział spojrzenia niektórych rzucane w jego stronę), a jednak dalej starał się go… pocieszyć? Przynajmniej tak to wyglądało.
Ale teraz nie było to najważniejsze. Musieli przekazać wszystko Kayi i przekonać ją do ucieczki.
(Jednak Usopp nic nie mógł poradzić na to, że coraz bardziej lubił tę załogę złożoną z trójki szalonych piratów.)
***
– Hej, już jestem! – Nami zawołała wesoło, podczas gdy kamerdyner Merry zamykał za nią drzwi.
– Nami! – Kaya zbiegła ze schodów ze śmiechem, zerkając na rzeczy, które druga dziewczyna ze sobą przyniosła. – Chodź za mną! Mamy pokój tuż obok siebie, więc w nocy możemy zostać dłużej, by pogadać!
Nami uśmiechnęła się na podekscytowanie o rok młodszej dziewczyny. Kaya była naprawdę urocza, gdy się uśmiechała. Nawigatorka z żalem przypomniała sobie o tym, jak niewielu znajomych miała blondynka. Była dobrą dziewczyną, ale przez to, że była taka jak Luffy, nie mogła zaprzyjaźnić się z nikim oprócz Usoppa.
W końcu każdy mógł okazać się dla niej niebezpieczny. Nami wiedziała jak to jest wbijać komuś sztylet w plecy dla pieniędzy (może nie dosłownie, ale ile załóg zdążyła zdradzić przez ten czas?) i mogła się domyślić, że wielu ludzi pokusiłoby się o te kilka tysięcy belli oferowanych przez kłusowników.
Wtedy przebiegło jej przez myśl pytanie… jakie tak właściwie życie miał wcześniej Luffy? Miała nadzieję, że zdobył jakichś przyjaciół na rodzinnej wyspie…Myślenie, że Luffy mógł nie mieć nikogo… było dziwnie nie na miejscu i jakimś cudem bolało.
– To tutaj! Możesz skorzystać z szafy, szuflad, właściwie ze wszystkiego. Nie mamy zbyt wielu gości, więc ten pokój stał długo pusty, ale Merry specjalnie go dla ciebie przygotował. – Kaya klasnęła w ręce i uśmiechnęła się, przekrzywiając głowę.
– Naprawdę? Nie trzeba było, serio! – Posłała szeroki uśmiech w stronę kamerdynera w ramach podziękowania, po czym opadła na łóżko. – Takie miękkie! Mogłabym od razu tu zasnąć!
– Nihihi! Nawet nie próbuj! Dzisiaj plotkujemy!
Obie dziewczyny się zaśmiały. Nami nie sądziła nawet, że brakuje jej towarzystwa kogoś w jej wieku i tej samej płci, a tu proszę!
(Właściwie odkąd została Piratką Arlonga zdobyła tylko jedną przyjaciółkę… czasami wciąż myślała, jak jej się powodzi, jednak znając ją, pewne jest, że właśnie była w trakcie oskubywania kolejnego idioty, który dał się jej podejść.)
W tym momencie do pomieszczenia wszedł Klahadore. Kamerdyner zatrzymał się zdziwiony, jego spojrzenie na chwilę ściemniało, jednak szybko wrócił do siebie. Przeskanował Nami oceniającym spojrzeniem, co dziewczyna pozwoliła sobie skopiować, tak samo uważnie patrząc na niego.
– Chyba jestem trochę w tyle. Dlaczego jedna z tych piratów wciąż znajduje się w rezydencji? – spytał i gdyby Nami nie musiała na co dzień spędzać czas z różnego rodzaju kłamcami, nie wyczułaby w tym zdenerwowanej nuty.
– Wybacz, Klahadore! Na śmierć zapomniałem. Panienka Kaya zaprosiła panienkę Nami do siebie, dlatego zostanie z nami do czasu, aż jej kapitan nie postanowi odpłynąć. To doprawdy bardzo sympatyczny młodzieniec, choć mógł zrobić na tobie mylne wrażenie – pośpieszył z wyjaśnieniami Merry, a Nami nie mogła powstrzymać się od myśli, by uważał na to, jakie frazy rzuca. W końcu jeśli drugi kamerdyner jest tak niebezpieczny, jak zakłada to Luffy, Merry może nie mieć wiele szczęścia. A kto wie, może coś takiego byłoby przysłowiowym gwoździem do jego (już literalnej) trumny.
– Nami jest naprawdę miła, więc nie musisz się o mnie martwić, Klahadore! – dodała Kaya, na co ta uśmiechnęła się przyjaźnie.
– Nie udało nam się oficjalnie poznać, prawda? Jestem Nami, nawigatorka. – Wyciągnęła w jego stronę rękę, którą ten uścisnął, choć trochę zbyt mocno. To było ostrzeżenie.
Dobrze, że Nami już od dawna nie zawraca sobie głowy tego rodzaju ostrzeżeniami.
– Klahadore. Mam nadzieję, że miło spędzisz czas tutaj.
Ich fałszywe, zbyt słodkie uśmiechy pasowały do siebie, pokazując jak to oboje nie mają na myśli tego, co mówią. Nami nie lubiła tego typu sytuacji. A raczej ogólnie nie lubiła wpadać na ludzi, korzystających z podobnych sztuczek, co ona.
Czuje się naga wiedząc, że ktoś może przejrzeć ją tak samo łatwo jak ona jego. Zdecydowanie woli panować nad sytuacją, a ta zbyt łatwo może jej się teraz wymknąć spod kontroli.
Kaya zdawała się zauważyć, że jej gość nie czuje się komfortowo, ponieważ szybko wyprosiła obu panów, by mogły zostać same. Następnie odwróciła się w stronę Nami, podekscytowanie wróciło na jej twarz.
– Chodź, pokażę ci mój pokój!
Nami roześmiała się i dała się złapać za rękę i zaprowadzić na miejsce. Kaya wciąż opowiadała jej o tym, co robi przez większość czasu w rezydencji i jak cieszy się, że może teraz spędzić z nią trochę czasu.
To naprawdę kochana dziewczyna, a Nami postanowiła chronić jej uśmiech. Nie zasługiwała na ten brak przyjaciół, więc Nami postanowiła choć trochę wypełnić tę pustkę w jej sercu (w końcu czasami od razu widać, kiedy osoba, z którą rozmawiasz jest typem, który pragnie mieć wokół siebie wielu przyjaciół. Kaya była kimś takim, a oprócz pracowników miała jedynie Usoppa. To było naprawdę nie fair).
Rudowłosa poświęciła chwilę, by faktycznie skomplementować plan Luffy'ego. Nawet bez potrzeby pilnowania Klahadore'a, chętnie by tu na trochę została, by dotrzymać towarzystwa jasnowłosej. A teraz tym bardziej nie chciała, by fałszywy lokaj zrobił coś dziewczynie.
– To... książki, które czytasz? – spytała zdziwiona, wskazując na półkę pełną jakichś medycznych podręczników.
– Tak! Moi rodzice byli świetnymi lekarzami i sama kiedyś chciałabym pójść w ich ślady! – Kaya w kilka sekund znalazła się obok niej i wyciągnęła jedną z książek. – Tę ukradłam tacie, kiedy byłam mała, nihihi! Przywiózł ją aż z Grand Line! Opowiada o różnych dziwnych chorobach, które tam można spotkać. Ale tata zna ich jeszcze więcej! Opowiadał na przykład o tym, że istnieją różne wyspy na niebie! Mówił, że osoby, które tam mieszkają mogą mieć problemy u nas z oddychaniem, właściwie dostają typowych objawów hiperkapnii.
– Twój tata był na Grand Line? – Pytanie głównie miało odciągnąć Kayę od słowotoku, w który wpadała, gdyż Nami i tak przestawała cokolwiek z niego rozumieć, jednak odpowiedź mogła być naprawdę ciekawa. Nawigatorka szczerze nie spodziewała się, by ktoś z rodziny Kayi pływał po tamtych niebezpiecznych wodach.
– Tak! Był pielęgniarzem i zastępował lekarza na jednym pirackim statku! Super, nie? Ale nigdy nie powiedział mi, co to była za załoga. – Kaya wydawała się dąsać, podczas gdy Nami wciąż jeszcze przetwarzała nowo zdobyte informacje.
– Więc był piratem?
– Tak! Jednym z najlepszych, a przynajmniej tak go sobie wyobrażam. Z tego co wiem był dość dobry z bronią palną i białą, ale nie mówił o tym zbyt wiele. To głównie mama opowiada o nim z tamtych czasów. Podobno kiedyś wpadł na jej rodzinną wyspę, rozkochał ją w sobie i zostawił, by nagle wrócić i zabrać ją ze sobą tutaj. To takie romantyczne! Jak w tych wszystkich książkach!
Kaya roześmiała się, patrząc rozmarzonym wzrokiem gdzieś za Nami. Druga dziewczyna natomiast próbowała coś skleić z tych wszystkich informacji, które niespodziewanie na nią spadły
Więc tata Kayi był piratem, pływał na Grand Line (może razem z załogą również szukali legendarnego skarbu? Na tę myśl oczy Nami rozbłysły chwilę, jednak szybko się opanowała), a także uwiódł jakąś biedną cywilną kobietę, złamał jej serce, ale wrócił i zabrał ją ze sobą, a następnie żyli razem długo i szczęśliwie? No, może nie długo, bo najwidoczniej zmarli przedwcześnie, z tego co dowiedzieli się już wcześniej, ale wszystko inne chyba się zgadzało?
Nami zastanawiała się, kto dobrowolnie dałby się zabrać przez pirata, jednak odpowiedź narzucała się sama: bardzo zakochana osoba. Nawigatorka miała jedynie nadzieję, że bez względu na zawód, ojciec Kayi traktował swoją żonę i córkę jak należy (a jak nie, to że Belle-mere zrobiła z nim porządek w zaświatach).
Jednak Kaya mówiła o nim z taką miłością, że Nami chyba nie musiała się martwić. Najwidoczniej miłość może zmienić nawet pirata (albo był podobny do Luffy'ego i Zoro, ale nie wierzyła, by na tym świecie było zbyt wielu takich piratów)
– To co, może ułożymy sobie fryzury?
Na pytanie Nami oczy Kayi rozbłysły i dziewczyna już rzuciła się w stronę szafki z przyborami do włosów.
– Więc takie rzeczy robią przyjaciółki?!
Nami roześmiała się i usiadła na stołku, kiedy to blondynka zaczęła rozczesywać jej kosmyki. Kiedyś, kiedy jeszcze były małe, robiły tak z Nojiko, więc Nami uznała to za dobry pomysł na spędzenie razem czasu.
̶N̶i̶e̶ ̶ż̶e̶b̶y̶ ̶s̶a̶m̶a̶ ̶w̶i̶e̶d̶z̶i̶a̶ł̶a̶,̶ ̶j̶a̶k̶ ̶d̶z̶i̶e̶w̶c̶z̶y̶n̶y̶ ̶w̶ ̶i̶c̶h̶ ̶w̶i̶e̶k̶u̶ ̶s̶p̶ę̶d̶z̶a̶j̶ą̶ ̶r̶a̶z̶e̶m̶ ̶c̶z̶a̶s̶.̶
***
Dwójka piratów wraz z lokalnym kłamcą znalazła się przy rezydencji, a dokładniej pod oknem Kayi. Luffy z Usoppem jako pierwsi wdrapali się na drzewo, kiedy to Zoro postanowił pilnować sytuacji na dole. Już po chwili długonosy pukał w szybę, a Luffy wyglądał zza jego ramienia, chcąc zobaczyć, czy to coś dało.
– Usopp, chłopaki! Co tu robicie? – Kaya otwarła okno i wyjrzała na nich. Warkocz włosów oplatał jej głowę jak korona, a ona sama ubrana była w białą, przewiewną sukienkę. Z drugiej strony pokoju siedziała Nami, przeglądając kosmetyki drugiej dziewczyny. Jej włosy zostały związane w dwie kitki, każda ozdobiona została przez kwiat. Ona również miała na sobie sukienkę, jasnożółtą, ozdobioną wyszywanymi kwiatkami.
– Ładnie wyglądasz – powiedział na to Usopp, jakby przez chwilę nie mógł uwierzyć, że na pewno patrzy na swoją przyjaciółkę.
Luffy posłał mu za to dezorientujące spojrzenie, a Kaya roześmiała się.
– Dziękuję.
– To Luffy i reszta? – Nami podeszła do nich, a jej kapitan wychylił się zza drugiego chłopaka.
– Mhm... Nami, zmiana planów. – Luffy wskoczył do pokoju i spojrzał na obie dziewczyny poważnie. – Ten Koro coś tam chce porwać Kayę, a jego załoga ma zaatakować wioskę. To były pirat czy coś takiego.
– Klahadore?! Więc naprawdę nic z tego nie było prawdą, on jedynie udawał... – zasmucona Kaya spojrzała na ziemię, podczas gdy Nami wygrażała nieobecnego lokaja, obrażając go na wszystkie znane jej sposoby (musieli docenić jej pokaźny zakres przekleństw).
– Ty... nie jesteś zaskoczona.
Usopp wszedł do pokoju, ostrożny. Kaya... nie zareagowała na tę wiadomość tak jak myślał, że zareaguje. Ba, jej reakcja była daleko od tej, jaką sobie wyobrażał. Miał nadzieję, że tylko mu się zdaje, iż dziewczyna wiedziała, że z jej kamerdynerem jest coś nie tak. W końcu są przyjaciółmi, powiedziałaby mu... prawda?
– Nie, ja... wiedziałam, tak samo jak moi rodzice, kim on jest. Odkąd do nas trafił, byliśmy pewni, że to Kapitan Kuro, pirat, który został podobno stracony przez marynarkę. Jednak przyjeliśmy go, ponieważ każdy zasługuje na drugą szansę, a on nie wydawał się taki zły. Zawsze bałam się, że może tylko udawać, ale nie sądziłam, że to prawda. A teraz on...
Kaya usiadła na łóżku i ukryła twarz w dłoniach. Po chwili Nami podeszła i usiadła z drugiej strony, łapiąc ją za ramię w pocieszającym geście. Luffy podczas tego wszystkiego jedynie kiwał do siebie głową, jakby nagle wszystko dla niego nabrało sensu (bo cóż, właśnie tak było. Teraz wiedział, czemu haki Kayi było tak dziwne). Jedynie Usopp wciąż jakoś nie mógł przyjąć tego do wiadomości.
– Więc wiedziałaś, że może być niebezpieczny, a mimo tego nic mi nie powiedziałaś?! Już wcześniej twoje życie było zagrożone, a ja o niczym nie wiedziałem! Czy ja w ogóle jestem przyjacielem w twoich oczach? Czy może też patrzysz na mnie przez pryzmat tego, kim był mój ojciec?!
To bolało. Usopp nigdy nie sądził, że mogą mieć z Kayą jakieś tajemnice. Mówił jej o wszystkim! I myślał, że ona robi to samo, a jednak zostawiła coś tak ważnego tylko dla siebie. Teraz nie dziwił się, że gdy jej rodzice nie byli w pobliżu, dziewczyna słuchała się kamerdynera. Mógł ją w każdej chwili zabić! A on o tym nie wiedział i jak największy idiota wyciągał ją codziennie z domu, by zrobić psikusy innym mieszkańcom wioski! Co, gdyby Klahadore'owi się to nie spodobało i postanowił wcielić swój plan w życie wcześniej?
– To nie tak, Usopp! – Kaya wstała nagle i podeszła do niego, łapiąc go za ręce. – Po prostu nie chciałam, by coś ci się stało! Taka wiedza mogła być niebezpieczna, a ty jesteś moim jedynym przyjacielem! Nie chciałam cię stracić.
Chłopak odetchnął głęboko, próbując pozbyć się wszystkich nagromadzonych w nim uczuć.
– I tak powinnaś mi powiedzieć... – mruknął, pocierając tył głowy. Następnie spojrzał na nią nieco obrażony. – Przecież wiesz, że potrafię się obronić.
– Tak, tak, jesteś świetny ze swoją procą. – Kaya zachichotała i potarmosiła go po huście, którą miał na głowie, sprawiając, że się schylił.
Z boku Nami i Luffy przyglądali się im z niewyraźnymi minami.
– Co oni robią? – chłopak odezwał się pierwszy, patrząc na swoją nawigatorkę.
– Nie wiem... wyznają miłość?
– ...czy będę musiał udzielić im ślubu?
– Nie! Dlaczego?
– To robota kapitana, a ja jestem kapitanem.
***
– Czyli ty też o wszystkim wiedziałeś?! – Usopp zawołał zdziwiony, patrząc na Luffy'ego. Ten jedynie wzruszył na to ramionami.
– Po prostu czułem, że nie jest dobrą osobą – odparł, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie (jakby piraci na co dzień zostawiali swoich ludzi, by pilnowali, by nic złego nie stało się jakiejś randomowej dziewczynie).
– Mówiłem ci. Luffy zna się na ludziach – powiedział na to Zoro z zadowolonym uśmieszkiem, teraz siedząc pod ścianą.
– Trzeba wszystkim powiedzieć, że muszą uciekać! – Kaya wskazała w kierunku wioski, Luffy jednak nie ruszył się ani o krok.
– Gdzie dokładnie uciekną? Morze jest domem piratów, tam jeszcze łatwiej będzie im coś zrobić. Będziemy walczyć z piratami, więc nie musisz się martwić. Nie pozwolimy nikomu przyjść – powiedział w końcu, a Zoro z Nami pokiwali poważnie głowami.
– W porządku, ale co z Merry'm i resztą pracowników?
– Mogą ukryć się w lesie lub w miasteczku, skoro i tak nie zamierzamy wpuścić tam piratów – zauważył Zoro.
– Mają zacząć wszystko rano, ale co, jeśli Kuro przyjdzie sprawdzić, co u Kayi i zobaczy, że jej nie ma? – Nami spojrzała na nich niepewna.
– Wtedy się domyśli, że wiemy i nic nie wypali! – zawołał zrozpaczony Usopp, a reszta spojrzała między siebie, nie wiedząc, co zrobić.
Notes:
Wróciłam! I zamierzam zrobić podwójną aktualizację w tym tygodniu (licząc ten rozdział), więc uda się skończyć w tym czasie arc. Nie wiem, jak to będzie później, gdyż w klasie maturalnej cierpię niestety na wyjątkowy brak czasu (i organizacji..) ale postaram się nie robić już tak dużych przerw między rozdziałami
Chapter 7: Piraci nadchodzą!
Summary:
Słomkowi dowiedzieli się o planie Kuro i postanowili nie pozwolić mu go zrealizować. W tym czasie Nami terroryzuje wrogą załogę, gdy ci próbowali ukraść jej skarb...
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Nami prawie przestała oddychać gdy nagle drzwi do pokoju Kayi się otwarły. Nie wie, czemu zgodziła się na ten szalony plan!
(Jakby to nie ona zaproponowała, że uda Kayę w razie czego. Wierzyła w swoje umiejętności przetrwania, no i miała o wiele lepszą kondycję, więc to wydawało się być dobrym planem… teraz nie jest już tego taka pewna)
Nagle ostrze znalazło się tuż przy jej policzku, nie dotykając jednak skóry. Nami wstrzymała oddech i zamknęła oczy, modląc się o to, że się nie pomylili, że Klahadore nie stwierdzi, że zabicie Kayi będzie praktyczniejsze.
̶Ż̶e̶ ̶L̶u̶f̶f̶y̶ ̶j̶e̶s̶t̶ ̶n̶a̶ ̶t̶y̶l̶e̶ ̶b̶l̶i̶s̶k̶o̶,̶ ̶b̶y̶ ̶j̶ą̶ ̶u̶r̶a̶t̶o̶w̶a̶ć̶,̶ ̶j̶a̶k̶b̶y̶ ̶c̶o̶ś̶ ̶m̶i̶a̶ł̶o̶ ̶p̶ó̶j̶ś̶ć̶ ̶n̶i̶e̶ ̶t̶a̶k̶.
Klahadore spojrzał na leżącą w łóżku dziewczynę. Głupie dziecko nawet nie wiedziało, co czeka je już rano. W końcu gdy tylko jego ludzie zaczną robić zamieszanie, on “ucieknie” z Kayą. Potem wystarczy, że wszyscy pomyślą, iż ich łódź została zestrzelona przez krwiożerczych piratów.
To było tak proste, że aż chciało mu się śmiać. Jedynie ci piraci byli pewną przeszkodą, jednak co mogą zrobić takie dzieci jak oni? Pewnie przestraszą się i uciekną po pierwszym wystrzale.
Niedługo później wyszedł z pokoju, z roztargnieniem zauważając dziwną ciszę panującą w domu. Był jednak środek nocy, a strażnicy lubili zasypiać na swoich wartach, więc Klahadore po prostu pokręcił głową i poszedł znaleźć odpowiednie miejsce, w którym mógłby czekać na początek swojego planu.
Mężczyzna nie zauważył śledzących go oczu. Luffy siedział w kuckach na drzewie, pilnując, by jego nawigatorce nie groziło żadne niebezpieczeństwo. Póki do wschodu słońca było jeszcze daleko, nie musiał czekać w wyznaczonym miejscu.
Tej nocy Klahadore ledwo uszedł z życiem, w porę cofając swoje ostrza od szyi Nami. Kilka sekund dłużej i Luffy pozbyłby się go wcześniej, niż to zaplanowali. Skoro jednak ten się wycofał, wolał nie narażać Nami na niebezpieczeństwo bycia w środku ich walki.
W końcu Kaya miała być żywa, by jakkolwiek przysłużyć się byłemu piratowi. Luffy wiedział, w jaki sposób myślą ludzie, którzy chcą ich sprzedać. Przez resztę nocy Klahadore nie wróci, a Nami będzie mogła uciec, gdy zrobi się jaśniej.
To oczywiście nie powstrzymało Luffy’ego od obserwacji.
***
– Hej, to całkiem sprytne! – zawołał Luffy z podziwem, patrząc na wyniki wysiłków Usoppa. Wylał on olej na jedyną drogę prowadzącą do wioski z ich wybrzeża.
To właśnie tutaj dzieci podsłuchały rozmowę Kuro z jednym ze swoich ludzi (dziwak chodzący tyłem, jak go opisały dzieci), dlatego uznali, że prawdopodobnie to właśnie tutaj zadokują piraci. Na drugim wybrzeżu stacjonowali Zoro z Kayą, ponieważ było względnie bezpieczniejsze. Jeśli cokolwiek by się tam działo, Kaya miała uciec do lasu, a Zoro zatrzymać piratów do czasu, aż Luffy z Usoppem tam nie trafią.
W obu miejscach rozstawili też pułapki, co miało dodatkowo spowolnić piratów. To był całkiem sprytny plan, który wymyślili głównie Usopp z Nami.
– Ha! Oczywiście, że tak! Razem z Kayą jesteśmy najlepsi w robieniu pułapek! Tyle razy robiliśmy jakieś kawały… – Usopp przez chwilę się zamyślił, jednak szybko zdołał się z tego otrząsnąć. – Tak czy inaczej, plan jest taki: piraci nie będą mogli wejść na górę przynajmniej przez jakiś czas, a my wykorzystamy to, żeby ich ostrzeliwać. Mwahaha, ten plan jest tak wspaniały, że nie będziemy nawet musieli walczyć ze zbyt wieloma przeciwnikami na raz, gdy w końcu się do nas dostaną.
– Mhm cool. Mam nadzieję, że ten Koro będzie silny, chcę dzisiaj fajnej walki. – Luffy pokiwał do siebie głową, zgadzając się sam ze sobą.
– Powinieneś chcieć na odwrót! – zajęczał Usopp.
– Muszę skopać mu dupę, więc niech chociaż nie będzie nudno.
Usopp spojrzał na niego wyraźnie zdziwiony tym oświadczeniem, więc Luffy wyjaśnił.
– Jestem kapitanem, więc walczę z każdym, kto chce skrzywdzić moją załogę. Chyba że wy chcecie go pokonać, to wtedy odpuszczę. Macie pierwszeństwo, skoro to Kayę chce porwać – oznajmił, mylnie rozumiejąc minę chłopaka.
– Nie, nie, nie! Wielki Kapitan Usopp odda ci pierwszeństwo pokonania naszego wroga. – Usopp wystawił w jego stronę kciuka w górę, co Luffy ze śmiechem odwzajemnił.
Przez chwilę stali w ciszy, patrząc w morze. Do wschodu słońca zostało im jeszcze trochę czasu, ale byli czujni, gdyż piraci mogli przybyć w każdej chwili.
Cóż, przynajmniej powinni być czujni.
– To co robimy?
– Huh? Czekamy aż źli piraci przybędą, oczywiście – odparł Usopp, znów nieco zdziwiony zachowaniem Luffy’ego. Ten wcale nie wyglądał na zadowolonego z jego odpowiedzi.
Chwila, czy on się właśnie zaczął dąsać?
– Ale to taaakie nudne! – zajęczał, na co Usopp rzucił mu puste spojrzenie
– To co chcesz zrobić? – spytał, trochę już zdenerwowany. W końcu mają teraz przed sobą prawdziwą walkę, a Luffy zachowuje się jak jakiś dzieciak!
– Zagrajmy w coś.
– Dobra, w co chcesz zagrać?
– Nie wiem, wymyśl coś.
Usopp chyba właśnie odkrył, dlaczego Nami i Zoro zdawali się w jakiś sposób zadowoleni z tego, że ich kapitan nie zostanie z nimi. Może mieli już dość niańczenia go.
– Kółko i krzyżyk?
– Oooh! Też to znasz?! Myślałem, że to tylko Sabo! – Luffy podekscytowany usiadł na ziemi, podczas gdy Usopp naszkicował im planszę.
Gdzie ten chłopak się wychowywał, że myślał, że ludzie zazwyczaj nie znają tej gry?
Usopp postanowił nie zastanawiać się nad tym zbytnio, skupiając się na grze. Na szczęście noc była bezchmurna, a snajperskie oczy Usoppa były przyzwyczajone do patrzenia w ciemności, więc dało się jakoś grać.
***
Zoro gwizdnął z podziwem, patrząc z góry na pracę Kayi. Dziewczyna wykopała doły tak szybko, że ledwo mógł to zarejestrować, tak samo szybko sprawiając, że na pierwszy rzut oka niczym się nie wyróżniały.
– Niezła w tym jesteś – powiedział, starając się nie ruszać za bardzo z miejsca. Co prawda pułapka będzie pewnie bardzo pomocna, ale mogła się okazać tak samo niebezpieczna dla piratów jak i dla niego.
– Nihihi! Wiem! To było świetne, nie?
Kaya wydawała się być w swoim żywiole, machając radośnie ogonem. Jej zmiana zachowania była dla Zoro pewnego rodzaju szokiem. W końcu w rezydencji wydawała się zwyczajną panienką z bogatego domu, która może tylko trochę zbyt szybko złapała dobry kontakt z Luffy’m. A teraz? Była szalona, świetnie się bawiąc, podczas gdy ktoś z kim była wcześniej dość blisko chce ją porwać i sprzedać. Jakby w ogóle jej to już nie obchodziło.
Tymczasem Kaya kontynuowała rozmowę.
– Cóż, w końcu jestem lisem. Lisy są dość cwane. Tata mówi, że jesteśmy świetni w różnego rodzaju manipulacji i pułapkach!
Zoro nie mógł się powstrzymać od myśli, że to trochę jak ich wiedźma, gdy idzie o pieniądze.
–...no i oczywiście jesteśmy też mądrzy, w końcu do zrobienie takiej pułapki i zapamiętanie, gdzie jest, potrzeba-!
Kaya nigdy nie mogła dokończyć swojej wypowiedzi, nagle stając na niby pewny grunt, który od razu zapadł się w dość sporej wielkości dziurę. Tuż przed Zoro.
– Oi, żyjesz? – Roronoa pochylił się w stronę otworu, gdzie Kaya kaszlała i prychała, cała w kurzu.
– Tak, khe khe, to dla mnie normalne… – nie skończyła, mając nagły napad kaszlu. Następnie kichnęła kilka razy i wyskoczyła z dziury, lądując na czworakach przed Zoro, który zdążył w ostatniej chwili się cofnąć. – Tfu, już zapomniałam, że ciągle w to wpadam.
Kaya z powrotem zakleiła dziurę, podczas gdy Zoro patrzył na nią, nieco rozbawiony.
– To co mówiłaś o tej lisiej mądrości? Nie słyszałem.
– Zamknij się, Zoro-głupku! To tylko mały wypadek przy pracy!
Zoro jedynie wywrócił z rozbawieniem oczami, patrząc, jak ta wstaje i otrzepuje się z kurzu. Nagle do jego głowy wpadła jeszcze jedna rzecz.
– W ogóle czemu ta dziura była tak blisko mnie?
– Uh? Nie wiem o czym mówisz, jaka dziura? Ja nic nie zrobiłam.
– Oi.
Zoro złapał dziewczynę za kołnierz ze złowrogim spojrzeniem, na widok którego kropla potu pojawiła się jej na twarzy.
– Dobra, sorki, sorki! Przecież w to nie wpadłeś, tak? Więc jest okay! – Kaya ruszała przed sobą rękami w geście poddania się, choć było to bardziej irytujące niż cokolwiek innego. Zoro po chwili z westchnieniem opuścił ją na ziemię.
– Zostaw takie zabawy na czas, gdy skończymy z tymi piratami.
– Oooh więc dajesz mi pozwolenie na zrobienie na ciebie pułapki, tylko później?
– Nawet się nie waż!
Kaya zaśmiała się i pobiegła za szermierzem, który wszedł trochę wyżej, dalej od dołów. Był taki zabawny~ Jest pewna, że gdy tylko trafi do załogi, złapie go w coś (a zamierzała tak długo błagać o zabranie ją ze sobą, że nawet najbardziej cierpliwy pirat ugiąłby się jej woli).
Na drugim wybrzeżu Usopp poczuł jakieś nieodparte wrażenie, że jest jedyną osobą, która o czymś nie wie. Wzruszył na to ramionami, bo ta sprawa nie wydawała się aż tak ważna.
***
Luffy wraz z Usoppem rozegrali jeszcze kilka innych gier (niektóre pirat poznał dopiero dzisiaj po raz pierwszy), gdy zaczęło wschodzić słońce. Luffy oczywiście prawie zawsze przegrywał. No, może oprócz tych chwil, kiedy Usoppowi robiło się go przykro i postanawiał dać mu wygrać. Jednak wciąż świetnie się bawił, nie ważne, czy wygrywał, czy nie. Teraz wstali i na powrót spoważnieli. No, przynajmniej snajper.
Stali tak przez chwilę, patrząc w horyzont, jednak pirackiego statku jak nie było, tak nie ma, a słońce zdążyło już prawie całe się pokazać.
– Myślisz, że… przypłyną od drugiej strony? – spytał Usopp, patrząc na niego niepewny. Luffy wzruszył na to ramionami, wystrzeliwując gluta z nosa gdzieś w krzaki.
– Nie widać ich statku, więc pewnie tak. Ale spoko, Zoro tam jest!
– Kaya też! – wrzasnął spanikowany snajper. W końcu miała się ukryć, jednak co, jeśli kilku piratów przedrze się przez Zoro i pobiegnie za nią?!
– I Kura – Luffy pokiwał mądrze głową. – To gdzie to wybrzeże?
– Prosto na północ! Biegiem to jakieś trzy minuty!
– Więc na północ?! Będę tam za dwadzieścia sekund!
Luffy ruszył pędem i już po chwili zniknął Usoppowi z oczu.
– Ah, czekaj…! Dobra, nie ważne, przecież trafi…
Po chwili snajper również ruszył sprintem w stronę drugiego wybrzeża. Oby tylko zdążyli na czas…!
***
Zoro stał na górze, patrząc na statek piracki, który stawał się coraz większy, zbliżając się szybko do wyspy. Kaya siedziała mu na ramieniu w formie lisa, gotowa do ucieczki i powiadomienia Usoppa i Luffy’ego.
– Zapowiada się dobry poranny trening. – Zoro uśmiechnął się, choć w żadnym wypadku nie można było tego uznać za jakikolwieki dobry znak.
– Tak, już czuję, że będziesz się świetnie bawić – mruknęła Kaya ze swojego miejsca, ogonem uderzając w tył głowy podekscytowanego szermierza. – Nie powinieneś zaczekać na swojego kapitana?
– Eh, jego pech, że wybrali moje wybrzeże.
Zoro wzruszył ramionami, przez co postanowiła zeskoczyć na ziemię. Jeszcze raz spojrzała na mężczyznę, po czym prychnęła.
– To ja lecę. Trzymaj się do przybycia posiłków.
– Mhm. Dobrze się ukryj, żeby ten drań nie znalazł cię mimo tego, że wykończę jego załogę.
– A ty lepiej nie zbieraj zbyt wielu ran, wyjątkowo nie mam ochoty na zszywanie cię.
Z tymi słowami wskoczyła w pobliskie krzaki, znikając z pola widzenia szermierza. Ten jedynie uśmiechnął się pod nosem i położył dłoń na katanach, już wyczekując walki.
Piraci Czarnego Kota wyskoczyli na brzeg z głośnym rykiem. Ich kapitan — dziwny człowiek noszący okulary-serca, którego Zoro po chwili zidentyfikował jako „dziwaka, chodzącego tyłem”, o którym mówiły dzieci, wyszedł na przód i rozejrzał się. Zdawał się jednak niczego nie dostrzegać, więc Roronoa zrobił krok naprzód i przygotował się do dobrej zabawy, korzystając ze swojego nowego stanowiska pierwszego oficera.
Właściwie im dłużej o tym myślał, tym lepiej to brzmiało.
– Oi, piraci! – zawołał, z pewną satysfakcją patrząc, jak ci ze zdziwieniem szukają źródła jego głosu. – Daję wam jedną szansę na odwrót, lepiej dobrze ją wykorzystajcie! Ta wyspa jest pod protekcją załogi Słomkowego Kapelusza Luffy’ego!
Okularnik prychnął, patrząc na niego.
– Jesteś sam przeciwko nam wszystkim i jeszcze stawiasz nam żądania? Nie wiesz, jak groźni są piraci? – Mężczyzna zaśmiał się, co podchwyciła załoga. – Ha! Zawsze możesz być pierwszym wieśniakiem, którego zabijemy!
Zoro wykrzywił usta w uśmieszku, który piraci powinni zidentyfikować jako ten, przed którym się ucieka, a nie atakuje.
Cóż, to ich problem, że stali tak daleko i go nie widzieli.
– Jestem tutaj z rozkazów mojego kapitana. Myślę, że nie będzie za bardzo zły, jeśli przerzedzę wasze szeregi, nim tu przyjdzie.
Wśród piratów rozległy się szmery, gdy zwrócili na niego większą uwagę.
– Kapitanie! To z pewnością Łowca Piratów Roronoa Zoro! – zawołał ktoś z tłumu, na co zirytowany Zoro wywrócił oczami. Naprawdę, jak długo ten głupi przydomek jeszcze będzie się go trzymać?!
– Ah, więc to łowca… – okularnik spojrzał na niego z pewną dozą zirytowania.
– Przed chwilą wam powiedziałem, jestem piratem! Czego nie zrozumieliście?!
– To i tak bez znaczenia, jeden człowiek nas nie powstrzyma, wieśniak czy łowca.
Zoro wydawało się, jakby mówił do ściany, gdy stado piratów rzuciło się na ścieżkę. Już po chwili pierwsze osoby zaczęły wpadać do dołów, a Roronoa z pewną dozą zirytowania stwierdził, że trochę zejdzie nim jakiś przeciwnik do niego dotrze.
Powinien był powstrzymać Kayę przed zrobieniem tak wielkiej ilości pułapek…
***
Dopiero zaczynało świtać, gdy Nami wyskoczyła z okna rezydencji. Z tego, co wiedziała, Kuro siedział na schodach, prowadzących do budynku, nic nie podejrzewając. Uśmiechnęła się pod nosem i przeskoczyła ogrodzenie, kierując się w stronę lasu, gdzie mogła niezauważalnie się przemieszczać.
Przez chwilę zastanawiała się, gdzie powinna się skierować. Piraci prawdopodobnie przybyli już na wybrzeże, gdzie stacjonowali Usopp z Luffy’m, więc logicznym było, że powinna pobiec właśnie tam. Jednak jej pieniądze…
– Przepraszam, chłopaki – szepnęła, nagle skręcając na północ –... ale mój skarb jest ważniejszy!
***
Luffy’emu nie podobało się, że musi przejść na drugie wybrzeże. Jego haki stamtąd nie będzie mogło wychwycić Nami. Jednak dziewczyna wykonała już ruch, gdyż w pewnym momencie jej obecność zaczęła oddalać się od tego Kury czy jak on tam miał.
Mężczyzna był jedynie trochę niecierpliwy i podekscytowany, co oznaczało, że o niczym nie wiedział. To dobrze. To znaczyło, że Nami udało się zmienić swoją pozycję, nie będąc przez niego zauważoną.
Ale to, że nie wie dokładnie, gdzie jest jego nawigatorka, mu się nie podobało.
(W końcu tak samo było wtedy w Orange Town).
Luffy odpędził uciążliwe myśli z głowy. Nami nie była w pobliżu tego kamerdynera, więc nic jej nie groziło. Może się sama obronić, a Zoro na pewno już zajmuje się piratami. Teraz Luffy’emu zostało tylko biec na północ, by jak najszybciej trafić na drugie wybrzeże.
Tylko dlaczego trafił do wioski, skoro biegł właśnie tam, gdzie jest zimniej?!
***
– Jak szybkim można być?! – myślał Usopp, biegnąc w stronę północnego wybrzeża. Luffy zniknął mu z oczu od razu po tym, jak powiedział mu, gdzie ma biec. To niewiarygodne!
Gdzieś z tyłu głowy Usoppa obijało się przeświadczenie, że zapomniał o czymś ważnym, jednak nie zwracał na nie uwagi. Teraz najważniejsze było dostać się na wybrzeże-!
Nagle wpadł na kogoś i oboje potoczyli się niżej.
– Co do-! Usopp? – wyraźnie skonfundowany głos Nami przebił się do jego świadomości. – Nie powinieneś być na drugim wybrzeżu? Tamtym, które atakują piraci?
– O czym ty mówisz? To to wybrzeże atakują – zauważył, opierając się o coś, na czym się zatrzymali, by wstać. Po chwili poczuł jak ktoś go podciąga za koszulkę.
– CO?! Jak śmią?! Co z moim skarbem?!
– Oh, wreszcie przyszliście. Gdzie Luffy? – spytał głos Zoro, a oni dopiero teraz zauważyli, na kogo właściwie wpadli. Szermierz postawił Usoppa na nogi i wyciągnął rękę w stronę Nami, którą ta z wdzięcznością przyjęła.
– A ty co robisz? Myślałam, że będziesz z nimi walczyć? – spytała na to, otrzepując się z kurzu i całego tego brudu.
– Czekam, aż tu dotrą.
Zoro zrobił niezobowiązujący ruch ręką gdzieś do tyłu, na co spojrzeli na zamieszanie za nim. Piraci faktycznie próbowali się do nich dostać, jednak ich starania spełzły na niczym, gdyż wciąż wpadali w to nowe dziury.
Nagle usłyszeli bardzo charakterystyczny krzyk i z pobliskich krzaków wybiegł zdyszany Luffy.
– Usopp, ciemnoto! Nie powiedziałeś mi, gdzie jest ta zasrana północ! – wrzasnął, wyglądając, jakby był na granicy płaczu, na co Nami rzuciła Usoppowi wkurzone spojrzenie.
– Nie pokazałeś mu?!
– Myślałem, że wie! – Usopp cofnął się trochę. Właśnie teraz zauważył, że Nami jednak była tak straszna, jak o tym mówili Luffy wraz z Zoro.
– Przecież ci mówiłam, że jest głupi jak but!
– Hej! To nieprawda! – zawołał na to Luffy, wystawiając w jej stronę język.
Dwójka pewnie dalej by się kłóciła, gdyby nie to, że Nami zobaczyła, jak kilku z piratów wyciąga z jej łodzi bardzo znajomy ładunek.
– Jak oni śmią DOTYKAĆ MÓJ SKARB!
Nie zastanawiała się długo, nim puściła się biegiem, jakimś cudem omijając wszystkie pułapki. W biegu wyciągnęła jeszcze swoją laskę i z okrzykiem bojowym rzuciła się na piratów, okradających jej łódź.
– Ta kobieta… – jęknął Zoro.
– Woohoo! Niezła jest, nie wiedziałem, że umie być aż tak przerażająca, shishishi – Luffy zaśmiał się z pewnym uznaniem, uśmiechając się przy tym szeroko i kibicując Nami.
Zoro jedynie na to westchnął. Oczywiście, że Luffy’emu podoba się ta terroryzująca strona ich nawigatorki. Nie, żeby sam narzekał. Widok przerażonych piratów był naprawdę wspaniały, ale to oznaczało, że Nami może być jeszcze bardziej przerażająca, jeśli tylko chce. To zrozumienie sprawiło, że Zoro poczuł nieprzyjemne mrowienie. Na pewno nigdy nie będzie ruszał jej pieniędzy. Wiedźma jest nieobliczalna.
***
Jango nie mógł uwierzyć w to, co widział. Powinni już dawno siać spustoszenie w wiosce, a tymczasem nie mogli nawet pokonać głupiego wzgórza! Nie mógł teraz zahipnotyzować swoich ludzi, by stali się silniejsi, bo na nic by się to nie zdało! Powpadaliby tylko w jeszcze większą ilość dołów! Jeszcze ten ostrzał od jednego z dzieciaków…
(Nie widział tego, jak jedna kobieta sieje spustoszenie w tej małej części załogi, którą wysłał, by zbadali łódkę. A przynajmniej na pewno nie przyzna, że tak straszna kobieta istnieje).
Najwidoczniej zostało mu tylko jedno wyjście.
– Bracia Nyaban! Rozprawcie się z nimi!
Luffy przeniósł swoją uwagę z faceta z fajnymi okularami na dwójkę, która właśnie wyskoczyła ze statku. Dla niego to nie był jakiś wielki wyczyn, ale Usopp obok niego zdawał się mieć inne zdanie, jeśli zgadywać bo jego zaskoczonym okrzyku.
– Skoczyli z takiej wysokości i nic im nie jest! Jak jakieś koty… – mruknął snajper, na co Luffy rzucił mu bardzo urażone spojrzenie. – Uh, oczywiście wiele im brakuje…
Luffy zdecydowanie nie chciał być porównywany z kimś takim jak ta dwójka. W ogóle nie podobało mu się, że akurat ta załoga piracka postanowiła wybrać za motyw przewodni koty. Tak obrażać jego własny (przynajmniej w jakimś stopniu) gatunek!
Zoro wydawał się skonfundowany, gdy pierwszy z nich zaczął biec w jego stronę, wyglądając przy tym wyjątkowo żałośnie. Już miał się oszczędzić i po prostu znokautować dziwnego pirata, gdy Luffy wykrzyknął ostrzeżenie.
– Oni tylko udają!
– Już i tak za późno! – wrzasnął na to zielonowłosy brat, Sham, rzucając przed siebie rękę, odzianą w specjalne rękawice z pazurami.
Zoro jednak udało się zablokować cięcie i odskoczyć, nim ten zdążył pochwycić jego katany, co próbował zrobić.
– Dzięki, kapitanie! Już nie spuszczę tak czujności – zawołał Zoro w stronę Luffy’ego, na co ten się roześmiał.
– Shishishi! Jasne, że nie! Pójdę się zabawić niżej!
I już wyskoczył w stronę piratów, którym udało się w końcu wdrapać na górę. Nie ciężko jest domyślić się, że po chwili zostali zepchnięci z powrotem na sam dół. Roześmiany Luffy był tuż za nimi, mając oko na Nami oraz haki przy Zoro i Usoppie.
– Co to za potworna siła… – wyszeptał Usopp między strzałami, patrząc to na Zoro, to na Luffy’ego i Nami. Cała trójka wyglądała jakby świetnie się bawiła (chociaż nawigatorka wciąż była zła o ten swój skarb), na co Usopp głośno przełknął ślinę. Jednak wszyscy piraci są przerażający, nawet ci po twojej stronie.
Luffy pokonał kolejną falę piratów. Jakoś wokół niego zrobiło się wyjątkowo cicho – jego przeciwnicy zaczęli się go bać i nie byli już tak chętni, by do niego podchodzić. Ten moment wybrała Nami, podchodząc do niego i szepcząc mu coś do ucha.
– To ta wiedźma! – zawołał jeden z piratów, uderzając łokciem w bok swojego towarzysza.
– Cholera, mam tam ranę, idioto-! Co ona od nas chce, przecież już nie mamy tego jej skarbu… – ostatnie zdanie pirat wypowiedział z płaczem, obaj spojrzeli z przestrachem na duet przed nimi.
Luffy z Nami uśmiechnęli się do siebie, co całkowicie zmroziło wrogich piratów. Spojrzeli na dwójkę z przerażeniem. Więc to już pewne, dzisiaj będzie ich koniec!
– Hmm…? A ci co tacy? – spytał sam siebie Luffy, odwracając się w stronę swoich przeciwników. Chciał jeszcze trochę rozprostować kości, podczas gdy Nami będzie kradła skarb, ale piraci zdawali się stracić całą wolę walki. To nawet nie było już zabawne.
Luffy przechylił głowę zdezorientowany, nie mając pojęcia, że to jego interakcja z Nami tak wpłynęła na wrogich piratów.
Nagle zza jego pleców dobiegł czyjś głos.
– Wygląda na to, że sam się muszę tobą zająć, Słomkowy Kapeluszu!
Luffy obrócił się, a jego oczom ukazał się kapitan piratów (chociaż czy to nie ten cały Koro miał nim być?). Ten wyciągnął jakiś metalowy drążek i wystawił go tuż przed swoją twarzą. Jak dla Luffy’ego to było dość głupie, bo przez to nie widział nadchodzących ataków, ale może to miało jakiś swój cel, o którym nie wiedział.
– A teraz słuchaj uważnie! Jak powiem one, two-
Jango nie miał szansy dokończyć, gdyż Luffy posłał w jego stronę gumgumowy pistolet, którego nie udało mu się uniknąć. Mężczyzna wbił się w skałę, a chłopak patrzył na niego wyraźnie zdziwiony.
– Ehh…? Więc to wcale nie było pomocne w omijaniu ataków – mruknął pod nosem, nie zdając sobie sprawy tym, że jeszcze bardziej wystraszył swoich wcześniejszych przeciwników, którzy to teraz uciekli na statek (a później uciekali w drugą stronę, tym razem przed straszną czarownicą, która pokonała tylu z nich chwilę wcześniej jedynie dla skarbu).
– To czemu to w ogóle miało służyć? Dziwny koleś. Chociaż okulary miał fajne, szkoda, że się zniszczyły. – Luffy westchnął, wracając na górę. Wyczuł zbliżającą się do nich silniejszą obecność, więc prawdopodobnie Koko zauważył, że coś jest nie tak.
– To okularami się przejmujesz?! – zawołali za nim piraci, próbując przy okazji wyciągnąć Jango.
Zoro ze swojej strony już kończył rozprawiać się z braćmi Nyaban. Byli zwinni i szybcy, więc faktycznie trochę przypominali koty. Ale nie byli tak zwinni i szybcy jak jego kapitan, do którego musiał się przyzwyczaić, inaczej musiałby go wyławiać z wody dwa razy częściej. Dlatego nie byli tak trudnymi przeciwnikami, jakimi mogliby być w innych okolicznościach. No i nie stracił żadnego ze swoich mieczy.
W końcu wystarczył jeden ostateczny atak, by ich pokonać. Luffy, który jakimś cudem znów trafił obok niego, roześmiał się głośno, klepiąc go po plecach.
– Dobra robota, Zoro!
– Wyjątkowo słabo udawali kotów, musiałem się ich pozbyć, byś nie musiał ich dłużej oglądać – odparł na to szermierz, chowając katany. Luffy jeszcze raz się roześmiał.
– Tak, dzięki!
***
Klahadore… nie, Kuro się niecierpliwił. Oprócz tego, jak trójka bawiących się w piratów dzieciaków zepsuła mu wczoraj humor, jego własna załoga wcale nie wygląda jakby nawet starała się wykonać jego rozkazy. Do tego cała rezydencja… jest zbyt cicha. Prawie tak, jakby nikogo w niej nie było, co jest wręcz śmieszne, bo przecież to niemożliwe, by akurat w dzień jego planu wszyscy pracownicy postanowili zrobić sobie wolne…
Mężczyzna nagle zerwał się na równe nogi ze schodów, na których siedział i pognał w stronę pokoju Kayi, jego gwarancji dobrego zarobku i spokojnego życia bez nagrody za głowę (w końcu rząd jest aż zbyt szczęśliwy, gdy dostarczysz mu kogoś takiego jak ta mała, nie znająca świata dziewczyna).
Nie było jej. Łóżko nawet nie było pościelone, a otwarte okno było wystarczającą wskazówką, by domyślił się, że dziewczyna jakoś przejrzała jego plan i uciekła… odwołując zapewne całą służbę. W tej chwili Kuro naprawdę był wściekły.
Znajdzie swoją głupią załogę, spalą wioskę, a potem znajdą ją, choćby miała ukryć się na drugim końcu East Blue. Wtedy dowie się, jak złym pomysłem było zadzieranie z prawdziwymi piratami…
Z takimi myślami Kuro wybiegł w stronę wybrzeża, nie starając się ani trochę utrzymywać pozorów zwykłego lokaja. Postarał się jednak, by zostawić siły na swoją załogę i nieposłuchaną dziewczynę. Ktoś w końcu musiał nauczyć ich wszystkich rozsądku…
Tylko przedziwny przypadek sprawił, że w tym samym czasie i tą samą drogą Merry wracał do rezydencji ze swojego nagłego urlopu, który dostał od panienki (nie powinien się tam pojawiać jeszcze jakiś czas, ale nie mógł nic zrobić na to, że zbyt przyzwyczaił się do budzenia panienki i podawania jej porannego śniadania, by od tak z tego obowiązku zrezygnować. Nawet na urlopie).
Kuro nie zwrócił na niego większej uwagi. W końcu nie był zagrożeniem, a do popołudnia będzie tak samo martwy jak reszta wieśniaków. Natomiast Merry zrobił wręcz odwrotnie. Mordercza aura jego dotychczasowego kolegi z pracy sprawiła, że przez kilka minut nie mógł się nawet ruszyć. Następnie pognał w stronę rezydencji, modląc się, by z panienką wszystko było w porządku.
***
Kuro przybył akurat w odpowiednim momencie, by być świadkiem upadku swojej załogi. Jango podziewał się niewiadomo gdzie, a Sham i Buchie zostali z łatwością pokonani przez zielonowłosego szermierza, którego rozpoznał jako jednego z dzieciaków, którzy krzątali się wokół rezydencji jeszcze wczorajszego dnia.
Reszta jego załogi wyraźnie bała się tego dzieciaka w słomkowym kapeluszu, którego spotkał przy rezydencji. Tak niekompetentni.
– Widzę, że muszę najpierw dać lekcje swojej byłej załodze. Czyżbyście zapomnieli wszystkiego po tym, jak was opuściłem? – spytał lodowatym tonem, jego głos rozniósł się po całym wybrzeżu, zamrażając piratów w szoku i strachu.
– Wreszcie przybyłeś, co?
Nie zwracał uwagi na mówiącego coś dzieciaka-kapitana, jego ciało już przygotowało się do wykonania specjalnej techniki. Zabije wszystkich – dzieciaków-piratów i Usoppa, którzy zniszczyli jego plan, a także tę załogę pełną nieudaczników.
Nie będzie wiedzieć, kogo dokładnie atakuje, ale to było bez znaczenia. Pozwoli tym szczęśliwym, którzy ujdą z życiem, zaatakować wioskę. Później może ich nawet puścić żywych, o ile będzie miał dobry humor. Już więcej nie będą mu potrzebni.
– Kapitan używa tej techniki!
– Tylko nie Shakushi*!
Luffy zmarszczył na to brwi. Piraci próbowali wycofać się na statek, tylko dlaczego? Czemu uciekali przed własnym kapitanem? Co prawda wyczuwał od niego wyjątkowo krwiożerczą aurę, jednak Kuro musiał być nastawiony głównie na Luffy’ego i jego załogę, a nie swoją, racja?
– Ale szybki-! – Luffy poczuł jedynie powiew powietrza tuż obok siebie, gdy na skale pojawiły się głębokie zadrapania. Nie zdążył się nawet w porę obejrzeć, gdy wśród przeciwnej załogi dało się słyszeć krzyki.
Kuro, Kapitan Piratów Czarnego Kota uderzał nie tylko w swoich przeciwników, ale też we własnych towarzyszy.
***
Ciężko opisać gniew Luffy’ego, gdy inny piracki kapitan zachowuje się w ten sposób. Nie, to już nie był kapitan, nie mógł się nim nazywać, raniąc własną załogę. Luffy nie byłby zły, gdyby uderzał w jego załogę i Usoppa. Jasne, nie byłby też zadowolony, ale jednak to było fair. Byli przeciwnikami i rozpoczęli walkę, Kuro, będąc kapitanem, powinien im to zrobić za to, że poturbowali jego załogę (Luffy w końcu zrobiłby to samo na jego miejscu). Jednak coś takiego? Na to nie było wymówek.
– To jego towarzysze… – mruknął ledwo słyszalnie, obok niego Zoro również patrzył na całą scenę zdenerwowany. – Kurooo! Jak śmiesz atakować swoją własną załogę?!
Zdziwienie promieniujące od ludzi wokół niego nie pozwalało mu się odpowiednio skupić, dlatego nawet nie zdążył zrobić uniku, gdy Kuro trafił prosto w niego. Zatoczył się do tyłu, krew sączyła się z rany na klatce piersiowej.
– Luffy! – ktoś, a może było to kilka osób, krzyknął w jego stronę, ale Luffy odciął się od wszystkiego, skupiając się jedynie na wrogim kapitanie.
Gdy Kuro następnym razem się na niego rzucił, udało mu się uniknąć poważniejszych obrażeń i złapać go za ramię, od razu przerzucając mężczyznę na plecy.
– Mam cię.
Kuro spojrzał Luffy’emu prosto w oczy i to był błąd. Wzrok młodszego… nie był normalny. Jego źrenice bardziej przypominały jakieś zwierzę (kota, jak ironicznie), a lekki uśmiech pokazał jego kły, których wcześniej na pewno nie miał.
Monkey D Luffy był przerażający gdy się wściekł, a Kuro przekonał się o tym osobiście, już po chwili otrzymując potężny cios prosto w brzuch.
***
Nami nie mogła pozbyć się wrażenia, że powinna być przerażona Luffy’m. Tym z jaką łatwością dopadł Kuro i jak wściekle go atakował. Nawigatorka jeszcze nigdy nie widziała go w takim stanie, może jedynie pomijając ten czas gdy uratował ją od Richiego w Orange Town. Ale nawet wtedy… to nie było to samo.
Wtedy Luffy walczył, ponieważ była w niebezpieczeństwie. Teraz liczyło się coś jeszcze. To, jak drugi kapitan traktował swoich podwładnych wyraźnie nie podobał się Luffy’emu. I Nami nie mogła powstrzymać się od myśli, że może gdyby to Luffy był jej kapitanem to może…. bycie piratem wcale nie byłoby takie złe.
Z trudem oderwała wzrok od walki, z powrotem biorąc w ręce swój worek ze skarbem. Na szczęście stała trochę z boku, jednak i tak Kuro udało się zadrapać jej udo. Gdyby była tylko trochę bliżej… Nami mogłaby pożegnać się ze swoją nogą.
Jednak teraz nie ma powodu, by o tym myśleć. Najważniejsze było zabrać skradziony skarb do łodzi i zbliżyć się do Zoro, który mógłby ją obronić (chociaż teraz nie został nikt, kto mógłby jej coś zrobić. Piraci zostali pokonani przez własnego kapitana, a sam Kuro… cóż, była pewna, że już nie powtórzy swojego zabójczego ruchu).
Usopp po raz pierwszy widział człowieka, wyglądającego tak zwierzęco, nawet mając tyle lat Kayę obok siebie. Luffy… gdy był wściekły, nic nie mogło go zatrzymać. Snajper po raz pierwszy zobaczył taki obraz kapitana.
Ale jakoś nie mógł zmusić się do strachu przed tym chłopakiem, który uratował jego, Kayę i całą wioskę. Prawdę mówiąc Usopp w tej całej sytuacji, będąc rannym na tyle sposobów, na ile nie był nigdy w całym swoim życiu, nie mógł myśleć o niczym innym prócz tego, jak bardzo zazdrosny był, że Zoro i Nami należą do tej samej załogi co ten człowiek.
Mając kapitana tak oddanego, tak lojalnego wobec pirackiej zasady nie ranienia członków załogi…
Usopp był pewny, że nigdy nie spotka kogoś takiego, jak ten człowiek. Jednak taką samą pewność miał co do tego, że nie mógłby być w jego załodze. W końcu był jedynie kłamliwym tchórzem. Kto chciałby kogoś takiego jak on? Dlatego kiedyś, w przyszłości, zostanie kapitanem i sam zbierze załogę. I kto wie, może spotkają się gdzieś na morzu?
Takie myślenie bolało, ale Usopp już przyzwyczaił się, że ludzie nie chcą się z nim zadawać.
***
Luffy kopnął Kuro, na co tamten poleciał w stronę lasu. Chłopak jednak znalazł się przy nim nim ten zdążył w ogóle wstać, przyszpilając go do drzewa, na które chwilę wcześniej tamten wpadł.
Złamane ostrza mężczyzny leżały trochę dalej, a całe pole bitwy zdawało się wstrzymywać oddech, patrząc, co zamierza zrobić teraz Luffy.
– Hej, Kaya – powiedział nagle, patrząc gdzieś w bok, prosto na krzaki. – Chcesz mu coś powiedzieć, zanim straci przytomność?
Biały lis wyskoczył z zarośli, zmieniając się w dziewczynę, na co kilku piratów westchnęło zaskoczonych. Kaya wstała i podeszła do nich, rzucając Kuro pogardliwe spojrzenie. Jednak… w jej oczach można było dostrzec też ból. W końcu mężczyzna był przez tyle lat jej kamerdynerem… zdążyła się z nim w jakiś sposób związać.
Luffy dobrze o tym wiedział, dlatego ostatnie słowa zostawił dla niej. Kaya postanowiła dobrze je wykorzystać.
– Klahadore… nie, Kuro Tysiąca Planów. Powiedz mi, dlaczego to wszystko robisz? Te wszystkie lata… to dla ciebie nic? – jej spojrzenie było twarde, nawet jeśli głos kilka razy się załamał. Nie odwracała wzroku od oczu pirata.
– Przez te lata starałem się jak najbliżej zbliżyć do ciebie, by móc łatwo dziedziczyć twój majątek. To, kim okazałaś się być, to jedynie łut szczęścia. Dzięki tobie mogłem prowadzić normalne życie bez nagrody za głowę, marines by ją znieśli po dostaniu cię w swoje ręce. Wiesz, jak ciężko jest, gdy ściga cię cały świat?! Gdzie tylko nie staniesz ludzie będą chcieli wydać cię w ręce rządu… powinnaś być szczęśliwa, mogąc pomóc mi w końcu żyć jak zwyczajny-
– Nie. – Kaya przerwała mu, spojrzenie miała zimne, usta zaciśnięte w wąską kreskę. – Miałeś takie życie. Wtedy, gdy do nas dołączyłeś. Myślałeś, że nie wiemy, kim jesteś?! Gdyby naprawdę tak niewiele wystarczyło ci do szczęścia, zauważyłbyś, że już to masz!
I wtedy, nim Kuro mógł do końca przetworzyć to, co powiedziała, uderzyła go swoją pięścią prosto w twarz.
– To za te wszystkie lata kłamstw – powiedziała, po czym uderzyła raz jeszcze. – A to za to, co chciałeś teraz zrobić.
Cisza.
Nikt nie śmiał nic powiedzieć. Gniew dziedziczki zszokował ich dotychczasowych przeciwników. Kaya wtedy odwróciła się i powoli podeszła w stronę ścieżki na wybrzeże. Spojrzała na pokonanych piratów z góry i wyciągnęła pistolet.
– Macie pięć sekund, by wsiąść na statek i wynieść się z wyspy. Jeden… dwa… – Piraci spojrzeli po sobie i zaczęli powoli, choć niepewnie się zbierać. Wciąż patrzyli na pokonanego kapitana, kilku wróciło do wyciągania Jango z gruzów. Kaya jednak nie zamierzała pozwolić im na działanie z taką swobodą. – Pięć – powiedziała z miłym uśmiechem, mijając kilka sekund. W tej samej chwili wystrzeliła.
Strzał trafił w powietrze, ponieważ Kaya, nie ważne jak wzburzona teraz w środku była, wciąż nie chciała nikogo zranić. Mimo to podziałał jak prawdziwy. Piraci otrząsnęli się ze swojego szoku, tym razem w rekordowym tempie zbierając swoich nieprzytomnych towarzyszy. Już po chwili statek odpływał.
Zoro i Nami patrzyli na dziewczynę ze zgrozą. Zoro, ponieważ do ich załogi najwyraźniej trafiła kolejna wiedźma, a Nami dlatego, że nie miała pojęcia, że tak miła dziewczyna w ogóle może być zdolna do tego, by być tak przerażająca.
…może miała z Luffy’m więcej wspólnego, niż myśleli do tej pory.
Tymczasem sam Luffy patrzył zdziwiony na Kuro.
– Złamałaś mu nos. Nieźle, shishishi!
Kaya na to z uśmiechem uniosła kciuka w górę. Po raz pierwszy była tak zła, że chciała kogoś uderzyć… i faktycznie to zrobiła. Co prawda nie wymazało to jej gorzkich wspomnień, ale jakoś poczuła się lepiej.
Usopp od razu po wyjściu z szoku dopadł Kayi, sprawdzając, czy nic jej nie jest, na co dziewczyna krzyknęła. Dopiero teraz zauważyła jak bardzo ranny był!
Nami i Zoro również podeszli, gotowi zająć się Kuro, jeśli ten postanowi wstać (chociaż noga Luffy’ego, przyszpilająca go w miejscu, całkiem dobrze mu w tym przeszkadzała).
– Panienko! – z drogi od miasteczka dobiegł do nich czyjś głos i już po chwili Kaya miała przy sobie nie tylko Usoppa ale i też Merry’ego, który chusteczką ocierał łzy. – Jak się cieszę, że nic panience się nie stało!
Kaya zachichotała jedynie, chowając swoją broń za plecami.
***
Trójka piratów wraz z Usoppem i Kayą siedziała przy ognisku w samym środku lasu, śmiejąc się wesoło. Przez cały dzień byli rozdzieleni. Po tym jak Kaya ich załatała, Usoppa porwała jego mała załoga, a Kayę zajął cały personel rezydencji. Nie chcieli jej puścić i Słomkowi mogli ją wyciągnąć na nocowanie w lesie tylko dlatego, że to oni ją uratowali.
Sami piraci, po tym jak Kuro został skuty i zamknięty (tymczasowe rozwiązanie, gdyż marynarce zazwyczaj trochę schodzi nim przypłyną na taką wyspę), starali się głównie unikać miejscowych, którzy byli aż zbyt wdzięczni. To znaczy jasne, uratowali ich, ale tylko przez wzgląd na Kayę i Usoppa. Zoro z Luffy’m czuli się dziwnie, otrzymując za to podziękowania. Jedynie Nami wykorzystała to na swoją korzyść, pół dnia kupując zapasy i inne rzeczy, które akurat wpadły jej do głowy.
– Merry powiedział, że przygotuje statek już na jutro! – powiedziała szczęśliwa Kaya, na co piraci spojrzeli między sobą podekscytowani. Po tak spektakularnej wygranej wydawało im się, że już nic nie stoi im na przeszkodzie, by wyruszyć na Grand Line.
– Więc już jutro wyjeżdżamy, shishishi – roześmiał się Luffy. – Lepiej się spakujcie i pożegnajcie.
Nagle zrobiło się cicho. Luffy nie zwracał na to uwagi, jedząc jakieś podarowane mu od jednego z wieśniaków mięso. Zoro z Nami natomiast jedynie wymienili między sobą spojrzenia. Oczywiście, że Luffy już dawno zdecydował. Szkoda tylko, że nie powiedział o tym swoim nowym członkom załogi.
– Czekaj, czekaj! Masz na myśli nas? Mnie i Kayę? – spytał zdziwiony Usopp, na co Luffy spojrzał w jego stronę równie zdziwiony.
– No tak? A nie chcecie?
– Jasne, że chcemy! – wykrzyknęła na to Kaya, wskakując na Luffy’ego ze śmiechem. Chłopakowi nie za bardzo to się spodobało, bo pomyślał, że chce mu zabrać jego mięso, które trzymał najwyżej jak się tylko dało (z jego rozciągniętą ręką oznaczało to jedynie bardzo wysoko).
– Nie! Znaczy czekaj, chcemy? – Usopp wyglądał na bardzo zaskoczonego, przez co blondynka odwróciła się do niego równie skonfundowana.
– A nie chcesz? Myślałam, że chcesz…
– Ja tak! Ale ty? Myślałem, że chcesz być lekarzem, a nie piratem!
– Nihihi, to przecież prawie to samo! Mogę być nim na pirackim statku!
– Shishishi! Usopp, jesteś jednak trochę głupi! – zawołał na to Luffy.
Usopp oczywiście wykrzyknął, że nie jest i spytał, czy ten chce się bić, jednak Luffy znalazł poważniejszy problem. Jakiś ptak ukradł jego mięso! Jak to możliwe?!
Tak więc dwójka chłopaków ruszyła w pogoń, Luffy za ptakiem a Usopp za swoim nowym kapitanem. Reszta załogi po prostu zaśmiała się, nie ruszając się ani o krok, by pomóc któremuś z nich.
Podczas pogoni Usopp pomyślał, że bycie w prawdziwej załodze, nawet jeśli nie na stanowisku kapitana, jest naprawdę świetne.
Noc spędzili, opowiadając sobie historie (a właściwie głównie słuchając tych Usoppa) lub grając w różne gry. Jedną z nich było rysowanie na kamieniach. Każdy z nich miał po jednym, dość gładkim kamieniu i pędzlu, ponieważ najwidoczniej w torbie Usoppa może zmieścić się praktycznie wszystko. Zoro narysował katany (nikt nie wiedział, jakim cudem wyszło mu to tak dobrze…), Nami mandarynkę, Kaya lisią głowę, sam Usopp na swoim miał cały pejzaż, natomiast Luffy… cóż, on podpisał swoją: “Przyszły Król Piratów (Luffy)”. Prawdopodobnie nie do końca załapał o co chodzi, jednak jakoś nikt nie chciał mu temu wypominać. Kaya od razu do swojego lisa dorysowała skrzyżowane piszczele i podpisała “Przyszła Lekarka/Pielęgniarka Króla Piratów (Kaya)”, śmiejąc się, że teraz mają podobne. Zoro oczywiście zaraz dołączył, bo nie dałby Kayi być jedynej, która ma podobny kamień co ich kapitan. Takim sposobem wszyscy wylądowali z takim kamieniem, chociaż Luffy zdawał się nie wiedzieć, czemu tak bardzo chcieli mieć podobny do niego (ale podobało mu się, bo to musiało oznaczać, że wygrał, prawda?).
***
Następnego dnia piraci ruszyli w stronę rezydencji w świetnych humorach. Luffy, Zoro i Nami nie mogli się doczekać, aż zobaczą ich nowy statek, natomiast Usopp z Kayą byli podekscytowani swoim nowym pirackim życiem.
Przy bramie czekała na nich dwójka ludzi, przez co Zoro trochę zwolnił i spojrzał na nich podejrzliwie. Kaya natomiast pobiegła do przodu, skacząc na wyższą postać.
– Mamo! Tato! Wróciliście! – zawołała szczęśliwa. – Nie uwierzycie, co się stało!
Chwila, że co?
– Twoi rodzice żyją?! – wydarła się trójka przybyszów, na co Usopp z Kaya spojrzeli na nich zdziwieni.
– No tak… a co myśleliście?
– TAK O NICH GADALIŚCIE, ŻE MYŚLELIŚMY, ŻE NIE ŻYJĄ?!
– Jakim cudem w ogóle tak pomyśleliście… – zamruczał Usopp, jednak wszyscy go usłyszeli, przez co został osobą, na którą przelali swój gniew niewiedzy.
– SAM POWIEDZIAŁEŚ, ŻE KAYA SAMA ZAJMUJE SIĘ REZYDENCJĄ, ODKĄD JEJ RODZICE ODESZLI!
– CIĄGLE GADACIE O TYM, ŻE ZOSTAŁA TERAZ SAMA?
– CHODZIŁO O TO, ŻE PILNUJE DOMU POD NIEOBECNOŚĆ RODZICÓW, JAK MOGLIŚCIE TO INACZEJ ZROZUMIEĆ?
Zoro z Nami przekrzykiwali się jeszcze nawzajem z Usoppem, kiedy Luffy po prostu wzruszył ramionami i podszedł do rodziców dziewczyny. Mógł zauważyć, że jest pół-człowiekiem po ojcu, z którego rudych włosów wystawały lisie uszy.
– Wy jesteście rodzicami Kayi? – spytał dla pewności, a po usłyszeniu potwierdzenia dodał jedynie: – Jestem Luffy, człowiek, który zostanie Królem Piratów. Dzisiaj bierzemy statek i wyjeżdżamy, twoja córka zostanie pielęgniarką w mojej załodze.
Na to Zoro i Nami spojrzeli na kapitana, jakby ten postradał zmysły. Takich rzeczy nie mówi się w ten sposób!
– Więc to tak? Od zawsze wiedziałem, że morze wzywa ją tak samo jak mnie, nyhyhyhy! – zawołał na to jej ojciec, na co Luffy się zaśmiał. – A ten mój przyszywany syn? Też go bierzesz?
– Przestań tak o mnie mówić! To zawstydzające! – wrzasnął na to Usopp.
– Tak. Już zdecydowałem, będzie moim snajperem.
Nami wzdrygnęła się na to, z jaką intensywnością oczy ojca Kayi skanowały Luffy’ego, jednak mężczyzna rozjaśnił się, najwidoczniej znajdując w nim to, co chciał. Następnie przeniósł wzrok na głowę młodszego.
– Masz tam ciekawy kapelusz młody, nyhyhyhy!
– Oh, dzięki! Dostałem go od Shanksa!
– Ha! Więc to naprawdę ten bachor ci go dał! A ja zastanawiałem się wtedy, o kim mówił…
– Ty też znasz Shanksa?!
– No ba! Mogę ci trochę opowiedzieć o tym, jak był chłopcem okrętowym na łajbie, na której byłem pielęgniarzem!
Słomiani, a przynajmniej ta część, która jeszcze nie znała ojca Kayi, przyglądała się w zdumieniu jak Luffy po raz kolejny zaprzyjaźnił się z kimś w mniej niż pięć minut za pomocą jedynie kilku słów.
– Chodźcie do nas na śniadanie! Chętnie usłyszę o waszych dokonaniach na tej wyspie z pierwszej ręki, a nie tylko przez Merry’ego. Wiecie, on lubi wyolbrzymiać pewne rzeczy…
– Wypraszam sobie mówienie o mnie takich rzeczy za moimi plecami. – Kamerdyner nagle zjawił się za rodzicami Kayi, na co Nami trochę się wzdrygnęła. Nawet nie zauważyła jak tu podchodził… może ta rodzina po prostu lubiła sprowadzać do swojego domu dziwnych ludzi.
– Nyhyhy! Przecież już byłeś w zasięgu słuchu jak o tobie mówiłem, to się nie liczy! – Pan domu roześmiał się, po czym gestem ręki zachęcił piratów do wejścia.
– Bez obrazy, ale zawsze jest tu o wiele ciszej, gdy jest pan na wyprawie służbowej. Osobiście wolę dni, gdy panienka Kaya zajmuje się domem.
– Merry! Jesteś naprawdę okrutny! Jak możesz tak mówić?! – Mężczyzna złapał się za serce, jednak gdy zauważył, że jego kamerdyner dalej stoi niewzruszony, po prostu westchnął i sam wszedł do domu, postanawiając zaprowadzić swoich gości do jadalni.
***
– Oto duma tego domu! Going Merry! – pan domu przedstawił nowy statek Słomkowych Kapeluszy, robiąc wyraźny gest, pokazujący ją w całej jej okazałości. – Merry chętnie wam wytłumaczy jak z niej korzystać.
– Oooh to kawarela! – zawołała ucieszona Nami, stawiając swoje rzeczy na ziemi.
Luffy i Zoro wyjrzeć zza pudeł, które trzymali (z prawdopodobnie ogromną ilością skarbów Nami i podobno miesięcznymi zapasami jedzenia), Zoro gwizdnął z podziwem.
– Ale super wygląda! To owca! Trochę jak ten twój kamerdyner – zauważył Luffy w stronę Kayi, która się na to uśmiechnęła.
– W końcu to on ją zaprojektował.
– Naprawdę?!
Luffy przeniósł spojrzenie na Merry’ego, patrząc na niego z nowym podziwem.
Z drugiej strony Usopp przechwalał się tym, jak to pomagał przy budowie. Przy okazji próbował też utrzymać swój plecak, by nigdzie się nie potoczył. Był praktycznie tak samo wielki jak sam Usopp, więc piraci byli zaciekawieni, co ze sobą zabrał. Luffy oczywiście pomyślał o mięsie i jakichś fajnych grach (przez tę dobę nauczył się, że Usopp zna się na grach), Zoro o sake, a Nami o skarbach. Kto miał rację okaże się dopiero na statku.
Kaya miała przy sobie dużo mniejszy plecak, a do tego walizkę. Nami ze zdziwieniem stwierdziła, że przy pasie młodszej dziewczyny znalazł się świetnie utrzymany rapier. Najwidoczniej Kaya faktycznie wiedziała, na jakie niebezpieczeństwo się zapisała i postanowiła się dozbroić.
Luffy wraz z Zoro zabrali się za wnoszenie rzeczy, Nami po chwili się do nich przyłączyła, niosąc walizkę Kayi. Kaya i Usopp zostali jeszcze na brzegu, by się pożegnać. Co prawda Usopp przeżył już żarliwe pożegnanie ze swoją małą załogą, jednak teraz żegnał się też z rodzicami Kayi, którzy praktycznie przyjęli go pod swój dach.
– Ten ojciec Kayi to bardzo fajny człowiek, że przygarnął Usoppa – powiedział Luffy, myśląc o swojej rodzinie.
– No nie wiem, są dość zamożni. Bazując na tym, jak działa mentalność takich ludzi, tata Kayi mógł czuć się w jakiś sposób dlużny Usoppowi lub chce coś zadośćuczynić. Usopp może nawet nie wiedzieć o co chodzi. No ewentualnie chciał wydać za niego Kayę – wytłumaczyła Nami, stawiając walizkę na pokładzie.
– Ehhh? – Luffy spojrzał na Usoppa i dodał już głośniej: – Więc chcecie wziąć ślub?
– Co..? NIE! – wrzasnął na to snajper.
– Awwwwh kochanie, dlaczego nie? – Kaya dramatycznie opadła na jego ramię, na co tamten od razu ją zrzucił.
–TO WŁAŚNIE PRZEZ TWOJE ŻARTY LUDZIE MYŚLĄ, ŻE JESTEŚMY RAZEM!
– TAK I TO ZABAWNE.
Luffy roześmiał się.
– Jesteście śmieszni. Oi, Nami! Oni wcale nie chcą się żenić!
– A czy ja mówiłam, że chcą..?
Nawigatorka westchnęła, a Zoro jedynie wywrócił oczami na tę dwójkę, wnosząc pozostałe rzeczy. Już po chwili wszyscy byli na pokładzie, on podniósł kotwicę, a Nami zajęła się ustawianiem kursu. Mieli małe trudności ze zrozumieniem, w jaki sposób działa prawdziwy statek (głównie przez Luffy’ego, który nie umiał jeszcze wielu rzeczy), ale w końcu wypłynęli.
Usopp z Kayą i o dziwo Luffy’m machali za oddalającą się już wyspą i ludźmi stojącymi na brzegu.
– Trzymajcie się! – zawołała Kaya ze śmiechem.
– Czekamy na plakaty gończe, nyhyhy!
– Przestań sprowadzać Kayę na robienie takich rzeczy! – Mama dziewczyny uderzyła swojego męża, po czym sama odmachała. – Dobrze się tam nimi opiekuj! I pamiętaj, by zatruć rapier!
– Przestań próbować zrobić z naszej córki zabójczynię!
Luffy roześmiał się na to, Kaya kucnęła i ukryła zarumienioną ze wstydu twarz w dłoniach, a Zoro z Nami patrzyli z pustymi twarzami na oddalającą się wyspę.
– Ciągnie swój do swego, co… – mruknął szermierz.
– Może się myliłam i ona wcale nie była zwykłym cywilem… – szepnęła Nami.
W jednym mogli się zgodzić – rodzina Kayi na pewno była nietypowa.
***
Dwójka dorosłych stała tego wieczora na klifie, patrząc w morze, na którym zniknęła ich jedyna córka. Trochę w tyle stał również ich kamerdyner, już tęskniąc za panienką.
– Nyhyhy… więc najpierw rudowłosy bachor zabiera Yasoppa, a teraz jego dzieciak trafił do załogi zaginionego syna kapitana Rogera?
– Przestań mówić, jakby to nie przez ciebie Yasopp został zabrany! A Luffy nie może być jego dzieckiem, w końcu oboje zgodziliśmy się, że ten ognisty dzieciak to dwie krople wody z Rogue, tylko włosy ma jak twój kapitan.
– Ja tylko powiedziałem Shanksowi, że na naszej wyspie jest bardzo umiejętny strzelec! Dałem mu tylko imię, a on sam stwierdził, że go chce! Gdzie tu niby moja wina?! Z resztą, ja nie widzę większego podobieństwa prócz piegów…
– Bo jej nie znałeś! Oczy, kształt nosa, nawet to, że włosy ma trochę kręcone! Wszystko po Rogue!
– I dowiedziałaś się tego wszystkiego tylko po plakacie…? To jest moja żona! – Mężczyzna podniósł ją i okręcił wokół siebie, na co się zaśmiała.
Przez chwilę stali w ciszy, wtuleni w siebie.
– Jednak nie mogę nic na to poradzić, że martwię się o Kayę… – Kobieta westchnęła i spojrzała ze smutkiem na fale.
– Ja tam bardziej się martwię o tę jej nową załogę, że musi ją znosić, nyhyhyhy!
– Przestań z tym! Jesteś okropny!
– E tam, poradzi sobie. Jest silna, nawet z jej zdrowiem. Jednak dalej nie mogę sobie wybaczyć, że pozwoliłem zostać Kuro nawet wiedząc o tym, jak niebezpiecznym piratem jest…
– Pozwoliłeś zostać osobie, która chciała pozbawić cię głowy. Czemu sądzisz, że kiedykolwiek byś go odesłał po tym, jak ten przybył pod bramę w tak opłakanym stanie – mruknął na to Merry, na co pan domu zarzucił mu rękę na ramię.
– Masz rację! Już zapomniałem, jakim wspaniałym łowcą nagród kiedyś byłeś, nyhyhy!
– Najwidoczniej wciąż nie wystarczającym, skoro ten pirat tak łatwo sprawił, że obniżyłem czujność. Już po samym zobaczeniu go, gdy pokazał swoją furię, wiedziałem, że to nie moja liga…
– Nyhyhy… starość nie radość, co?
– Proszę zabrać tę rękę z mojego ramienia, inaczej niedługo się przekonany, czy wciąż mogę ją złamać tak łatwo jak kiedyś.
– Jak cholera łatwo! Nie przeceniaj swoich możliwości przeciwko weteranowi Grand Line!
– Weteranowi, który mimo tego, że ma bzika na punkcie swojej własnej córki, przez lata trzymał blisko niej niebezpiecznego pirata, co mogło się bardzo źle skończyć.
– Agrh, przestań już! Nie sądziłem, że coś jej zrobi! Myślałem, że chodzi mu o mnie i moją nagrodę, w końcu odkąd przybył mieliśmy wypadki przy każdej podróży!
– Więc to też była jego sprawka?! Jesteś tak nieodpowiedzialny!
– Przepraszam, dobra? Przepraszam! Kochanie, pomóż mi!
Kobieta zaśmiała się, odwracając wzrok od tego, jak jej mąż był terroryzowany przez ich własnego lokaja. Znów spojrzała w morze, tym razem mając dobre myśli. W końcu jej córka jest w załodze człowieka, który zamierza podbić Grand Line.
Nie mogła się doczekać, aż zobaczy jak to wszystko się skończy.
____
tłumaczenie technik
*Shakushi – w polskim tłumaczeniu Wszechkocia nabierkaźń. Jest to właściwie połączenie Nukiashi (Lekka stopa, pozwala mu szybko się przemieszczać) oraz Neko no te (Kocie łapy, jego broń), technika różni się od jego zwykłych ruchów tym, że trwa na tyle długo, by pociąć każdego, który znajduje się w obszarze rażenia (a raczej aż Kuro się nie zmęczy, jednak zgaduję że wychodzi na to samo)
Notes:
czy miałam ten rozdział napisany od ponad roku ale go nie opublikowałam nigdzie?
tak.
czy i tak czuje się, jakby opla mi pomysł ukradli?
RÓWNIEŻ TAK.anyway wróciłam jako studentka i teraz faktycznie chce wrócić z co miesięcznym aktualizacjami, na dodatek że mam napisane całe baratie...
I BOJĘ SIĘ ŻE ZNOWU MI POMYSŁY UKRADNĄ NO BEZ PRZESADYanyway ten rozdział miał prawie 8k słów i samo sprawdzenie go zajęło mi 2 godziny .
2 godziny.
tylko sprawdzenie literówek i poprawa kilku zdań, bo ogólna korektę już przeszedł wczensiej
.
.
.
.
hahim tired
Chapter 8: Zaczynają się problemy
Summary:
Załoga trafia na pierwsze problemy na nowym statku, to jest wielki apetyt luffy'ego.
Do tego znajdują wyspę z dziwnymi zwierzętami.
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
– Za nowych członków załogi i statek!
Luffy wraz z przyjaciółmi świętowali. Oczywiście wszyscy szanujący się piraci muszą zrobić przyjęcie z okazji nowego członka załogi, prawda?
– Jak nasz kurs? – spytał Zoro, patrząc spod swojego nowego miejsca pod masztem jak młodzi się bawią (czasem czuł się przy nich dwa razy starszy…).
– Jako że Luffy’emu wszystko jedno gdzie płyniemy, wybrałam jeden z podstawowych szlaków. Miniemy po drodze jedną bezludną wyspę, więc Luffy będzie mógł się na niej wyszaleć, jeśli znudzi mu się na statku. – Nawigatorka westchnęła na końcu, narzekając pod nosem jak uciążliwą osobą jest ich kapitan.
– A pogoda?
– Na razie nie zapowiada się na żadne niespodzianki, ale przydałoby się szybko nauczyć obsługi statku tych opornych.
Nami rzuciła wyraźnie spojrzenie na tańczących wraz z Usoppem Luffy’ego i Kayę, na co Zoro się skrzywił.
– Mogę czegoś tam nauczyć kapitana, ale ty bierzesz drugą wiedźmę – mruknął, pamiętając o jej obietnicy złapania go w pułapkę. Nagle jednak czyjaś pięść uderzyła go w tył głowy, posyłając na deski pokładu.
– Nawet się nie waż drugi raz nazywać tak Kayi!
Na głośny dźwięk trójka, zajmująca się zabawą zwróciła na nich uwagę.
– Zoro znokautowany! – zaśmiał się Usopp, już po chwili uciekając przed goniącym go szermierzem. – Przepraszam, nie zabijaj mnie!
– Shishishi od razu jest tutaj zabawniej!
Kaya zachichotała, siadając już trochę zziajana na pokładzie.
– Jak tak dalej pójdzie to będę przy moim limicie już przed walką – powiedziała, opierając się o reling.
– Huh? Jakim limicie? – Luffy kucnął obok niej zaciekawiony, reszta załogi też ich okrążyła.
– Mam straszną kondycję. Już jako dziecko byłam dość chorowita i do tej pory coś się mnie trzyma. Tata chciał kiedyś pojechać po jednego znajomego lekarza z Grand Line, ale powiedziałam, żeby tego nie robi. W końcu taka wyprawa jest niebezpieczna, a to nie tak, że zginę jeśli tego nie wyleczę lub coś. Myślę, że dzięki moim lisim genom jestem na to trochę bardziej odporna. Kiedy używam mocy drzemiącej wewnątrz mnie jestem silniejsza, szybsza i zwinniejsza, ale trwa to tylko jakieś pół godziny, no maksymalnie godzinę.
– Huh, mamy w sobie coś takiego?
– Tak, ale tata mówił, że ciężko z tego korzystać… prawdopodobnie moja zła kondycja przyczyniła się do tego, że to odblokowałam. Organizm musiał się dostosować do złych warunków, a od początku byłam raczej dość pobudliwym dzieckiem. – Kaya zaśmiała się, a Luffy zamyślił. Nigdy nie słyszał o czymś takim, ale właściwie niewiele wiadomo o pół-ludziach. Nawet jeśli ktoś odblokowałby jakąś moc to szansa, że dowie się o tym inna taka osoba była niewielka, więc zazwyczaj tego typu tajemnice zabierano ze sobą do grobu lub trzymano w obrębie rodziny.
– Więc po prostu musimy znaleźć tego lekarza jak będziemy na Grand Line, prawda? Łatwizna, shishishi!
– Nie mów tak, jakbyśmy mieli go spotkać na trzeciej napotkanej wyspie! – zawołał na to Usopp, uderzając go w tył głowy. – Grand Line jest dość spore, wiesz?!
– Pół godziny jest wystarczające, by pokonać przeciwnika. A jeśli Kaya będzie jedynie jako nasz pomocnik, tworząc swoje pułapki, powinna nie mieć większych problemów – dodał Zoro, po czym spojrzał oceniająco na blondynkę. – Jak dobrze potrafisz posługiwać się rapierem?
– Ummm… myślę, że w miarę dobrze? Rodzice mnie tego uczyli, a jakby co znam się trochę na podstawowych truciznach. Zatrucie ostrza środkiem paraliżującym nie byłoby problemem.
Zoro skinął głową na jej objaśnienia, opierając rękę na własnych ostrzach.
– Przy najbliższej okazji zrobimy sparing. Zobaczę jak sobie radzisz.
– Naprawdę? Dziękuję!
Twarz Kayi rozjaśniła się w uśmiechu, jednak eszta spojrzała na Zoro spod zmrużonych oczu.
– Oi, to teraz nasza towarzyszka, pamiętaj o tym – powiedział Luffy.
– Nie próbuj jej zabić – dodał Usopp.
– Pamiętaj, że ma słabą kondycję – Nami zakończyła.
– Oi! Nie mówcie tak, jakbym o tym nie wiedział!
Cała trójka rzuciła mu spojrzenia pełne wątpliwości.
***
Piraci zajęli się swoimi sprawami. Kaya i Nami rozpakowywały swoje pakunki, Usopp znalazł trochę miejsca w ich kuchnio-jadalni, rozkładając tam swój mini-warsztat, w którym zajął się robieniem nowych pocisków. Po ostatniej bitwie jego zapas bardzo zmalał, a teraz, kiedy został piratem, będzie ich pewnie jeszcze bardziej potrzebować niż dotychczas. Zoro spał gdzieś na głównym pokładzie.
Wszyscy byli zajęci sobą, tak więc popełnili jeden, bardzo poważny błąd. Nikt nie pilnował, by ich kapitan nie robił głupich rzeczy. Tak więc Luffy, bardzo dobrze wiedząc o swoich dość marnych zdolnościach artystycznych, postanowił w końcu przenieść swoją wymarzoną piracką banderę na rzeczywistą flagę. Udało mu się znaleźć jedną z zapasowych flag pod pokładem, tak samo jak puszki z farbą i pędzle, które najwidoczniej zostały tam jeszcze z czasów, gdy malowano ściany wewnątrz statku. Luffy nie myślał, skąd się tam wzięły, będąc bardziej podekscytowanym efektem swojej pracy.
Pierwszą osobą, która zauważyła, że coś jest bardzo nie tak, była Nami. Mieli nowy, wciąż nie do końca zbadany statek, a nigdzie nie było słychać szczęśliwych krzyku ich kapitana? To mogło oznaczać tylko kłopoty (ewentualnie Luffy znów zasnął w szufladzie, ale Nami wolała nie rozpamiętywać tamtego wspomnienia).
Już po chwili usłyszała bardzo zadowolony z siebie śmiech kapitana.
– Oh, myślisz, że znalazł coś ciekawego? – spytała Kaya, podnosząc głowę znad szafki, w której układała ubrania i patrząc na drzwi zaciekawiona.
– Raczej znowu zrobił coś głupiego, gumowy koci idiota – mruknęła na to wyjątkowo niezadowolona nawigatorka, zamykając szafę. – Chodź, zobaczymy co to takiego i może postaramy się, by nie zatopiło to statku.
– EH?! To może być coś tak niebezpiecznego?!
Kaya wrzasnęła przestraszona, jednak po chwili na jej twarzy pojawiło się podekscytowanie i pobiegła za Nami na główny pokład. Już byli tam Zoro wraz z Usoppem, a Luffy kiwnął w ich stronę, by podeszły bliżej, gdy tylko je zobaczył.
– Heeej! Chodźcie zobaczyć naszą piracką flagę! – zawołał szczęśliwy, a Nami odetchnęła z ulgą. Więc ten jeden raz nie zrobił niczego głupiego, dobrze…
– Będziemy mieli prawdziwą piracką flagę?! – Kaya zaklaskała, będąc całkowicie zakochaną w pomyśle pływania pod piracką banderą, jej zachwyt od razu podchwycił też Usopp.
– Jak prawdziwi piraci!
– Tak. Jesteśmy piratami – zauważył Luffy, patrząc na nich, jakby byli dziećmi, którym nawet najlogiczniejsze rzeczy trzeba kilka razy tłumaczyć, na co dwójka się nadąsała.
– Tak, wiemy, ale-
– Dobra, nieważne! – przerwał im podekscytowany kapitan, podnosząc gotowy rysunek na fladze w górę. – Patrzcie na to!
Całej czwórce na chwilę odebrało mowę. Patrzyli na to… coś z przerażeniem. Kilku z nich zaczęło na nowo zastanawiać się nad tym, czy dołączenie do tej załogi było naprawdę dobrym pomysłem.
– To jest… nasza bandera? – spytał Zoro po chwili, przerywając ciągnącą się ciszę.
– Tak! Już odkąd byłem dzieckiem myślałem jak powinna wyglądać. Jest świetna, prawda?
–Wow, nie sądziłem, że ktoś może być aż tak zły w malowaniu… – powiedział w szoku Usopp, na co Kaya przywaliła mu w tył głowy.
– Jesteś okropny! – oznajmiła zdenerwowana po czym odwróciła się z powrotem w stronę Luffy’ego z uśmiechem. – Myślę, że jest super! Trzeba to tylko trochę… poprawić, tak, poprawić. Na przykład przydałoby się zamalować te niedomalowane białe części na czarno.
Luffy położył materiał na ziemi i jeszcze raz na niego spojrzał krytycznym okiem.
– Faktycznie! Masz rację, nie zauważyłem tego. Jak to poprawimy będzie idealnie!
– Tak, jasne, idealnie… – powtórzyła Kaya cicho, kropla potu spłynęła jej po skroni. To nie było dokładnie to, co chciała mu przekazać…
– Nie oceniaj, może to taka abstrakcja? – szepnęła do niej Nami, chodź sama nie była przekonana w to, co mówi.
– Tak myślisz?
– Piracka bandera powinna wzbudzać strach przeciwników, a nie załogi, która pod nią pływa – zauważył logicznie Zoro, po czym dodał jeszcze: – No, ale można powiedzieć, że w jakimś procencie spełnia te założenia, w końcu faktycznie jest straszna.
– Ja już nawet nie wiem, czy to ukryta pochwała czy zniewaga… – odparła na to Nami.
– Jest po prostu szczery do bólu – mruknął Usopp, pocierając bolące miejsce. Następnie westchnął dramatycznie i wziął pędzle. – Nie martw się kapitanie, szybko to poprawimy. Nawet taki krytyk jak Zoro nie będzie mógł powiedzieć złego słowa o naszej banderze. W końcu jestem światowej klasy malarzem!
– Niesamowite! Naprawdę?!
– Oczywiście, ludzie ze wszystkich mórz proszą mnie, bym namalował im jakieś arcydzieło – powiedział z dumą.
– Tylko raz moi rodzice cię o to poprosili – zauważyła na to Kaya.
– Kaya! Jak możesz tak psuć moją opowieść!
– Ehh?! Więc to nieprawda?!
Nami jedynie wywróciła na nich oczami, po czym usiadła obok snajpera. Usopp spojrzał zmieszany jak bierze pędzel z czarną farbą.
– Co? Najpierw trzeba to zamalować, tak? Pomogę ci, skoro to ma być nasza flaga. – Prychnęła, jakby robiła mu wielką przysługę, a on śmiał jej odmawiać.
Sama nie wiedziała dokładnie czemu nie zostawiła tego po prostu w rękach Usoppa. Może gdzieś w głębi siebie chciała spędzić wspólnie z tą zabawną załogą jak najwięcej czasu nim ich opuści? Ale przecież już od dziecka była piratem i przestała patrzeć na to, ile szkód komuś może wyrządzić to, co robi. W końcu w tym świecie albo wykorzystujesz innych, albo jesteś wykorzystywanym.
Więc dlaczego zaczynała mieć wyrzuty jeszcze zanim cokolwiek zrobiła? Dlaczego zaczęła się przywiązywać?
Nami zdecydowała. Przy najbliższej okazji od nich odejdzie. Tylko najpierw upewni się, że zdobędą kogoś, z kim nie zginą z głodu, bo nie dopłynęli do wyspy w wyznaczonym czasie.
***
Następnego dnia Nami ma ochotę bardzo mocno przywalić sobie w łeb. Jak wczoraj mogła myśleć takie rzeczy, gdy już następnego dnia zabrakło im jedzenia?!
Zdenerwowana nawigatorka z rozmachem otworzyła drzwi prowadzące na główny pokład, gdzie właśnie Usopp z Luffy’m urządzali sobie zabawę w ganianego. Przeszła przez próg zdenerwowana i gotowa uderzyć pewnego gumowca, gdy poczuła, że zawadza o coś nogą, po czym bez żadnego ostrzeżenia spadła na nią masa mąki.
– Ha, Zoro! I co teraz?! Dałeś się złapać! – ktoś krzyknął obok niej, na co odwróciła się zdenerwowana. Kaya biegła w jej stronę, ale zatrzymała się, gdy tylko zauważyła, kto dokładnie wpadł w jej pułapkę. – Ojej, Nami… co ci się stało?
– Ty się stałaś! Co to miało być?! – wrzasnęła wkurzona nawigatorka, na co dziewczyna profilaktycznie się cofnęła.
– Ale że ja? – spytała z najbardziej niewinną i zaskoczoną miną, jaką mogła kiedykolwiek przybrać, po czym pokazała palcem na siebie. – Nieee, nie mam nawet pojęcia co się stało.
– Nie ważne, teraz jestem bardziej wściekła na Luffy’ego niż ciebie – powiedziała Nami przechodząc obok niej, na co Kaya westchnęła z ulgą.
Luffy nie miał tyle instynktu samozachowawczego co ich nowa pielęgniarka, więc od razu jak tylko zobaczył Nami, przestał grać i podbiegł w jej stronę.
– Hej, Nami! Oh, wyglądasz dzisiaj inaczej. Ooooo! Robimy zabawy w przebieranki? Czemu nic nie mówiłaś, ja też-
Luffy’emu nie udało się dokończyć, gdyż pięść Nami spotkała się z jego twarzą w połowie zdania, wysyłając go prosto na barierkę. Luffy wstał i spojrzał na nią nieco urażony.
– Czemu mnie uderzyłaś?!
– Luffy… – Nami uniosła jeszcze raz pięść do góry, na co Luffy przełknął, poddenerwowany. – Powiedz mi proszę, kto zjadł całe nasze miesięczne zapasy w niecałe dwa dni?!
– To był jeden dzień! – sprostował, pokazując jej jeden palec.
PLASK.
Nami odeszła od rozpłaszczonego na deskach pokładu ciała Luffy’ego zdenerwowana, mrucząc pod nosem jakieś obelgi.
– Co się stało? – spytał Usopp, nagle pojawiając się na pokładzie.
– Wiedźma nie doceniła naszego kapitana i teraz jest na niego za to zła. – Zoro wzruszył ramionami, za co po chwili również oberwał.
– Nie doceniłam, mówisz?! Te zapasy nawet z tym jego żołądkiem powinny starczyć nam na miesiąc! A on to zeżarł w jeden dzień! Jak mamy przeżyć na morzu w taki sposób?! Wyżywić go jest gorzej niż całą armię!
– Shishishi, tata z dziadkiem zawsze tak mówili do mnie i moich braci!
– Jest takich więcej?! Jak na świecie mogliście w ogóle wyżywić się na tej waszej wyspie?!
Usopp powoli wycofał się w stronę Kayi, by może podpytać, czemu ich nawigatorka jest w aż tak złym humorze. Rozumiał, że brak jedzenia to nie przelewki (jednak czy Luffy naprawdę mógł tyle zjeść…?) ale miał wrażenie, że dołączyło do tego coś jeszcze. I jakoś chyba wiedział, kto jest odpowiedzialny za aż tak zły humor Nami.
– Oi, Kaya. Czemu Nami jest cała w mące?
– Hmmm…? Nie mam pojęcia. – Kaya powiedziała to takim tonem, że jakby nie znał jej od dziecka, zapewne by jej uwierzył. Teraz jedynie spojrzał na nią z uniesioną brwią.
– A tak naprawdę?
– Próbuję złapać Zoro w pułapkę, ale przypadkiem Nami akurat tamtędy przeszła.
– …naprawdę zrobiłaś to w takim miejscu, że ktoś inny mógł w to tak łatwo wpaść?
– Hej! Według moich obliczeń Nami miała stamtąd nie wychodzić do obiadu! A wtedy Zoro by przyszedł i boom! Zrobione! – Kaya próbowała się jakoś bronić, jednak Usopp jedynie spojrzał na nią płasko.
– Tego obiadu, na którego zrobienie nie mamy żadnych składników?
– WIĘC TO LUFFY BYŁ TYM, KTÓRY ZNISZCZYŁ MÓJ WSPANIAŁY PLAN?!
Usopp jedynie pokręcił zrezygnowany głową. Nie wiedział, co zrobił szermierz, żeby Kaya zaczęła teraz na niego polować, ale już mu współczuł… sobie też, bo miał nieszczęście mieszkać na tym samym statku. Było oczywiste, że Kaya będzie rozkładać pułapki w miejscach, gdzie każdy przechodzi, ponieważ cóż, nie dało się zrobić inaczej, mając do dyspozycji tak ograniczoną przestrzeń. Usopp mógł tylko mieć nadzieję, że nie złapie się przez przypadek, oraz że z Zoro szybko pójdzie. Kaya na dłuższą metę może okazać się upierdliwa, gdy zacznie przesadzać.
Cóż, czy właśnie nie byli świadkami tego, jak szkodliwe są takie pułapki na własnym statku? Miał nadzieję, że szybko jej minie.
***
– Ahhhh… umrzemy zanim jeszcze nasza piracka przygoda się rozkręci!
– Umieram z głoduuu!
– Buggy mówił prawdę o tym, że potrzebujemy kwatermistrza – jęknął Luffy. – Przy najbliższej okazji jakiegoś zdobędziemy… i kucharza!
– Oooh tak! W końcu nikt tutaj nie umie gotować – zauważyła Kaya, na co Usopp prychnął.
– Ty jeszcze nie widziałaś wspaniałego Kapitana Usoppa w akcji.
– To ja jestem kapitanem!
– Cokolwiek.
Przez kilka minut trwała cisza.
– Nudzi mi sieee – Luffy jęknął i przewrócił się na brzuch, uderzając dłonią w deski pokładowe.
– Spokojnie, Wielki Usopp za chwilę znajdzie sposób na nudę! Oto opowieść o tym jak jeden piracki statek dryfował po morzu pełnym niebezpieczeństw, nie mając ani ziarnka ryżu do zjedzenia…
Kaya, Luffy oraz Usopp leżeli na pokładzie, głośno jęcząc na swój nieszczęsny los już od jakiejś godziny. Nami zamknęła się w kuchni, poprawiając ich kurs ku pewnej niezamieszkałej wyspie, na której miała nadzieję zdobyć coś do jedzenia, a Zoro po prostu spał. A raczej starał się zasnąć wśród tych wszystkich skarg.
– I co się stało z załogą?! – podłapał Luffy, opierając się na dłoni, by spojrzeć na Usoppa, który to zaczął opowiadać tę historię.
– Wszyscy umarli z głodu, koniec – skończyła za niego Kaya, na co snajper spojrzał na nią urażony.
– Hej! Nie psuj mojej historii w taki sposób!
– Nie psuję, tylko mówię jak było. Zaraz my też skończymy w ten sposób.
– Nami dzisiaj mówiła, że jesteśmy blisko wyspy – zauważył Usopp, a Luffy z powrotem opadł na deski pokładowe.
– Mhm mówiła tak też wczoraj.
– Tak, ale teraz pewnie jesteśmy bliżej.
Zoro poczuł jak na jego czole wyskakuje pulsująca żyłka. Jak długo zamierzali ciągnąć ten sam temat?! Czy nie kłócili się o to co pół godziny?
– Nie mamy jedzenia tylko od jakichś, nie wiem, trzech dni. To nie tak dużo, ludzie mogą przeżyć o wiele dłużej – powiedział w końcu zirytowany
– Średnio bez jedzenia człowiek przeżyje jakieś pięćdziesiąt dni, a bez wody do tygodnia. Prawdopodobnie ze względu na mój stan zdrowia umrę pierwsza, więc wy może przeżyjecie, jeśli mnie zjecie. Tylko mózg wywalcie, bo tego się nie je – powiedziała Kaya z twarzą bez wyrazu, jakby czytała jedynie artykuł z jakiejś książki naukowej.
Cisza zaczęła się przedłużać, wszyscy patrzyli na nią z różnego rodzaju szokiem.
– Nie zjemy cię! – zawołał na to Luffy po chwili namysłu.
– Co było z tą ciszą wcześniej?!
– Nie gadaj takich głupot więcej!
– Dopływamy do wyspy! – zawołała Nami, wychodząc z kuchni. – Dlaczego żaden z was, idioci mnie nie zawołał?
Nami przystanęła, patrząc na scenę przed nią w ciszy. Usopp z Luffy’m i siłowo zmuszonym Zoro (rozciągnięte ramię Luffy’ego trzymało go z nimi) prawdopodobnie… starali się udusić Kayę? Tak więc cała czwórka leżała w kupie kończyn na pokładzie, na co nawigatorka jedynie westchnęła. Przynajmniej wreszcie dopłynęli.
Luffy… zasnął. A przynajmniej zniknął nim dopłynęli do wyspy, więc to znaczyło, że prawdopodobnie zaszył się gdzieś, żeby w spokoju spać. Przedtem powiedział coś o tym, że na wyspie są prawie same zwierzęta i to nie będzie przygoda, kiedy główna atrakcją wyspy będzie od niego uciekać.
Nami rzuciła mu wtedy zdziwione spojrzenie, jednak faktycznie kiedy o tym pomyślała mogła przypomnieć sobie, że gdy rozmawiali o tym, kim jest Luffy, mówił on, że zwierzęta boją się jego aury. Nami stwierdziła, że jest to strasznie niesprawiedliwe, bo Luffy kocha różnego rodzaju zwierzęta (nie zamykał się o psie, o którym słyszał jedynie z opowieści gdy wypłynęli z Orange Town i Nami miała go już wtedy dość). Miała nadzieję, że na Grand Line będzie inaczej.
Zoro rozejrzał się znudzony po nowej wyspie. Luffy nie chciał im powiedzieć, czy jest tam ktoś jeszcze prócz samych zwierząt, co było… prawdę mówiąc upierdliwe. Zoro chętnie zostałby na statku, jednak ktoś musiał obronić załogę, skoro kapitan postanowił odpuścić sobie zwiedzanie. Za to Kaya i Usopp zdawali się być podekscytowani nadchodzącą przygodą. W końcu to pierwsza wyspa w ich pirackiej karierze! Musieli się wykazać. Nami najwyraźniej jako jedyna pamiętała, że przecież nie mają jedzenia i po takowe tutaj przypłynęli.
– Pamiętajcie, że jesteśmy tu tylko uzupełnić zapasy, nic więcej – powiedziała, wysuwając się na prowadzenie. – Powinniśmy móc znaleźć przynajmniej owoce, a jeśli dobrze to rozegramy, starczą nam do następnej wyspy.
– Dobrze rozegramy czyli nie damy ich zeżreć Luffy’emu? – spytał nieprzekonany Usopp. Kaya przed chwilą ich wyminęła i pobiegła do lasu. Już po chwili jej ogon zniknął w zaroślach.
– Mamy szczęście, że ten debil nie lubi ich aż tak jak mięsa, więc może jakoś się to uda. Najwyżej Kaya zainstaluje jakąś pułapkę przed lodówką lub coś.
– Oooh to mądre! Faktycznie mogę też pomóc i razem coś zmajstrujemy. – Usopp kiwnął kilka razy do siebie głową kiedy razem z Nami zagłębiali się w las.
Żadne z nich nie zauważyło, że zgubili szermierza.
***
Zoro rozejrzał się zdezorientowany. Dopiero co wszyscy tu byli, więc czemu teraz nagle się zgubili? Czy naprawdę musiał ich ciągle pilnować?
I co tu robiło pięć pustych skrzyń? Może tak naprawdę wiedźma już tu była wcześniej… tak, to wygląda jakby było jej robotą. A na razie miejsce nie jest takie złe do drzemki. Skoro Nami już tu była, wyspa nie powinna być niebezpieczna ani nic, prawda?
***
Kaya nie mogła uwierzyć własnym oczom. Właśnie tuż obok niej przypełzł wąż z uszami królika! A chwilę wcześniej była pewna, że widziała owcę ze skrzydłami! Ta wyspa była taka zabawna!
Przez to wszystko sama postanowiła się zmienić i pobiegła za jakąś jelenio-kaczką. Już po chwili jechała na niej zadowolona z siebie. Zdobyła darmowego przewodnika!
Gdzieś w innej części lasu ktoś krzyczał, ale Kaya nie zwróciła na to uwagi, bardziej zajęta oglądaniem tych wszystkich dziwnych zwierząt. Była ciekawa jak to w ogóle możliwe, że na East Blue istnieje coś takiego? Może przybyły prosto z Gran Linde?
Ah, jak żałowała, że nie ma tam nigdzie żadnego lisa! Nawet nie może niczego się dowiedzieć!
Kaya nie mogła jednak pozbyć się przeczucia, odbijającego jej się o tył podświadomości, że te wszystkie zwierzęta w jakiś sposób przypominają to, jak zbudowani są ona i Luffy…
***
– Kokokoko.
Nami i Usopp przystanęli, nasłuchując. Gdy dźwięk się powtórzył, Usopp schował się za dziewczyną wyciągając procę.
– Pokaż się! Wielki Kapitan Usopp nie pozwoli ci nikogo skrzywdzić! – krzyknął, na co nawigatorka rzuciła mu niedowierzające spojrzenie.
– …więc dlaczego Wielki Kapitan Usopp się za mną chowa?
– Uh, myślałem, że wróg jest z drugiej strony…
Usopp spojrzał gdzieś w bok, a Nami jedynie wywróciła oczami na to oczywiste kłamstwo. Właśnie wtedy koło nich przeszło stworzenie, które wydawało ten dźwięk. Można by je uznać za koguta, gdyby nie miał ciała… lisa? Lub czegoś takiego.
– Czy… Kaya może zmienić się w coś takiego? – spytała po chwili ciszy Nami, zerkając na Usoppa.
– Z tego co wiem nie…
Spojrzeli po sobie, po czym wzruszyli ramionami i poszli dalej. Może i ten las był dziwny, ale musieli zdobyć jedzenie.
– Czy to… lew? – Usopp ukucnął, patrząc na kolejne dziwne stworzenie przed nimi.
– Bardziej świna z dziwną grzywą – mruknęła na to Nami. – Nie podoba mi się ten las, powinniśmy szybko znaleźć jedzenie i wypłynąć.
Usopp kiwnął głową na zgodę. Ta przygoda wcale nie była tak wspaniała, jak myślał, że będzie. I mimo że dziwne stworzenia były ciekawe, to coś w tej całej sytuacji go niepokoiło.
– Ani kroku dalej!
Usopp wrzasnął i wskoczył z powrotem za Nami, która zesztywniała i rozejrzała się. Skąd dochodził ten głos?
– K-kim jesteś? J-jak śmiesz w-wyzywać W-Wielkiego Kapitana U-Usoppa! – Mimo słów snajpera jego postawa wcale nie dodawała mu powagi.
– Jestem strażnikiem tego lasu! Jeśli nie chcecie zginąć, radzę wam opuścić to miejsce!
– Z-zginąć?! Z-Zoro chodź, bierz go! Daję ci pierwszeństwo! – Usopp z Nami czekali na ruch szermierza, jednak… nic się nie stało. – Zoro…?
Usopp odwrócił się. A następnie wrzasnął.
– Nie ma go! Już go dopadł!
Nami miała zgoła inny pomysł na to, co się mogło stać. Zirytowana uderzyła się w twarz.
– Ten idiota już zdążył się zgubić?!
– Oh, hej, co tu robicie?
Tuż przed nimi pojawił się jeleń… albo kaczka, na którym siedział jeden znajomy, zadowolony z siebie lis.
– Kaya?! Gdzieś ty była?
– Zwiedzałam! – powiedziała szczęśliwa, po czym zmieniła się z powrotem w człowieka i pogłaskała zwierzę po grzbiecie w uspokajającym geście. – Te wszystkie zwierzęta są takie fajne! Szkoda, że kapitan nie może tego doświadczyć, od razu uciekłyby od jego aury, nihihi.
– Jak zaprzyjaźniłaś się z Kaczorem II?!
Cała trójka obróciła się w stronę głosu. Okazało się, że tuż przed nimi stała dziwna skrzynka… z której wyrastał krzak? Do tego wyraźnie się poruszała…
– Oh, więc tak się nazywa! – szczęśliwa Kaya raz jeszcze spojrzała w stronę zwierzaka. – Mogę docenić twój zmysł nazewniczy.
– Po prostu wybrał jeden gatunek, po którym go nazwał! – wrzasnął na to Usoppp.
Minęło trochę czasu nim wszyscy się uspokoili, po czym wysłuchali tłumaczenia tajemniczej skrzynki. Okazało się, że był to tak naprawdę Gaimon, mężczyzna, który utknął w niej jak był młodszy jakieś dwadzieścia lat temu. Teraz broni zwierząt, mieszkających na wyspie przed kłusownikami. Na początku myślał, że oni też przyszli tylko po to, by zdobyć kilka rzadkich okazów.
Między nim i Kayą od razu coś kliknęło, najwyraźniej dziewczyna zdążyła już przywiązać się do dziwnych stworzeń. Zaczęli o nich długą rozmowę, później temat jakoś zszedł na to, w jaki sposób mężczyzna trafił do skrzyni i że pilnuje również skrzyń ze skarbami. Nawet pokazał im górę, na której były przez tyle lat.
– Oh! Zoro tu jest! – zawołała Kaya, której udało się wspiąć na górę dzięki swojej lisiej postaci.
– Wreszcie się znaleźliście. Naprawdę strasznie się gubicie – powiedział szermierz, a Gaimon spojrzał zdziwiony w górę.
– Nawet nie zauważyłem, że była z wami kolejna osoba! – wykrzyknął zaskoczony, bo jakim cudem ten mężczyzna tak łatwo ominął jego straż?
– To ty się zgubiłeś! – zawołali na to Nami z Usoppem. Roronoa jedynie wywrócił oczami.
Kaya natomiast odwróciła się w stronę skrzyń z wielkim uśmiechem na twarzy.
– Hej, tutaj są! Możemy je mu oddać! Hej, staruszku! Zaraz zobaczysz skarb, który pilnował przez te lata!
Zoro spojrzał na dziewczynę, szybko domyślając się, o co mogło chodzić. Odciągnął ją i podszedł do krawędzi, patrząc na resztę załogi i dziwnego człowieka-skrzynię.
– Jesteśmy piratami. Nie oddajemy od tak skarbów – powiedział krótko, siadając na ziemi. Kaya otworzyła zdziwiona buzię, ale po chwili ją zamknęła.
– Zoro, ty nieczuły draniu! Co cię nagle napadło? Przecież zawsze masz gdzieś skarby! – zawołała ze swojego miejsca Nami. To ona w tej załodze miała bzika na punkcie pieniędzy, nie oni! Więc czemu teraz, kiedy zdecydowała, że skarb należy do Gaimona on mówił coś takiego?
– Właśnie! Wiesz ile ten człowiek pilnował swojego skarbu!? – dodał swoje Usopp.
– Przestańcie… jesteście dobrymi dzieciakami. – Gaimon przerwał im, po czym raz jeszcze spojrzał w górę. – Powiedz mi szermierzu… te skrzynie są puste, prawda?
– Ano puste – powiedział Luffy, nagle pojawiając się w ich polu widzenia.
– Luffy?! Nie, czekaj, puste?! – Nami zdziwiona patrzyła to na kapitana, to Gaimona. Mężczyzna płakał nad swym skarbem, przez którego tyle stracił, więc z szacunkiem odwróciła wzrok.
– Oh, kapitan! – Kaya skoczyła na Luffy’ego, powalając go. – Więc jednak przyszedłeś!
– Mhm… Usopp z Nami krzyczeli, więc kręciłem się niedaleko nich – powiedział krótko a Zoro spojrzał na niego zdziwiony.
– Naprawde? Nie słyszałem – mruknął, kładąc dłoń na mieczach i zerkając na dwoje towarzyszy.
– Bo żeś spał! – wrzasnął zirytowany Usopp, na co szermierz skrzywił się.
– Luffy też spal.
– Ale on ma ten swój super słuch!
***
Luffy łatwo zaprzyjaźnił się z Gaimonem. Był zabawny i trochę mu współczuł jego historii. No i nie mówił, że marzenie Luffyego nie jest możliwe.
W pewnym momencie nawet poprosił go o dołączenie do załogi, skoro jego skarb był pusty, mógł również dobrze poszukać z nimi One Piece'a, ale ten odmówił. Cóż, Luffy nie był kimś, kto zmusza ludzi do dołączenia, więc odpuścił. Na dodatek, że powód, dla którego mężczyzna dalej chciał bronić wyspy był dość sensowny i Luffy mógł to uszanować.
(Cała jego załoga wyśmiałabu stwierdzenie, że nie zmusza ludzi do dołączenia, ale Luffy nie musiał o tym wiedzieć.)
Teraz odpływali od wyspy z nowymi zapasami owoców które podarował im Gaimon. Nami z Kaya patrzyły na oddalająca się wyspe, oparte wspólnie o barierkę
– Tak właściwie mówiłaś coś o aurze Luffy'ego? – zaczęła Nami, patrząc na dziewczynę z ciekawością.
– Mhm! Kiedy przyszedł od razu to poczułam. Luffy ma wokół siebie aurę drapieżnika, masz wręcz wewnętrzny przymus, by zrobić to co chce – powiedziała wesoło, siadając na barierce.
Nami przez chwilę patrzyła na nią zdziwiona. Jak to możliwe, że Kaya czuła coś takiego ale nie dała nic po sobie poznać?
– Czekaj, naprawdę? Teraz też to czujesz?
– Nie. To, cóż, skomplikowane. Tworzymy własne stada, załoga Luffy'ego jest jego stadem, od kiedy mnie zaakceptował jego aura przestała tak działać. Teraz to coś innego, bardziej jak bezpieczna przystań? No i wszyscy pachniemy jak on, więc inne osoby takie jak ja lub Luffy będą od razu wiedzieć, że należymy do czyjegoś stada – wytłumaczyła Kaya, a Nami zmarszczyła brwi i powąchała się, na co dziewczyna się roześmiała. – Głupia Nami, nie poczujesz tego! Ale niektóre zoany mogą, ponieważ mają lepszy węch niż ludzie.
– T-to nie o to mi chodziło! – krzyknęła zawstydzona nawigatorka, odwracając głowę w drugą stronę, by Kaya nie mogła zobaczyć jej czerwonej twarzy.
Przez chwilę stały w ciszy.
– Hej, myślisz, że ktoś jeszcze mógłby to wyczuć? Nie wiem, na przykład r yboludzie?
– Ryboludzie? Nie sądzę, tata mi o nich opowiadał ale nie mówił nic o lepszym węchu lub czymś takim. Oni nie działają tak jak my, to ryby, więc raczej żaden z nich nie domyśliłby się, że należysz do jakiegoś stada.
Notes:
mam skręconą stopę i grypę, jestem w dupie przez to ze studiami. czuję się okropnie więc równie dobrze mogę po prostu sprawdzić rozdziały, które mam napisane i je wstawić
jeśli były jakieś błędy, to przez grype
Chapter 9: Strzeż się, Baratie! Słomkowe Kapelusze przybywają!
Summary:
Słomkowi docierają do Baratie, wdają się w walkę z marines, a Luffy zaczyna pracę jako kelner.
Jego załoga jeszcze nigdy tak bardzo się z niego nie śmiała.
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Merry spokojnie płynęła przez morze. Nie licząc Usoppa, który wpadł w jedną z pułapek Kayi, dzień mijał piratom bez większych wrażeń. Kaya studiowała jedną z przywiezionych ze sobą książek, Nami grzała się w słońcu na leżaku, Usopp przeniósł swój warsztat na zewnątrz, żeby korzystać z dobrej pogody, a Zoro spał gdzieś niedaleko niego. Wszyscy cieszyli się słońcem na głównym pokładzie, gdy nagle…
BOOM!
Załoga stanęła w pogotowiu, powoli przenosząc wzrok na kapitana, ruszającego coś przy armacie.
– Luffy! Co ty robisz do cholery?! – zawołał Zoro
– Ćwiczę strzelanie z armaty! Skoro ją mamy, przydałoby się wiedzieć jak z niej korzystać – powiedział z uśmiechem. – Ale nie mogę wcale trafić…
– Mówisz? Pokaż to. – Usopp już do niego podchodził.
– A co z twoim wrażliwym słuchem? – spytała Nami, podnosząc z ziemi opuszczoną gazetę.
– Shishishi to proste! Nie słucham!
Zoro, Nami i o dziwo Kaya rzucili mu dziwne spojrzenia.
– Mówisz to tak, jakby to było takie proste… – mruknęła pielęgniarka. Po chwili dotknęła swoich lisich uszu w zamyśleniu.
– W co chcesz trafić? – spytał Usopp, już przygotowując się do kolejnego wystrzału.
– Oooh! W tamtą skałę!
– Tylko poczekaj, zaraz Wielki Usopp pokaże ci co i jak.
Już po chwili wystrzelił kolejną kulę, która trafiła prosto w środek skały.
– Wow! Trafiłeś za pierwszym razem! – wrzasnął Luffy z podziwem w oczach.
– O kurcze, naprawde trafiłem! Znaczy… oczywiście, że tak! Jestem najlepszym snajperem, jakiego mogliście spotkać w East Blue!
– Sishishi! Wiem, że tak jest – powiedział krótko Luffy, po czym odwrócił się w stronę Nami. – Hej kiedy dopłyniemy do jakiejś wyspy? Chcę iść na przygodę! I na Grand Line, ale najpierw kwatermistrz z kucharzem, bo znowu jedzenia nam braknie.
– A czyja to była wina?!
Luffy jedynie się zaśmiał i zaczął uciekać za goniącą go nawigatorką. Usoppowi natomiast trochę zajęło, nim do jego mózgu dotarła pochwała. Uśmiechnął się krótko. Skoro nawet Luffy sądził, że jest najlepszy w East Blue, musiał się naprawdę postarać, by dotrzymywać kroku nawet w Grand Line, prawda?
Luffy nagle zatrzymał się, przez co Nami wpadła na niego. Już miała pytać, o co chodzi, gdy uniósł rękę.
– Umm… chyba kogoś zestrzeliliśmy – powiedział, zerkając na skałę, w pobliże której zdążyli podpłynąć.
– Co zrobiliśmy?! Co masz na myśli?! – wrzasnęła na to nawigatorka, a Luffy zaśmiał się.
– Cóż, myślę, że zaraz dowiemy się szczegółów, bo ktoś płynie w naszym kierunku.
Kaya podbiegła do poręczy i wyjrzała na fale. Faktycznie od strony skały płynęła jedna osoba.
– Oooh masz rację! Ale sądząc po tym jak się porusza, raczej nic mu się nie stało, nihihi!
Nami odciągnęła dziewczynę nim obcy mężczyzna zdążył wtargnąć na pokład. I okazało się to bardzo dobrym posunięciem, ponieważ ten od razu zaczął walkę, niszcząc poręcz Merry i krzycząc coś o tym, że zaatakowali jego przyjaciela.
– Hej, może i mamy trochę winy, bo uderzyliśmy, nie wiedząc czy ktoś tam jest, ale to nie znaczy, że możesz bezkarnie niszczyć nam statek! – zawołał Luffy, pazurami zatrzymując miecz, po czym przerzucając mężczyznę na drugą stronę pokładu, akurat koło Zoro, który na powrót zasnął.
– Huh..? Johnny? Co ty tu robisz?
– Zoro-aniki?!
Nami z Usoppem i Kayą spojrzeli na tę wymianę przez okno bezpiecznej kuchni pokonani. Jakim cudem Zoro spał podczas całej tej “walki”? Nawet jeśli była dość krótka, to i tak powinien się obudzić! W końcu to on zawsze pierwszy usłyszy plusk wody, gdy Luffy wpadnie do morza. Nawet przez sen.
Czy walka na pokładzie była zbyt mało niebezpieczna, by ruszyć go ze swojego miejsca?
– To jakiś jego kolega? – spytał Usopp, mając na myśli tego całego Johnnego.
– Chyba ślepy, że go nawet nie zauważył – mruknęła na to Kaya, po czym z rozmachem otworzyła drzwi. – Dajcie mi tego chorego, a nie gadacie jak to was ostrzelaliśmy!
Johnny faktycznie od razu zastosował się do rozkazu Kayi, przynosząc ze sobą swojego przyjaciela, Yosaku. Szybko wydało się, że choruje na szkorbut i wystarczyło jedynie kilka owoców, które dostali od Gaimona, by wrócił do zdrowia.
Teraz dwójka, jak się okazało łowców nagród, tańczyła na pokładzie. Kaya spojrzała na nich zirytowana.
– Nie wraca się do zdrowia aż tak szybko…
Prawie od razu po tych słowach Yosaku na powrót padł bez życia. Luffy zaśmiał się na to, dobrze wiedząc, że nic mu nie będzie jeśli tylko trochę odpocznie.
– Jesteście śmieszni, chłopaki! – zawołał, na co Johnny rzucił mu urażone spojrzenie, mówiąc, że nie powinien tak mówić, gdy Yosaku prawie umarł. – Więc szkorbut, co? Więc teraz tym bardziej musimy znaleźć kucharza!
– Prawda, jeszcze nam przytrafi się to samo – mruknął Usopp, zerkając na leżącego na ich pokładzie Yosaku. – Kaya… jesteś pewna, że on jeszcze żyje?
– Mhm, potrzebuje tylko odpoczynku, a nie tańczenia tuż po leczeniu.
– Więc szukacie kucharzy? W takim razie musicie pojechać do Baratie, morskiej restauracji. Tam znajdziecie ich mnóstwo – powiedział nagle Johnny, na co wszyscy spojrzeli na niego. – Jest tam też osoba, którą nazywają Jastrzębiookim… możemy was zaprowadzić!
Luffy spojrzał na Zoro zdziwiony. Szermierz na wzmiankę o tym jastrzębiu zdawał się wręcz wibrować z podniecenia. Poświęcił chwilę, by zastanowić się, czy przypadkiem nie słyszał o tym człowieku, jednak nie. Pustka. Wzruszył więc na to jedynie ramionami, stwierdzając, że skoro Zoro cieszy się, że tam będzie, to równie dobrze mogą tam popłynąć. No i to była morska restauracja! Jeszcze nigdy w takiej nie był!
– Więc chodźmy! Do morskiej restauracji Baratie!
Takim sposobem Merry skierowała się na północ, ciągnąc za sobą łódkę duetu łowców nagród. W stronę kolejnej wspaniałej przygody! A także nowego członka załogi!
***
Gdy dopłynęli do Baratie, spotkali się ze statkiem marynarki wojennej. Nami rzuciła zdenerwowane spojrzenie na ich nową flagę… muszą być teraz na celowniku, prawda? Kaya wydawała się faktycznie podekscytowana, jeśli jej wyraz twarzy mógł coś powiedzieć… prawdopodobnie po ostatnich sesjach treningowych z Zoro dziewczyna stała się trochę bardziej chętna walki. Chociaż ona zawsze wydawała się zbyt pobudzona. Usopp podzielał sceptyczne nastawienie Nami, kiedy to Zoro po prostu stanął za kapitanem, w razie konieczności będąc gotowym dostosować się do jego ruchu.
Sam Luffy czuł już podniecenie na ich pierwsze oficjalne spotkanie z marines. To musiało stać się epicką bitwą!
– Nie znam tej bandery – powiedział jeden z marines w wyraźnie innym mundurze niż reszta. – Jestem kapitan Żelazna Pięść Fullbody z kwatery głównej. Kto tu u was dowodzi?
Luffy’emu nie podobał się ten facet. Nie dość, że wydawał się być słaby, to jeszcze myślał, że jego pozycja jest na tyle wysoka, by kogokolwiek zawstydzić. Nie był nawet blisko tej małej cząstki siły dziadka, którą ten pokazał im podczas treningów.
– Jestem Monkey D Luffy! Człowiek, który zostanie królem piratów! – wykrzyknął, a morze poniosło jego głos. Następnie spoważniał, zsuwając rondo kapelusza tak, by zasłaniało mu oczy. – Kapitan nowej pirackiej załogi Słomkowych Kapeluszy. Pożałujesz, jeśli postanowisz nas zaatakować. Nie będziemy się powstrzymywać!
Fullbody jedynie zaśmiał się na to krótko. Kobieta, która z nim była, powoli odciągała go od piratów, chcąc miło spędzić ten dzień.
– Macie dranie szczęście, że mam dobry humor! – zawołał, dając się prowadzić kobiecie. Ciszej do jednego z podwładnych wydał jednak odpowiedni rozkaz. – Zatopcie ich.
Luffy wraz z Kayą usłyszeli to i wymienili spojrzenia.
– To pułapka! – ostrzegł załogę, na co Zoro jedynie kiwnął głową. Nie sądził, by marines tak łatwo dali im odejść.
– Eh?! Więc chcą walczyć?! – zawołał na to Usopp, patrząc ze strachem na wrogi statek.
– To było do przewidzenia, skoro oni są marines a my piratami. Na dodatek z taką przemową na początek – zauważył Zoro, rzucając spojrzenie Luffy’emu, na co ten jedynie zachichotał.
– Oj weź, przynajmniej będzie ciekawie.
– Przestań prowokować wrogów do ataku! – wrzasnęła histerycznie Nami, jednak on jedynie uśmiechnął się w jej stronę.
– Spokojnie, robię tak tylko kiedy wiem, że możemy wygrać, shishishi. A oni wydają się słabi.
Nami już miała się odezwać, że nie, nie robi tego tylko w takich momentach, ale właśnie w tej chwili ich rozmowę przerwał huk. Kula armatnia poleciała kierunku Merry. Luffy machnął ręką w stronę Zoro, który już chciał zacząć działać, zatrzymując go na swoim miejscu. Następnie wziął głęboki oddech i napompował się, a kula została odbita od jego brzucha z powrotem na wrogi okręt.
– Shishishi! Hej, Zoro, chcesz zobaczyć jak szybko możesz unieruchomić jeden okręt marynarki?
– Na pewno szybciej niż ty.
Wymienili się uśmieszkami i Zoro dokonał abordażu. Luffy zajął się odbijaniem kul, by żadna nie dostała się do Merry. Usopp znalazł swoje miejsce na bocianim gnieździe, pomagając Zoro poprzez ostrzeliwanie marines. Nami wypychała przeciwników do morza, gdy udało im się dostać na okręt. Kaya zaprowadziła najpierw ich gości do kuchni, mówiąc, żeby czuli się jak u siebie, po czym wyciągnęła swój rapier i dołączyła do Nami.
Luffy uśmiechnął się szczęśliwy, widząc, że już dostosowują się do walki razem. W przyszłości na pewno byłoby pomocne, gdyby wszyscy wiedzieli, w którym miejscu na statku czują się najlepiej podczas walki. To tak jak wtedy, gdy razem z Ace’em i Sabo trenowali swoje taktyki przeciwko zwierzętom, gdy jeszcze nie mogli ich tak łatwo pokonać.
Po kilku minutach okręt marynarki wyglądał, jakby przeszło przez niego tornado. Zoro wrócił, gdy pozbył się masztów oraz steru, a marines wydawali się być bardziej niż szczęśliwi, że w końcu zostawił ich w spokoju. To był potwór, nie człowiek! Na pewno na długo go zapamiętają.
Piraci byli całkiem zadowoleni ze swoich wyników w tej walce. Zacumowali przy Baratie, po czym faktycznie spojrzeli na restaurację… oraz wielką dziurę, którą miała w dachu. Luffy roześmiał się na to, trochę zawstydzony. Prawdopodobnie to on odbił w tamtą stronę kulę, prawda…?
– Myślicie, że na ile procent to moja wina? – spytał po chwili ciszy.
– Dziewięćdziesiąt dziewięć, kapitanie – odparła pusto Kaya, po czym postanowiła trochę poprawić mu humor. – Ale spokojnie, wciąż możemy zrzucić to na marines, ponieważ oni zaatakowali i to kula z ich armaty zrobiła szkody, nie z naszej.
– Jak cholera, że ktokolwiek w to uwierzy, na dodatek z tym antydarem Luffy’ego do kłamania – mruknęła Nami zirytowana. To miał być miły i spokojny przystanek, więc czemu nagle stało się coś takiego?!
– Ale… to prawda – powiedziała niepocieszona dziewczyna.
Luffy zerknął na Kayę. Oddychała ciężej niż normalnie, ale oprócz tego zdawała się być w porządku. To dobrze. Zastanawiał się, czy to przez użycie swoich lisich genów czy po prostu słabą kondycję. Postanowił przyjrzeć się jej innym walkom w przyszłości. Na razie i tak miał co innego do zrobienia. Już widział dwójkę pracowników restauracji, idących w ich stronę.
– Spoko, najwyżej trochę odpracuję lub coś. – Zbył problem machnięciem ręki. – Zresztą, jesteśmy piratami. Ucieczka to nasza specjalność.
Błysnął w ich stronę uśmiechem i zeskoczył na pokład morskiej restauracji. Jego załoga została na razie na Merry. Skoro ich kapitan chciał to załatwić samodzielnie, pozwoliliby mu na to.
– To wy, dranie, zaatakowaliście naszą restaurację?!
– Shishishi, nie! Walczyliśmy z marines, zbłąkana kula w was uderzyła. I to nie nasza – odparł na to Luffy.
– Więc to marynarka jest za to odpowiedzialna?
– Nie, to właściwie ja, bo źle ją odbiłem.
Słomkowi patrzyli załamani jak mężczyźni wciągnęli Luffy’ego do restauracji. Naprawdę… ich kapitan był zbyt prostolinijny dla swojego własnego dobra.
– Więc… co teraz robimy? – spytała Kaya, patrząc po towarzyszach.
– Czekamy na wieści – odparł na to Zoro, wzruszając ramionami i siadając przy maszcie.
***
Grali w karty, gdy jeden z kucharzy przyszedł przekazać im nowiny o Luffy’m. Miał blond włosy i wydawał się zadowolony jedynie z faktu, że dzięki temu mógł bezkarnie zapalić.
– Czego? – spytał Zoro, rzucając mu nieprzyjemne spojrzenie. Po tej całej akcji ciągnięcia Luffy’ego, jakby to nie marines byli główną przyczyną zamieszania, nie miał zbyt dobrej opinii o pracownikach Baratie.
– Nie bój się, zawracam wasze gówniane tyłki tylko po to, by powiedzieć, że możecie się na razie pożegnać z piractwem, a przynajmniej z kapitanem. Dzieciak ma odpracować u nas rok.
Blondyn wypuścił smugę dymu, obserwując reakcję piratów. Był gotowy na walkę, gdyby do takowej doszło, a szczerze nie wątpił, że do tego to właśnie zmierzało.
Słomiani spojrzeli po sobie, po czym… buchnęli głośnym śmiechem. Kucharz, szczerze mówić, zdębiał. Spojrzał na nich mocno zaskoczony, ponieważ, cholera, czy nie powinni się bardziej tym przejąć?
– W końcu się doigrał! – zawołał jakiś kobiecy głos pomiędzy napadami śmiechu.
– Aż rok? Co on, nawet wynegocjować czegoś dobrze nie umie? – spytał szermierz, wyraźnie do nikogo, uśmiechając się pod nosem.
– Jak idiota… dać się tak wrobić nawet jeśli nie jest się głównym sprawcą – dodał jakiś dzieciak z długim nosem, który pojawił się przy barierce. Następnie kiwnął kucharzowi. – Cóż, dzięki za info. Więc kim on tam u was jest?
– Majtkiem.
Na to stwierdzenie piraci zanieśli się jeszcze większym śmiechem, długonosy prawie wypadł za burtę w dość histerycznym napadzie.
– Oi, najwidoczniej trochę tu posiedzimy – powiedział rozbawiony szermierz, po czym zeskoczył ze statku. – Lepiej zobaczmy jakie nieszczęście spowoduje tam kapitan.
– Znając go pewnie kuchnia już spalona – mruknął na to Usopp.
– Założę się, że nawet tygodnia z nim nie wytrzymają. – Kaya poprawiła biały kapelusz, który zabrała ze sobą na sytuację, w których miała spotykać się z ludźmi, a nie chciała pokazywać uszu. Miała na sobie też spódnicę, do której paska przytwierdzony był wciąż rapier. Łatwo schowała ogon w tym ubraniu, nawet jeśli będąc piratem wolała nosić spodnie niż coś tak przewiewnego i ograniczającego ruchy.
Kucharz dał się wyminąć piratom, wciąż trochę zaskoczony. Musiał przyznać, że pierwszy raz spotkał się z taką załoga. Kto normalny cieszyłby się z czegoś takiego, spotykającego jego kapitana? To było całkowicie bez sensu.
***
Tymczasem sprawca zamieszania znajdował się w kuchni, zmywając naczynia. Nie wiedział, po co w ogóle to robić, przecież brudne naczynia się tłucze? Po co to myć skoro i tak potem wyślizgują się z rąk? Chyba że to tylko przez to, że jego dłonie są z gumy… właściwie nie zastanawiał się nigdy nad tym, czy to coś zmienia w takich sytuacjach.
Tak czy inaczej mył właśnie naczynia, ponieważ majtkowie najwyraźniej nie mogą po prostu siedzieć na krześle i nic nie robić. Ale kucharze znowu mieli do niego jakiś problem! Luffy nie wiedział, o co im znowu chodzi. Przecież robił, co kazali!
– Ty, majtek! Ile żeś już natłukł tych naczyń?! – zawołał któryś, a Luffy odetchnął głęboko. Zrobił taką gafę!
– Przepraszam, zapomniałem policzyć… – powiedział szczerze skruszony, jednak kucharze zdali się tylko jeszcze bardziej źli.
– Za to przepraszasz?!
Luffy miał potem po prostu sprzątnąć, na przykład mył podłogę. Ale kilka osób przewróciło się, bo była cała mokra i w mydle, a do tego podjadał jedzenie z talerzy, więc wywalili go na kelnera, by jedynie zbierał zamówienia.
Naprawdę bycie majtkiem to ciężka sprawa… starasz się jak możesz a i tak nikt twojej ciężkiej pracy nie dostrzega i daje ci coś nowego. Coby pewnie miał podobnie u Alvidy, jak nie gorzej. Luffy faktycznie mógł zacząć mu współczuć i rozumieć, czemu był tak mało pewny siebie. Teraz widział, jak musiał być on traktowany, a kiedy zaczął był przecież wciąż dzieciakiem.
Luffy ukradł komuś kawałek mięsa, po czym przeczesał wzrokiem restaurację w poszukiwaniu stolika, gdzie nie było żadnego jedzenia. Był już w restauracji (razem z Ace’em i Sabo), więc znał się na tych rzeczach i wiedział, że najpierw trzeba powiedzieć, co się chce do jedzenia. Ze strony kelnera było to w sumie ciekawe. Luffy zastanawiał się w jaki sposób kelnerzy nie mylili się i zanosili dania do odpowiednich stolików.
Nagle jego wzrok przykuły cztery osoby, siedzące przy jednym stole. Jak oni mogli?! Tak bez niego-!
– Hej, a wy co tu robicie?! – zawołał zirytowany, stając przed swoją załogą.
– No hej, podobno zostałeś majtkiem? – Nami pomachała mu z uśmiechem, na co rzucił jej zirytowane spojrzenie.
– I masz tu zasuwać przez rok? – dodał Usopp, podśmiewując się pod nosem.
– Do bani, nie? Nihihi!
– Może powinniśmy już zmienić banderę? – zastanawiał się głośno Zoro, uśmiechając się półgębkiem w jego stronę. – Ale nie martw się, wrócimy po ciebie za ten rok.
– Jesteście wredni! – zawołał na to Luffy, zdenerwowany. On tu tak ciężko pracuje, a oni po prostu siedzą i czekają na jedzenie?!
Zirytowany wrzucił swojego smarka do napoju Zoro. Niestety nie poprawiło mu to za bardzo humoru, bo szermierz to zauważył i zmusił Luffy’ego, żeby sam to wypił.
– Wyjść z wami do restauracji to wstyd, wiecie? – mruknęła na to Kaya, jednak wydawała się zbyt zadowolona, by to stwierdzenie było w jakikolwiek sposób prawdziwe.
Cóż… przynajmniej nie umierała ze śmiechu jak Nami i Usopp.
Tymczasem przy stoliku koło okna jakiś inny kelner wdał się z kłótnię z tym kapitanem z marines, którego statek praktycznie zniszczyli jeszcze kilka chwil temu. Dlatego Luffy przysunął sobie nogą krzesło z innego stolika i usiadł przy swojej załodze, patrząc z zainteresowaniem na wymianę zdań. Miał nadzieję, że kelner okaże się jednak kucharzem, bo na razie nie wydawał się taki zły.
– O co im poszło? – zapytał, wskazując głową na teraz już walkę. Chociaż dość jednostronną, bo blondwłosy kelner wyraźnie wygrywał.
– Ah to – mruknęła Nami, patrząc z ukosa na marine.
– Wyrzucił jedzenie, bo nie spodobało mu się, że tamten podrywa jego laskę, a ten szef kuchni się wkurzył, bo zmarnował jedzenie – powiedziała krótko Kaya, znudzona. To wyglądało na krótką walkę.
– Ohh, więc jednak jest kucharzem?!
– Nie mów mi… – zaczął Zoro, po czym spojrzał z ukosa na blondyna. To był ten sam, który przekazał im wiadomość. Skrzywił się. – To jego chcesz?
– Mmm… jeszcze nie wiem, shishishi! Zobaczę, jaki jest, ale na razie wydaje się w porządku. No i fajnie walczy!
Zoro wymamrotał coś, co brzmiało podejrzanie jak “jestem na pewno lepszy od niego”, na co Luffy jedynie rzucił mu uśmiech, który jakoś go nie uspokoił. Usopp spojrzał oceniająco na blondyna, ale szczerze na razie nie mógł powiedzieć, czy nadawałby się na ich członka załogi. Nie wiedział, w jaki sposób ich kapitan umiał tak dobrze czytać ludzi.
W tej chwili przyszedł Zeff, i uderzył kelnera-kucharza za walkę z klientem, a po tym jak Luffy powiedział, że to jego kula trafiła w Brataie, wyrzucił też marine.
– To mój nowy szef. Na początku wystraszyłem się, że to przeze mnie stracił nogę ale już był taki wcześniej, shishishishi – wytłumaczył im Luffy, a piraci spojrzeli na wyżej wymienionego z różnym stopniem ciekawości bądź strachu.
W końcu jakim potworem musiał być, by zmusić Luffy’ego do pracy i to na tak długo? Nawet jeśli ich kapitan zamierzał zwiać po zrekrutowaniu kucharza, podporządkowanie się czyimś rozkazom po prostu,... nie brzmiało jak on. W końcu to Luffy był pierwszy do łamania wszystkich zakazów i robienia tego, co chce. Czy to nie dla tej wolności wypłynął w morze?
Nagle do restauracji wpadł jeden z marine, ubranie miał całe we krwi i wyglądał jakby zobaczył ducha. Luffy spojrzał sceptycznie na Zoro.
– To nie byłem ja – odparł ten zirytowany. – Głównie niszczyłem statek.
– Kapitanie Fullbody! Nasz więzień! On uciekł! – zawołał marine, po czym zatrzymał się i rozejrzał. Gdy jego spojrzenie trafiło na Luffy'ego, ten pokazał na podłogę. Marine zrobił się jeszcze bardziej blady, od razu klękając przy prawie nieprzytomnej postaci jego przełożonego, leżącego pod jego nogami. – Ah panie kapitanie! Co się panu stało?!
– Pewnie głupota, ale z tym się już urodził – mruknęła Kaya, a Słomkowi zachichotali. Marine przeniósł na nich szalone spojrzenie.
– Nie dość, że całkowicie zniszczyliście nasz statek, sprawiając tym, że więzień uciekł, to jeszcze się z tego śmiejecie?! Nie-
Marine nie dokończył. Ktoś go postrzelił, przez co padł obok Fullbody’ego. Już po chwili w drzwiach pojawiła się kolejna osoba.
– Oooh pirat – powiedział Luffy, nie zwracając uwagi na to, co się właśnie wydarzyło.
– To ten, co go niby uwolniliśmy? – spytała Nami, patrząc na niego sceptycznie.
– Wygląda, jakby zaraz miał sam paść – dodał Usopp, a Kaya zmrużyła oczy.
– Myślę, że to niedożywienie – orzekła, na co Luffy dokładniej przyjrzał się mężczyźnie.
Ten opadł na krzesło przy jednym ze stolików, w dość bliskim sąsiedztwie ich. Klienci restauracji wstrzymali oddech, patrzą to na pirata, to na obsługę restauracji. Nami natomiast rzuciła mu spojrzenie, po czym spokojnie wzięła swój kieliszek i dokończyła picie koktajlu. Usopp wyciągnął karty, zaczynając grę z Kayą i Zoro, a Luffy po prostu bujał się na krześle, dłubiąc przy okazji w uchu i wydając przy tym bardzo głośne odgłosy skrzypienia. Wszyscy powoli przenieśli na nich swoje spojrzenia.
– Przestańcie być tak spokojni! – wrzasnął w końcu któryś z klientów, przez co Luffy spadł do tyłu z głośnym trzaskiem.
– 50 belli dla mnie – mruknął Usopp, na co Kaya jęknęła głośno.
– Czemu zawsze wygrywasz?!
– Co tym razem? – spytała Nami, zaglądając dziewczynie w karty i podmieniając szybko czerwoną szóstkę na króla.
– Czy idiota kapitan zleci z krzesła, czy nie. Obstawiłem, że tak.
– Hej, to było niemiłe! – wrzasnął na to Luffy ze swojego miejsca na podłodze. – Czemu obstawiasz przeciwko mnie?!
– Oddam ci połowę mięsa następnym razem.
– Oooh, dzięki! – Luffy natychmiast poderwał się na nogi, w jednej chwili przestając się dąsać.
– Przestańcie wystawiać tutaj ten swój cyrk! A ty kelner, co się lenisz?! – zawołał blondwłosy kucharz, kopiąc Luffy’ego w głowę.
– Ale nikt teraz nic nie zamawia?! TO JEST ZNĘCANIE SIĘ NAD PRACOWNIKAMI!
– JA CI DAM ZNĘCANIE SIĘ, TY MAŁY--
– Ja zamawiam – przerwał im pirat, podnosząc dłoń. Rewolwer w drugiej ręce pokazywał, że to bardziej rozkaz niż cokolwiek innego.
Luffy rozjaśniał, od razu do niego przyskakując i wyciągając notatnik (trzymał go do góry nogami, na co mężczyzna jedynie uniósł brew w niedowierzającym geście).
– Więc co chcesz zamówić?
– Stop, stop, stop! – wrzasnął na niego Patty (ten sam, który był zły o naczynia, to jak sprząta i w ogóle wszystko!), a Luffy rzucił mu zirytowane spojrzenie.
– No co?! Miałem zbierać zamówienia, tak?!
– Nie od takich ludzi!
Lufy przy tym zdębiał. Spojrzał na Patty’ego, później na pirata i znowu na Patty’ego.
– Ale ty wiesz, że ja też jestem piratem, prawda?
– NIE O TO TUTAJ CHODZI! – wrzasnął Patty, uderzając go w głowę i odpychając, by dostać się do “klienta”.
– Wredny – syknął Luffy, wystawiając w jego stronę język. Następnie poszedł prosto do Zeffa. – Szefie, twoi pracownicy mają problemy z agresją.
– JA CI DAM PROBLEMY Z AGRESJĄ!
– Chcę cokolwiek, ale gulasz z wołowiną nie brzmi źle. – Pirat znowu im przerwał, tym razem miał w rękach menu. Prawdopodobnie sprawka Nami, jeśli jej uśmieszek mógł cokolwiek powiedzieć (oh, oglądanie tego było tak zabawne). Blondwłosy kucharz natomiast właśnie obrócił się na pięcie, idąc w stronę kuchni.
– Skąd do cholery masz menu- nie, czekaj, NIE ZAMAWIASZ JESZCZE. Od ludzi takich jak ty najpierw sprawdzamy, czy mają czym zapłacić. Więc?
– Płacę czystym ołowiem – odparł tamten, przyciskając Patty’emu rewolwer do skroni.
– Czyli nie masz kasy.
I w tej samej chwili Patty wyprowadził atak. Pirat nie zdążył zauważyć, co się dzieje (prawdopodobnie przez stan, w jakim był), gdy został wbity w podłogę. Luffy gwizdnął cicho. Cholera, ten staruszek był jednak silny.
Luffy’emu nie podobała się walka, która wywiązała się między piratem a Patty’m. Kucharz po prostu się na nim wyżył i wyrzucił z restauracji tylnymi drzwiami. Luffy mógł teraz na własne oczy zobaczyć, jak mogły skończyć się wypady jego z braćmi do restauracji, gdy uciekali nie płacąc.
(Cieszył się, że Sabo i Ace zawsze zdążyli go wyciągnąć nim zrobiło się zbyt gorąco)
Ale nie wtrącał się, ponieważ to właściwie nie była jego sprawa. Słomiani również pozostali cicho, jedynie rzucając zirytowane spojrzenia na kucharzy i zbyt podekscytowanych klientów. Luffy mógł powiedzieć, że zapłacą za pirata, a Nami pewnie by nie protestowała za bardzo. Ale blondwłosy kucharz jako jedyny był aktualnie w kuchni i Luffy się zainteresował.
Jak on znowu miał? Pamiętał, że Zeff jakoś do niego wołał. Sanji?
Luffy wymknął się z sali, zaprzestając zbierania zamówień (i tak nie było żadnych nowych klientów, a to było tak nudne). Trafił na tyły restauracji akurat w odpowiednim momencie, by zobaczyć, jak Sanji podaje piratowi gulasz, który ten chciał wcześniej zamówić.
Luffy przez chwilę stał zaskoczony. Wcześniej nie zwracał na to uwagi, ale haki pirata było inne. Wyglądało to trochę jak ta sprawa z owocem Buggy’ego. Postanowił później przyjrzeć się też temu, teraz była ważna sprawa z Sanjim!
– Hej, zostań moi kucharzem! – zawołał, na co obaj mężczyźni odwrócili się w jego stronę.
– Co do cholery-- co ty tu robisz?!
– O, kelner – rzucił pirat, a Luffy zachichotał, przeskakując do nich z tarasu prosto na balustradę i tam siadając.
– Dokładniej Monkey D Luffy, człowiek, który zostanie królem piratów. I jedynie chwilowo tutaj odpracowuję.
– A więc to ty jesteś tym głośnym dzieckiem, z którym przed chwilą walczyli marines. Gin.
– Sanji – dodał kucharz po chwili, gdy oboje na niego spojrzeli.
– Super. Więc zostaniesz moim kucharzem?
– Odmawiam. Mam ważny powód, żeby dalej tu pracować.
– Odmawiam twojej odmowie.
– To tak nie działa! Może byś posłuchał, co ja mam na ten temat do powiedzenia?! – Sanji rzucił mu zirytowane spojrzenie, a Luffy wzruszył ramionami.
– To jaki jest ten twój ważny powód?
– Nie twoja sprawa.
– TO CO ŻEŚ KAZAŁ MI SŁUCHAĆ?!
Luffy z Sanjim kłócili się przez kilka chwil, gdy nagle doszło do rękoczynów, ponieważ Sanji obraził kapelusz Luffy’ego i obaj zaczęli tarzać się po pokładzie.
– Więc dzieciaku, wypływasz na Grand Line? – spytał w pewnym momencie Gin, przez co zatrzymali się i spojrzeli w jego stronę. Lufy od razu odskoczył od Sanjiego, siadając bliżej drugiego pirata.
– Tak! A co, wiesz coś o Grand Line?
– Skoro szukacie kucharza, to pewnie nie masz zbyt dużej załogi? – Luffy dąsał się przez kilka sekund na to, że ominął jego pytanie, jednak zaraz na powrót się rozjaśnił.
– Sześciu razem z tym tutaj – powiedział, wskazując na Sanjiego.
– Nie jestem w twojej gównianej załodze, idioto! – wrzasnął na to kucharz, jednak Luffy jedynie się zaśmiał. Nie pocieszające.
– W takim razie nawet nie myślcie o Grand Line. Jestem piratem z załogi Don Kriega, z całej naszej floty… ostał się tylko jeden statek.
– Cała flota została zniszczona?! – zawołał Sanji, patrząc z niedowierzaniem na mężczyznę.
Luffy natomiast siedział wyjątkowo cicho, czując natłok emocji Gina. Było mu szkoda drugiej załogi, ale był pewny. Popłynie na Grand Line i znajdzie Shanksa. Jak będzie mógł oddać mu kapelusz, jeśli nigdy tam nie trafi?
– Przykro mi – powiedział szczerze, schylając delikatnie głowę w ramach hołdu za poległych. – Ale jestem dość uparty, shishishi! Mam coś do zrobienia w Grand Line oprócz znalezienia One Piece’a.
– Cóż, ostrzegałem. Nie będę więc cię zatrzymywał.
– Shishishi. Jestem silny, więc nie musisz się tak martwić!
– Nie martwię się, idioto!
Notes:
jeśli ktokolwiek to jeszcze tutaj czyta, mam nadzieję, że ci się podoba
Aorton on Chapter 1 Fri 01 Jul 2022 01:39PM UTC
Comment Actions
Aorton on Chapter 7 Sun 22 Oct 2023 07:00PM UTC
Comment Actions
psotek2003 on Chapter 7 Sun 22 Oct 2023 08:49PM UTC
Comment Actions